Nie wiedziała, jak to jest być pustym.
Bo Alison Clinch czuła!
Czuła najprawdziwiej gdy chwalono ją za piękny portret, dostając świetne wyniki w nauce, a także wtedy gdy patrzyła w twarz swej mamie — dostrzegając grymas, bojąc się także tego grymasu.Wydawało jej się, że ten grymas mówi jej o tym, że ona wie (ona wie!) to był alarmujący głos w jej głowie, piszczący dźwięk mówiący o tym, że jej rodzicielka zaraz wpadnie to jej pokoju i znajdzie paczki papierosów ukryte za szafą, żyletki poupychane w ubraniach czy lekki przeczyszczające w plecaku.
Czekała aż grymas wyga głos.
Krzyczący, pretensjonalny — będący tlącym się płomieniem jej klęski
jej obaw, jej życia.
Nic jednak takiego się nie stało
(Chociaż nie wiedziała, czy cieszyła się z tego powodu)
I to chyba też dlatego przestała patrzeć w twarz swojej mamie, nie umiała po prostu nie umiała...
Ale pusta czym była pusta, jeśli ona ciągle odczuwała, posiadała emocje.
Nie mogła więc powiedzieć, że była bezemocjonalna, nie mogła przecież również powiedzieć, że była anorektyczką jeśli jej waga wciąż była prawidłowa, nie umiała także zrozumieć, że samookaleczanie się jest destrukcyjne i powinno wzbudzać niepokój.
Jaki był sens w rysowaniu jaki był sens w graniu na gitarze, jaki jest sens...
Jaki jest sens? - zapytała.
Jaki jest sens dla jej przyszłościPowtarzane ciągle słowa przez rodzinę huczały jej w głowie
„To dla dobra twojej przyszłości. Alison nie możesz zmarnować swojej przyszłości!"
I nie chciała!
Naprawdę nie chciała...
Już widziała sens, wiec wstawała rano, grała na gitarze, rysowała, uczyła się, biegała, chodziła do dentysty, uczęszczała do kościoła i wszystko to dla dobra swojej przyszłości.
Potem stała się ładniejsza, była blisko osiągnięcia pełnoletności.
A chłopcy... przecież potrafili być dla niej tacy czuli.
(Tak czuli jak nikt wokół niej nie potrafił być)
Zapraszała ich więc na noc i chyba pierwszy raz w życiu szczerze coś pokochała
Dla niej nie liczyły się te białe noce, właściwie nic się nie liczyło oprócz ich słów, bo to właśnie w ich słowach była tak zakochana.
W końcu to była tylko farba. W każdym momencie można ją było przecież zmazać, zawsze mogła znów być białym czystym płótnem, gotowym do namalowania na nim kolejnego dzieła.
Chciała tylko błagać, żeby ciągle do niej tak mówili
Czuła się taka pełna
Taka nieskończenie prawdziwa, jakby faktyczny portret jej osoby, na który ją kreowali był prawdziwy. Jakby same białe noce były prawdziwe.
Jakby sama przyszłość faktycznie miała znaczenie.
OchAle oni uciekali, każdego ranka, uciekali nie dając jej uczuć — nie mówiąc, byli jak marionetki zaprogramowane tylko do tej jednej nocy
(Białe noce się skończyły, farby się skończyły, pędzle zostały złamane, a płótno staranie podziurawione!)
Ale czym była ta jedna noc dla Alison, która przecież chciała oddać im wszystko, co posiadała (oprócz swojej przyszłości)?
„Jesteś przepiękna"
„Jesteś moja"
„Jesteś cudowna"
„Jesteś taka słodka"
Alison ciągle była, była...
Na imprezie, kolejnej nocy poznała Alberta, ale on wydawał się jej jakiś inny, znała ich przecież tak dobrze, umiała już wtedy rozumieć ich odruchy och gestykulacje, umiała oczami odczytać tego, czego chcieli, a zazwyczaj chcieli jej ciała.
Chcieli białych nocy.
Alison za to znów chciała być płótnem.
On nie chciał, chociaż wyjawił jej potem, że jest nią zauroczony. Wzbudzało w niej to dreszcze przerażenia, nie rozumiała go.
Dostrzegał to, że miała w sobie dziury, ubytki.
O poranku gdy wybijała już piąta, a impreza się skończyła, pocałował jedynie delikatnie jej czoło, nie dotykając więcej, a potem powiedział
„Zauroczyłaś mnie ty Alison, nie twoje ciało"
Alison rozpadło sie serce