Rozdział 1 - Nie jesteś jednostką

207 20 0
                                    

Mason miał ogromny problem, żeby skupić się na tym, co mówił do niego trener. Widział, że porusza ustami a jego mimika wskazuje na to, że jest bardzo przejęty, ale te słowa za nic w świecie nie chciały dostać się do jego mózgu. Czuł, jak w jego głowie szumi wypity poprzedniej nocy alkohol. Spał tak po prawdzie jedynie trzy godziny, a koledzy z drużyny mówili mu, że powinien poprzestać już o północy. Każdy doskonale wiedział, że czeka ich ciężki trening. Już niedługo miał się odbyć towarzyski mecz, który w teorii miał być „towarzyski", bo przecież żaden z nich nie chciał spaprać gry. Poza tym każdy z tych chłopaków miał marzenie, by kiedyś dostać się do MLS. Kto o tym nie marzył? Na takie pragnienia niestety trzeba było długo i ciężko pracować.
O czym Mason bardzo często zapominał, ciesząc się dniem aktualnym. Talentu nie można mu było poskąpić. Dosłownie urodził się z świetnymi umiejętnościami, był doskonałym kapitanem, jeszcze lepszym graczem, wszystko przychodziło mu z niebywałą łatwością, mógł grać z zamkniętymi oczami. Koledzy z drużyny często za jego plecami kręcili głowami modląc się, by ta jego pycha i wyższość kiedyś ich nie zgubiła. Póki co siedzieli cicho, bo odnosili sukcesy. Ale kto wie, co przyniesie przyszłość?
Mason o tym nie myślał. Siedząc na ławce w szatni czuł, jak trzeźwieje. Jak pojawia się nagłe pragnienie, które postanowił zgasić od razu, sięgając po butelkę wody. Trener widział jego niewyraźną twarz, zauważył to od razu gdy tylko wszedł do szatni, jednak postanowił tego nie komentować licząc, że nie przełoży się to na trening.
Po ustaleniu szczegółów treningu wszyscy wyszli na boisko. Koło człapiącego Masona pojawił się Noe Robbinson, jego najlepszy przyjaciel, który w drużynie pełnił rolę skrzydłowego, czy też bocznego pomocnika. Klepnął kumpla w plecy trochę zbyt mocno i wyszczerzył zęby. Kapitan drużyny spojrzał na jego roześmiane, zielone oczy i roztrzepaną czarną czuprynę, a ten od razu przemówił:
- Mówiłem ci już przed północą, że masz iść do domu – przypomniał, uśmiechając się jeszcze szerzej, ewidentnie mając z tej sytuacji ubaw.
- Ta, mogłem cię posłuchać, to chciałeś usłyszeć? – warknął rozdrażniony Mason w jego stronę. – Ale kiedy mam się bawić, jak nie teraz?
- Gadasz jak nastolatek. – Kolega pokręcił głową, ściszając głos.  – Ile ty masz lat? Trzydzieści czy trzynaście? Zabawa zabawą, ale skup się na pracy. Niedługo zaczną się mistrzostwa ligowe, jak chcesz nas reprezentować? – Robbinson jak zwykle był cichym głosem rozsądku przyjaciela, którym sprowadzał go na ziemię, nie raz bardzo boleśnie. Mason zerknął rozjuszony na swojego kumpla, który jak zwykle miał rację.
- Dobra, zejdź ze mnie – mruknął niechętnie, po czym przyspieszył, by czym prędzej znaleźć się na boisku.
Trening jak zwykle rozpoczął się od przebieżki. Kilka kółek wokół boiska nie sprawiały nikomu problemów. Jednak tym razem jeden z zawodników nie mógł poradzić sobie wydolnościowo.
Trener przechadzał się po linii bocznej boiska obserwując w milczeniu kapitana drużyny przez piętnaście minut. Podczas biegu, zwykłych podań, prób strzelenia bramki czy zwykłych ćwiczeń.
Wysiłek fizyczny tym razem nie pomógł wytrzeźwieć gwieździe drużyny. W trakcie treningu Mason nie wytrzymał i puścił pięknego, kolorowego pawia na boisko. Niektórzy odskoczyli, inni stali jak wryci, niektórzy się śmiali, dobrze pamiętając wybryki kumpla z poprzedniej nocy.
Noe podbiegł do jego pochylonej sylwetki i położył mu dłoń na ramieniu.
- Masz za swoje – mruknął, podając mu butelkę wody. Mason tego nie skomentował, nie miał ochoty się kłócić a tym bardziej przyznawać przyjacielowi, że ten miał cholerną rację. Zabrał mu butelkę z ręki i upił kilka łyków. Automatycznie poczuł się lepiej, co tchnęło w niego nowego ducha. Najwidoczniej coś mu zaszkodziło. Chyba, że to była tylko wina alkoholu.
- Mason Bennett!
Krzyk trenera rozniósł się po całym boisku, powodując gęsią skórkę. Wszystkie pary oczu skierowały się na stojącego z boku Christophera Tornesa. Ręce na biodrach i zacięta mina nie świadczyły o niczym dobrym. Ciężki wzrok wbity w kapitana drużyny, który już w głowie układał sobie przeprosiny.
Tornes wzniósł rękę i przywołał gestem Masona. Chłopak natychmiast oddał wodę koledze i podbiegł do trenera. Z każdym krokiem jego mina była bardziej przerażająca. Bennett wiedział, że jego opiekun był zły.
- Sorry trenerze – zaczął zawodnik, podbiegając do niego i zarzucając na twarz promienny uśmiech. – Ewidentnie coś siedziało mi na żołądku i...
- Czyli możesz przysiąc mi, że wczorajsza noc nie miała na to wpływu? – przerwał mu srogim tonem selekcjoner. Mierzył go złowrogim spojrzeniem, podczas gdy kapitan drużyny próbował sobie uświadomić, z jakiej paki ich trener miał informacje na temat nocnej eskapady.
- Skąd trener wie, że...
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś raczej rozpoznawalną osobą? – znów mu przerwał, pytając z rozdrażnieniem w głosie. Mason nie zdążył odpowiedzieć, trener wyciągnął komórkę i zaczął coś w niej klikać. Po kilku sekundach odwrócił smartfona w stronę zawodnika. Chłopak uniósł brwi po przeczytaniu nagłówka, na jakiejś stronie plotkarskiej „Tak dobrze zapowiadający się piłkarz trenuje przed mistrzostwami". I oczywiście zdjęcie nawalonego w trupa chłopaka, który przy barze wyglądał jak siedem nieszczęść.
Zaskoczony Mason wyrwał z rąk telefon trenerowi i szybko przeleciał wzrokiem po artykule. Coś tam było o jego sukcesach, możliwości zdobycia mistrzostwa, o tym, że jest jednym z najlepszych zawodników w najbliższych stanach i ma przed sobą świetlaną przyszłość, ale jest też egocentrycznym hulaką, lubiącym alkohol i imprezy. Tak więc prędzej czy później, pchnięty sławą, swoim specyficznym charakterem i pieniędzmi, wyląduje na dnie.
- To brednie, trenerze! – zawołał oburzony, oddając mężczyźnie telefon.
- Więc to fotomontaż? Nie spędziłeś poprzedniej nocy w klubie, pijąc do nieprzytomności? – Chris uniósł brwi, ewidentnie zawiedziony zachowaniem zawodnika. Bennett głośno westchnął, spuszczając wzrok. Lubił sławę, lubił pieniądze, lubił imprezować. Ale piłkę też uwielbiał, to był jego świat. Okazało się, że bardzo łatwo można było zniszczyć o kimś opinię. Wystarczy, że ktoś jest po prostu rozpoznawalny.
- Mason. – Spokojniejszy głos trenera dostał się do uszu chłopaka. Podniósł wzrok i spojrzał pytająco na swojego opiekuna. Ten położył mu po ojcowsku dłoń na ramieniu, mimo że jego mina wciąż była karcąca. – Pamiętaj, że nie jesteś jednostką. Każde twoje złe posunięcie rzutuje na drużynę – oznajmił, machnięciem ręki wskazując nadal ćwiczących chłopaków, na których kapitan drużyny rzucił smutno wzrokiem. – Ich też to dotyka. Wszyscy pracujecie na swój wspólny sukces, a ty ostatnimi czasy go pogarszasz. Myślisz, że FIFA nie obserwuje twoich wybryków? Że CONCACAF nie ma na ciebie oka? – To pytanie sprawiło, że Mason się zjeżył a procenty w jego organizmie wyparowały w przeciągu jednej sekundy. W innych okolicznościach cieszyłby się, że konfederacja piłkarska się nim interesuje. Ale w obecnych... wolałby, żeby nie mieli o tym pojęcia. Przełknął ciężko ślinę, gdy trener kontynuował. – Wiedzą wszystko, widzą wszystko i, uwierz mi, mogą wszystko. Zastanów się nad sobą. A teraz... idź do domu.
- Ale trenerze...
- Żadnych ale – przerwał mu po raz kolejny, już na niego nie patrząc. – Nie chcę cię tu widzieć. Doprowadź się do porządku. – Po tych słowach nawet nie pozwolił mu na odpowiedź. Wyminął chłopaka i ruszył do swojej drużyny, przywołując ich trzema krótkimi klaśnięciami.
Mason stał bez ruchu, obserwując miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał trener. Był na siebie wściekły, że jak zwykle pozwolił sobie na słabość. To nie była pierwsza taka sytuacja, w której się zapominał. To nie był pierwszy artykuł, który o nim napisali w niepochlebny sposób. Co mógł poradzić? Skoro po prostu taki już był? Miał się zmienić w kogoś, kim nie był?

~*~

Catherine wróciła do swojego mieszkanka wieczorem. Rzuciła torbę na podłogę i opadła na kanapę. Rozłożyła się wygodnie i wbiła wzrok w sufit, na którym odbijały się światła miasta, wpadające przez duże okna. Leżała tak w bezruchu, kalkulując cały dzień. Rzecz jasna produktywny dzień. Rano była na cmentarzu u swojego brata, później zjadła śniadanie na mieście ze swoją przyjaciółką Polly, która następnie odprowadziła ją na niewielkie boisko, na którym dziewczyny miały treningi. Po trzech godzinach morderczych ćwiczeń trener był bardzo zadowolony ze swoich dziewczyn. Zawsze powtarza, że ich kluczem do sukcesu jest współpraca. Jedność. Po treningu późny obiad, wypad z dziewczynami na saunę, by rozgrzać mięśnie, zregenerować się.
Tata Catherine zawsze mówił Bradleyowi, że piłkarzem jest się całą dobę. Non stop musisz dbać o to, kim się stajesz. Ważnymi elementami przygotowania do sezonu jest sen, zbilansowana dieta, regeneracja, koncentracja. Te słowa Catherine zapamiętała bardzo dokładnie i często odbijają się echem w jej głowie. Te, jak i wiele innych, którymi się kieruje, odkąd zaczęła poważną karierę piłkarską.
Dlatego, gdy godzina wskazywała dziewiątą na wieczór, dziewczyna brała prysznic i szykowała się do spania, by rozpocząć kolejny dzień od zajęć jogi, zaczynających się o siódmej rano.
Leżąc w łóżku, przeglądała jeszcze nowinki ze świata. Lubiła czasem odświeżyć umysł, dowiedzieć się, co dzieje się wokoło. Jej research przerwał telefon. Uśmiechnęła się na widok dzwoniącego.
- Cześć tato – przywitała się, przykładając telefon do ucha.
- Cześć córeczko. Jak minął ci dzień?
- Produktywnie, jak zwykle. Trening, regeneracja, wiadomo – wzruszyła ramionami, uśmiechając się. Pan Tornes westchnął ciężko do słuchawki.
- Jak chciałbym, żeby moje chłopaki mieli podobne podejście.
- A nie mają? – Catherine wyprostowała się. Doskonale wiedziała, że ojciec prowadził jedną z lepszych drużyn w stanie, jak nie w kilku pobliskich stanach. Jednak nigdy nie interesowała się tym, kim oni byli. Po śmierci brata przestała się interesować drużyną ojca. Poza tym dziewczyna zawsze skupiała się na sobie i na swojej drużynie. To było najważniejsze. A z ojcem starali się zwykle nie poruszać takich tematów, życie nie kręciło się tylko i wyłącznie wokół pracy. Ale co, jeśli życie kręciło się wokół piłki?
- Zależy którzy – oznajmił wymownie, na co jego córka zaśmiała się.
- Twój kapitan znowu gwiazdorzy?
- Gwiazdorzy? – oburzył się. – Zarzygał mi dzisiaj boisko, bo nie mógł sobie darować nocnej imprezy – wyznał z odrazą i złością w głosie, na co brunetka wybuchła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, dosłownie widząc oczami wyobraźni to zajście.
- Chyba żartujesz – śmiała się do słuchawki. – W środku tygodnia? Niezły jest!
- Ty się śmiejesz, ale to ja musiałem na to wszystko patrzeć – burknął, nie podzielając podejścia córki. – Jest świetnym piłkarzem, ale na miłość boską, niech się weźmie do roboty bo daleko tak nie ujedzie. Więcej artykułów na jego temat jest negatywnych niż pozytywnych.
- Racja, jakby się nad tym zastanowić, to nic śmiesznego – Catherine szybko się zreflektowała, przyglądając się głębiej problemowi. – I co zrobiłeś?
- Wywaliłem go z boiska. Chłopcy dobrze sobie bez niego radzili.
- No dobra, ale co dalej? – spytała.
- W sensie?
- No, co jeśli nic sobie z tego nie zrobi?
- Pójdzie na dno, zawali drużynę, wyleci – wymieniał bez cienia wzruszenia. – Posłuchaj, może należy do elity piłkarskiej ale podobno nikt nie jest niezastąpiony – powiedział, na co Catherine przeniosła wzrok na zdjęcie, wiszące nad komodą, na którym Bradley trzymał ją na rękach, a ona śmiała się w głos, mając na sobie koszulkę z jego numerem i nazwiskiem. Tęsknota i smutek znów zajrzały w jej serce, będąc tam stałym gościem, od czasu do czasu. Jej brat był najlepszym zawodnikiem w Ameryce Północnej w ekstraklasie, nigdy nie chciała myśleć inaczej. Żaden kapitan nigdy nie był tak dobry, jak Bradley. Do dzisiaj na meczach kibice oddają mu hołd w postaci minuty ciszy albo wielkiego banneru, na którym jest napisane, że nigdy nie zapomną, lub coś podobnego. Catherine zwykle wtedy ze wzruszenia pęka serce i w takich chwilach myśli tylko o jednym. Tą myśl przekazała wtedy ojcu do słuchawki:
- Niektórych nie da się zastąpić nikim.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz