22.

1K 113 65
                                    

22.

🅜🅐🅒🅚🅔🅝🅩🅘🅔

Poniedziałek przywitał mnie genialnymi wiadomościami. Mama pierwszy raz od dwóch tygodni zeszła na dół w pełni umalowana i uczesana. Wyglądała naprawdę dobrze i nawet przygotowane przez nią dietetyczne śniadanie nie zepsuło mi humoru.

— Zrobię dzisiaj lasagne na kolację — mruknęła, gdy postawiła przede mną kaszę jaglaną. — Z podwójną porcją sosu beszamelowego. — Zerknęła na mnie, a potem uśmiechnęła się ciepło.

Uwielbiałam ten sos. Mogłam go dosłownie jeść z garnka. Pokiwałam z entuzjazmem głową, a potem schwyciłam jej dłoń i ścisnęłam ją. Spojrzałyśmy na siebie i skinęłyśmy głowami. Wiedziałam, że to nie znaczyło, że wszystko nagle było okej. Mama wciąż cierpiała, ja zresztą też, ale miałam nadzieję, że najgorsze było za nami. Małymi kroczkami wyjdziemy z tego bagna. I choć wciąż pamiętałam słowa Darcy'ego z poprzedniego dnia, że miałam prawo być zła na mamę, to teraz chowałam je gdzieś głęboko w sobie. Miałam jeszcze czas na postawienie siebie na pierwszym miejscu. Teraz najważniejsza była moja rodzina albo raczej to, co z niej zostało.

— Dziękuję — szepnęłam.

Mama pogłaskała mnie po głowie, a Matt jęknął przeciągle.

— Ale ja nie lubię tego sosu.

— Tobie zrobię na deser brownie — powiedziała, a Matt zrobił rozmarzoną minę. — Spędzimy razem miły wieczór.

Oboje pokiwaliśmy głowami. Miły rodzinny wieczór brzmiał naprawdę dobrze.

Najwidoczniej los zaczynał się do mnie uśmiechać, bo gdy siedziałam z dziewczynami na lanczu dostałam kolejną genialną wiadomość. Pan Kindly, moje utrapienie i największy koszmar się rozchorował. Czekał mnie co najmniej tydzień bez jego upiornej osoby. Miałam ochotę uściskać i wycałować wszystkie osoby na stołówce. Zamiast tego pobiegłam do znajdującego się na uboczu stolika i klasnęłam mocno w dłonie, co spowodowało, że dwójka siedzących przy nim chłopaków uniosła głowy.

— Pan Kindly się rozchorował — krzyknęłam, a potem opadłam na krzesło obok Darcy'ego. — Nie będzie go dzisiaj i w czwartek — pisnęłam radośnie, a Darcy uniósł brew.

— Twoje dobre serce doprawdy mnie rozczula — mruknął, a ja przewróciłam oczami.

— On nigdy nie choruje. N I G D Y — zaakcentowałam te słowo. — Jest jak jakiś robot.

Chłopak zaśmiał się pod nosem.

— Prawda — odparł. — Chociaż mam nadzieję, że do soboty wyzdrowieje. Wolałbym nie tracić korków do olimpiady.

Pokiwałam że zrozumieniem głową. Pan Kindly mógł i cudownie ozdrowieć w sobotę, byleby nie pojawił się w szkole przed czwartkiem. Dźwięk dzwonku sprowadził mnie na ziemię. Westchnęłam i poczłapałam do lochów, bo mimo, że pan Kindly był niedysponowany, wciąż czekała mnie znienawidzona chemia.

Wraz z nieobecnością chemika wzrosła pewność siebie uczniów. Kilka osób wdało się w miłą pogawędkę z nauczycielką i w lochach w końcu można było usłyszeć czyiś śmiech. Pani Scully była przemiłą kobietą i naprawdę miałam ochotę się rozpłakać, że miała nas uczuć dopiero na trzecim roku. Zachęcona miłą atmosferą pierwszy raz w życiu przełamałam się i sama zgłosiłam się do tablicy. Serce dudniło mi jak oszalałe, i gdy szłam przez całą salę, miałam ochotę strzelić się w tył głowy. Co mnie nagle naszło.

Stanęłam przed tablicą i spojrzałam niepewnie na panią Scully, która uśmiechnęła się do mnie łagodnie.   Sięgnęłam po mazak i próbowałam złapać oddech. Mimo, że pan Kindly zapewne leżał w swoim łóżku, mogłam przysiąc, że czułam na sobie jego upiorne spojrzenie. Strach mnie sparaliżował i już miałam przeprosić nauczycielkę i powiedzieć, że zmieniałam zdanie, ale złapałam spojrzenie zielonych oczu Darcy'ego.

(Nie)idealni | YA +14 ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz