Ovagon Company – błyszczące litery szydziły ze mnie swą ostentacyjnością i jakimś nienaturalnym sznytem, ale też kusiły i obiecywały. To naprawdę się działo. Właściciel musiał być zdrowo stukniętym egocentrykiem, żeby z liter jego imienia i nazwiska stworzyć takiego językowego potwora. Ale co ja tam wiedziałam. Ktoś potrącił mnie ramieniem, tym samym wytrącając z niezdrowej zadumy. Poprawiłam schludny kok i przeszłam przez szklane, automatyczne drzwi. Beton, wszędzie pieprzony beton, w różnych odcieniach i w połączeniu z różnymi innymi materiałami. Na ścianach, na podłodze... Nawet recepcja była połączeniem czerwonego betonu z grubym rżniętym szkłem. Skierowałam się w tamtą stronę. Moje niezbyt wysokie obcasy z przyjemnym dźwiękiem stukały o szarą powierzchnię. O tej porze w sporej przestrzeni parteru (dwudziestopiętrowego budynku) panował niewielki ruch, albo może tylko mnie się tak wydawało. Te marne garstki ludzi z pochylonymi głowami skanowało karty dostępu, a potem przyspieszało krok, by jak najszybciej znaleźć się przy windach. O co tu chodziło? Czy system rejestrował czas od momentu zczytania karty na dole do momentu uruchomienia programu w komputerze? Słyszałam o takich praktykach, ale cholera miałam nadzieję, że tutaj tego nie doświadczę. Chociaż z drugiej strony... może się to okazać użyteczne.
– Dzień dobry, nazywam się Susan Mavel i jestem umówiona z Rose Long – przedstawiłam się spokojnym głosem kobiecie wyglądającej na mniej więcej w moim wieku. – Czy mogę prosić o tymczasową przepustkę?
– Już chwileczkę – jej palce w jakimś szalonym pędzie stukały w przyciski na klawiaturze. – Tak jest! Mam tutaj, panna Mavel! – spojrzała na mnie triumfalnie, a następnie wsunęła kawałek plastiku do prostego kwadratowego skanera. – Proszę – w końcu wręczyła mi przepustkę, a ja kiwnęłam głową i odeszłam od szklanej lady i jej gorliwości.
Spokojnie i bez pośpiechu, może nawet lekko znudzona pokonałam trasę do wind. Pracownicy wsiadali i wysiadali na poszczególnych piętrach, a było ich sporo. Nic dziwnego, że na parterze nie dostrzegłam zbytniego zamieszania, bo większość korporacyjnych trybików już wypruwało sobie żyły dla bezdusznego pracodawcy.
Nie czułam zdenerwowania zbliżającą się rozmową, co nie zmieniało faktu że cholernie zależało mi na stanowisku, które oferowała firma. Gdyby moi koledzy z poprzedniej pracy teraz mnie widzieli, nie uwierzyliby. Sama z trudem skonstruowałam CV i list motywacyjny tak, aby pasował do profilu... asystentki zarządu. Dyskretnie prychnęłam pod nosem, chcąc dać ujście swojemu sceptycyzmowi, bo to się po prostu nie mieściło w głowie. Ale taka była rzeczywistość, a kiedy wysiadłam z windy na przedostatnim piętrze, nie było już od niej odwrotu.
***
Polubienie, a już z pewnością zaprzyjaźnienie się z Rose Long nie wchodziło w grę. Dlatego kiedy zaprosiła mnie do swojego gabinetu zachowanie neutralnego choć uprzejmego wyrazu twarzy niewiele mnie kosztowało. Nie mogłam wyglądać na zbyt podnieconą perspektywą pracy dla Ovagon Company, ani zbyt wystraszoną bo wtedy całe planowanie poszłoby na marne. Wiele razy „siedziałam na miejscu" Rose, więc o rozmowach kwalifikacyjnych wiedziałam naprawdę sporo. Jednak tej kobiecie udało się mnie zaskoczyć.
– Cieszę się, że mamy okazję spotkać się na żywo. Jestem Rose – z ciepłym uśmiechem na twarzy wyciągnęła do mnie drobną dłoń.
To był trzeci i ostatni etap. Pierwszy polegał na wypełnieniu testu, drugi na rozmowie przez skype z kimś z biura Long, a najlepsi dostawali szansę osobistej rozmowy z szefową HR. Taki właśnie system rekrutacji preferowano w tej korporacji.
– Susan i ja również. – Uścisnęłam lekko jej rękę i zlokalizowałam fotel, który powinnam zająć po drugiej stronie masywnego biurka.
CZYTASZ
Ognisty żal
RomanceSusan Mavel miała ściśle określone zamiary względem Ovagon Company: wejść, rozpoznać i zniszczyć. Nie liczyło się dla niej nic innego. Dla powodzenia misji odsunęła na bok własne plany oraz marzenia. Wszystko szło dobrze do pewnego momentu. Co zrobi...