Rozdział 2

474 86 41
                                    


Kolejny rok później...

Ludzie wokół mnie uważali, że minęło dość czasu, żebym doszła do siebie, a ja udawałam, że maja rację. Dla innych w moim wieku dwa lata to ogrom czasu, a ja odnosiłam wrażenie, że ten stanął w miejscu, przestał mieć znaczenie. Tak samo jak fakt, że miałam dopiero dwadzieścia cztery lata. Godziny służyły mi jedynie do tego, żebym wiedziała, na którą mam się pojawić w pracy i o której mogę w końcu wrócić do domu. Na początku odwiedzała mnie mama i kazała mi przyjeżdżać do siebie, a ja cierpiałam na samą myśl. Chciałam, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Udawany uśmiech boli i zdążyłam się o tym wielokrotnie przekonać. Grałam, tak jak oczekiwali inni, w środku nadal będąc dziewczyną z dnia wypadku. Dla mnie nie zmieniło się nic i nie miało to znaczenia, który mamy rok. Na szczęście w końcu każdy wrócił do swojego życia, bo to świat kręcił się nadal, nawet jeśli tego nie zauważałam.

Z jednej strony to smutne, że jednego dnia jesteś na ustach wszystkich, a kolejnego już zapominają, co cię spotkało. Z drugiej, to dobrze...

– Hannah, ale naprawdę nie zamierzasz przyjść? – dopytywała koleżanka z pracy, a w tle słyszałam też pozostałe towarzystwo.

– Dziękuję za zaproszenie, ale jednak nie.

– Dobrze, więc... Ten... Do zobaczenia w pracy.

Rozłączyła się. Kilka minut później znów zadzwonił mój telefon. To były współlokator Jareda. Serce ścisnęło mi się niemal boleśnie, a kiedy odbierałam rozmowę, niemal wyskoczyło gardłem. Nie rozmawiałam z nim od dawna. Ostatni raz kilka tygodni po moim wyjściu ze szpitala.

– Halo?

– Cześć, Hannah, nie wiem, czy wiesz, kto dzwoni...

– Wiem, wyświetliłeś mi się.

– Ach, więc masz nadal mój numer. – Czułam, że się uśmiechnął, więc i ja mimowolnie się uśmiechnęłam.

– Mam. – Spojrzałam na odbicie w lustrze, poprawiając zieloną bluzę. Oblał mnie wstyd. Nie powinnam się uśmiechać, nie dziś. To jak zdrada.

– Tak sobie pomyślałem z chłopakami... Może chciałabyś do nas wpaść? O ile nie masz żadnych planów oczywiście – urwał, chyba będąc odrobinę zestresowanym tą rozmową. – Wiem, że w tamtym roku się nie odezwaliśmy, ale zwyczajnie... – Westchnął z ciężkością do słuchawki. – Stchórzyłem. Nie wiedziałem, co ci, kurwa, powiedzieć, bo przecież nie życzyć szczęśliwego nowego roku.

Moje oczy zaszły łzami. Musiałam przełknąć rozpacz dudniącą w gardle i powoli nabrać powietrza nosem, ściskając mocno usta, żeby nie wydostał się z nich krzyk.

– Rozumiem – ledwo panowałam nad głosem. – Naprawdę rozumiem. To ciężkie dla nas wszystkich.

– Miałabyś ochotę się z nami dziś zobaczyć? Przyjadę po ciebie i odwiozę, o której będziesz chciała.

– Dziękuję za zaproszenie, Dylan, ale ja nie imprezuję w sylwestra. Dla mnie to nie powód do radości.

– Dla mnie to odliczanie kolejnego roku bez Jareda – dodałam w myślach, bo nie chciałam obarczać go swoim bólem. Doceniałam, że w ogóle o mnie myślał i postanowił zadzwonić. Wiedziałam, że wiele stresu go to kosztowało.

– Wygłupiłem się, prawda? Ja chciałem... Chciałem tylko... Jakoś ci... Zrobić coś dla ciebie.

– Wiem. – Przymknęłam powieki, pozwalając łzom płynąć, chociaż obiecywałam sobie, że dam im wygrać dopiero o północy. – I bardzo doceniam, że zadzwoniłeś. Wiele to dla mnie znaczy, że wciąż o mnie pamiętacie.

Słabosilna - Hannah (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz