Rozdział 20

570 70 10
                                    

#PółnocAF

#znajdzieszmnieopółnocyAF

Kiedy wyszli z miejsca, w którym ulokowali tego cholernego Toma, Anglesey poczuł, że jest mu niedobrze. Oddalił się więc bez słowa od grupki i kiedy znalazł się na zewnątrz, chłodny wiatr smagnął go po ciele i twarzy. Miał na sobie bryczesy i koszulę podwiniętą do łokci, więc kiedy postał tak kilka minut, bardzo szybko zrobiło mu się zimno, ale nie wszedł do domu. Jeszcze nie.

Tom nic nie powiedział na temat, który go interesował, ale był pewny, że niedługo wyśpiewa wszystko. Trochę go podręczyli, trochę postraszyli i na stole zostawili cały zestaw najróżniejszych narzędzi, które miały sugerować ich więźniowi, że niedługo zaczną na nim je sprawdzać.

Wziął jeszcze dwa głębokie wdechy i odchylił głowę do tyłu. Deszczowe, ciężkie chmury kłębiły mu się nad głową, niczym tłuste węgorze. Widział, jak wszystko wokół ciemnieje i lada moment miał spaść deszcz, więc wrócił do środka i poszedł do gabinetu sir Lloyda.

Nikt się nie odezwał, gdy wrócił. Wszyscy wiedzieli, że potrzebował chwili dla siebie, żeby mógł odetchnąć. Usiadł na swoim miejscu i westchnął ciężko, bo żebra odezwały się bólem. Złapał się za bok i policzył do pięciu, żeby wyrównać oddech.

— Zostawmy Toma na kilka dni, bo teraz na pewno nic nie powie. Jest zacięty i poobijany, więc lepiej poczekajmy, aż wydobrzeje na tyle, żeby mógł coś nam powiedzieć.

Marcus nie słuchał, co mówili. Patrzył na swoje zakrwawione dłonie, które zbrudził, gdy hrabia Haddington zadawał ciosy. Czuł się pusty. Kiedy przyjmował propozycję Marsha, zdawał sobie sprawę z tego, co będzie musiał robić. Co prawda nie lubował się w zadawaniu cierpienia innym, bo przeważnie towarzyszył albo wymierzał ciosy, jednak obecnie miał wrażenie, jakby sam brał przyrządy i zadawał ból.

Potarł plamkę krwi na nadgarstku, ale ślad po niej pozostał. Westchnął i spojrzał na sir Lloyda. Straszy mężczyzna przypatrywał mu się z uwagą, zapewne rozumiejąc albo przynajmniej domyślając się jego rozterek.

— Briggs najprawdopodobniej chce sprzątnąć pannę Woodland. To znaczy, jestem tego pewny, ale nie wiem, czy domyśla się, że Whitney go słyszała i przypuszcza, że mogła mi coś powiedzieć, czy jest tego pewny. Nie mniej trzeba pilnować dziewczyny, bo na pewno ktoś zechce zrobić jej krzywdę — odpowiedział i zerknął na towarzyszy.

Książę Montrose patrzył na niego z dziwnie prześmiewczą miną, a pozostali kiwali ze zrozumieniem głowami.

— Panna Woodland jest przepiękna, więc ochrona jej nie powinna być trudna, prawda, Marcusie? — zapytał sugestywnie i już nawet nie próbował ukryć swojego rozbawienia.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby to Anglesey ją ochraniał... — zaczął Marsh i zerknął na markiza.

— Och, wszyscy dobrze wiemy, że Marcus bardzo chętnie podejmie się takiego zadania. Ja tam uważam, że on jedyny się do tego nadaje. A skoro Briggs chcę ją skrzywdzić z powodu Anglesey'a, to on jeden będzie w stanie temu zapobiec. No i będzie wiedział, czy ten sukinsyn zechce coś pokombinować więcej.

Marcus był wściekły na towarzysza za to, co insynuował i zdawał sobie sprawę z tego, że powiedział to po to, żeby go zdenerwować.

Nie odpowiedział na jawną zaczepkę, lecz zwrócił się do szefa, który bacznie go obserwował. On również wyglądał na rozbawionego, ale też ciekawego i czuł, że po jego wyjściu na pewno będą obgadywali jego znajomość z panną Woodland.

Boże, miał z nią same problemy! A teraz jeszcze to.

— Więc co, mam jej pilnować? Sam? Może będziemy to robić na zmianę? — indagował. Nie chciał być skazany na sam na sam z tą piekielnicą, bo obawiał się, że jego kontrola przejdzie najcięższą z prób. — Jej szwagier nie wchodzi w grę. Ma dziecko i wątpię, czy będzie chciał też angażować w to swoją żonę, nawet jeśli będzie chodziło o jej siostrę.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz