Rozdział 28 - Nie znikam

134 19 0
                                    

Mason im bliżej spotkania, tym intensywniej układał sobie w głowie to, co chciałby powiedzieć Catherine. Żadne słowa nie składały się w logiczną całość, więc postanowił iść na żywioł.
Popołudniu udał się na boisko, gdzie zwykle trenował, żeby wyładować niepotrzebne emocje. Pod koniec solowego treningu odwiedziła go osoba, której najmniej się spodziewał.
- Ty jesteś Polly? Przyjaciółka Catherine? – zapytał, chcąc się upewnić, bo jako tako osobiście się nie poznali. Dziewczyna skinęła głową ale jej twarz była obojętna. W oczach czaiła się złość, ale tego Mason nie był pewny.
- Przyszłam porozmawiać – oznajmiła.
- Ze mną? O czym? – spytał, śmiejąc się. Nie miał pojęcia czego chciała od niego osoba, której nawet nie znał. Polly jednak nie było do śmiechu. Z powagą świdrowała go spojrzeniem.
- O Catherine – oświadczyła. Mason spoważniał i uważniej przyjrzał się blondynce.
- Co z nią?
- No właśnie mam nadzieję, że nic.
- Możesz jaśniej? – poprosił, marszcząc brwi.
- Czy mogę prosić cię o to, żebyś nie mieszał jej w głowie? – spytała. Bennett zamrugał, zaskoczony prośbą. Nic mu się nie składało.
- O czym ty mówisz?
- Wiem, jak na nią patrzysz. Wiem, że nie jest ci obojętna, ale jestem w stanie zrzucić to na przywiązanie – machnęła ręką. – Co nie zmienia faktu, że to wspaniała dziewczyna, która nie potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego jak ty.
- Chyba nie jesteś odpowiednią osobą do tego, by o tym decydować – zagrzmiał, gdy słowa dziewczyny przestały mu się podobać. Polly natomiast pozostała niewzruszona.
- Nie pozwolę na to, żeby cierpiała. Dość naoglądałam się jej łez i nie zgadzam się, żeby jakiś podrzędny piłkarzyk doprowadził ją do kolejnych – rzuciła bojowo. Mason aż się wzdrygnął.
- Skąd pomysł, że doprowadzę ją do łez?
- Catherine bardzo szybko przywiązuje się do ludzi. Do ciebie, jak widać, też się przywiązała. Ma w tobie przyjaciela i radzę ci, żeby taki stan rzeczy pozostał. Bo ty chyba też nie chcesz cierpieć? – spytała. Natłok nowych informacji, słowa, które nie potrafiły złączyć się w całość sprawiły, że Mason czuł się zbity z tropu.
- O czym ty do mnie mówisz, kobieto? – spytał z naciskiem. Polly ostentacyjnie przewróciła oczami.
- Catherine już nie potrzebuje bodyguarda, twoja rola się skończyła. Nie zauważyłeś, że z jakiegoś powodu już nie chce, żebyś odwoził ją na rehabilitacje? – chytrze uniosła brew.
- Bo może to już robić sama – stwierdził.
- No właśnie, ty już nie jesteś jej potrzebny.
- Ale... - zaczął, ale urwał, nie wiedząc jak skończyć swoją myśl. Chciał przecież porozmawiać z Catherine o swoim wyjeździe i, przede wszystkim, zrezygnować z niego, jeśli Tornes pokaże mu, że nie ma po co wyjeżdżać. Polly jakby czytała mu w myślach.
- Bennett, ona nic do ciebie nie czuje – pokręciła głową. Mason spojrzał na nią, zarzucając na twarz obojętność z nutką złości.
- Skąd to niby możesz wiedzieć?
- Powiedziała mi – oznajmiła, wzruszając ramionami.
- Powiedziała ci... - powtórzył, próbując to zrozumieć.
- Tak. Spytałam, więc powiedziała. Dlatego chciałam ciebie poprosić, żebyś już nie mieszał jej w głowie. Ona potrzebuje teraz spokoju i szybkiego powrotu na boisko, żeby wszystko się ułożyło – powiedziała, już zaskakująco łagodnym tonem. Mason z jakiegoś powodu był jej wdzięczny, że mu o tym powiedziała. Dzięki temu mógł uniknąć zrobienia z siebie głupka przed Catherine. Co nie zmieniało faktu, że zabolała go ta prawda. Co było dla niego zaskakującym doświadczeniem. Zabolał go brak wzajemności. Podobno samotność i poczucie odrzucenia może zniszczyć nawet najsilniejszego człowieka. Ale czy można zniszczyć człowieka, który już i tak nie ma nic?

*

Mason czuł dziwny smutek, gdy pukał do drzwi Catherine. Rozczarowanie pogłębiło się, gdy w jej oczach nie zobaczył ostatnio częstej radości, a pustkę. Swego rodzaju chłód.
- Cześć. Wejdź – oznajmiła robiąc mu miejsce. Wszedł bez słowa, ściągnął buty i kurtkę, a gdy znalazł się w pokoju dziennym, natychmiast odwrócił się do pani domu.
- Chciałaś porozmawiać – stwierdził. Catherine skrzyżowała ręce na piersiach.
- Chciałabym wiedzieć, jakie masz plany na najbliższe dni, miesiące, lata? – spytała. Mason zmarszczył czoło, nie rozumiejąc dziwnego pytania.
- Co to za pytanie? – spytał. Catherine odwróciła głowę, nie chcąc na niego patrzeć. Zacisnęła zęby ze złości i wzięła wdech, grając na czas.
- Czy to prawda, że wyjeżdżasz? – spytała ciszej. W tamtym momencie Mason miał ochotę dać sobie w twarz. Tak wiele razy chciał jej powiedzieć o wyprowadzce ale za każdym razem przesuwał to w czasie. Do momentu, w którym dziewczyna, jakimś cudem, sama się o tym dowiedziała.
- Prawda – przyznał z żalem. Catherine przeniosła na niego złowrogie spojrzenie. Właśnie potwierdzenia tych słów się bała. W jej sercu zrodził się gniew.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, hamując wybuch.
- Chciałem, ale żadna okazja nie była dobra.
- Czyli uważasz za właściwe, że dowiedziałam się od osób trzecich, a nie od ciebie?! – wykrzyknęła.
- Przepraszam, Catherine, chciałem ci powiedzieć ale...
- Nie było okazji – dokończyła za niego. – Tak, wiem. Co nie zmienia faktu, że jestem wściekła. Jak mogłeś mi nie powiedzieć? Myślałam, że nasza przyjaźń coś dla ciebie znaczy – rzuciła, starając się panować nad drżącym głosem. Mason zacisnął usta, słysząc słowo „przyjaźń". Czyli Polly miała rację?
- Catherine, przykro mi, że nie dowiedziałaś się ode mnie, ale tak będzie lepiej. Nic mnie tu nie trzyma a tam mam rodzinę, tam mogę zacząć wszystko od początku – powiedział. Dziewczyna wstrzymała powietrze w płucach.
- Oczywiście, że nic cię tu nie trzyma... - burknęła, odwracając się do niego plecami. Przymknęła oczy, próbując wyrównać oddech. Gdyby go coś tu trzymało, to by nie wyjeżdżał. Proste.
Mason westchnął czując, że w jakimś stopniu jego słowa dotknęły Cathy. Podszedł do niej i z dozą niepewności położył jej dłoń na ramieniu.
- Nie myśl, że dam ci o sobie zapomnieć – powiedział. – Będziemy przecież w kontakcie, Milwaukee to nie Europa, możemy się odwiedzać – zaproponował. Catherine wciąż nie otworzyła oczu, jedynie wzięła głębszy wdech, gdy jego ciepłe palce zacisnęły się na jej ramieniu. To był smutny obraz, który dla każdego z nich wyglądał zupełnie inaczej. Ona, przekonana o tym, że chłopak tylko czekał na zakończenie zadania, by móc wrócić w rodzinne strony. No bo, jak sam stwierdził, nic go tutaj nie trzymało. Nic. On, uświadczony w fakcie, że Catherine nic do niego nie czuje nie będzie robił z siebie głupka i wyznawał ewentualnych uczuć dziewczynie, która po wszystkim uśmiechnie się ze współczuciem i powie mu, że chyba trochę się zagalopował. Duma chyba nigdy nie pozwoliłaby mu spojrzeć jej w oczy.
Wniosek był za to jeden, niezmienny i taki sam. Znany i jemu i jej.
- Jestem wściekła, że mi nie powiedziałeś – burknęła cicho, z wyczuwalnym wyrzutem.
- Szczerze mówiąc nie sądziłem, że tak się tym przejmiesz – zauważył.
- Mason, jak mam się nie przejmować? – szepnęła, wciąż nie mając odwagi by się odwrócić. Nie chciała, by zobaczył jej smutną twarz. – Ostatnie miesiące miałam cię codziennie. Chcąc nie chcąc, przyzwyczaiłam się do twojej obecności. A teraz... Teraz chcesz zniknąć, nie pozwalając mi nawet przygotować się na to psychicznie – stwierdziła z żalem. Mason spuścił głowę, doskonale rozumiejąc jej słowa. Na jej miejscu też by się wściekł. Potraktował to jako ucieczkę. Po raz kolejny miał do siebie pretensje.
- Nie znikam, Catherine – szepnął. Oczy dziewczyny zapiekły zdradziecko, zamrugała pospiesznie by wyzbyć się niepotrzebnych łez. Stali w milczeniu, analizując wypowiedziane słowa i podjęte decyzje. Blisko siebie, a jednak tak daleko. – Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Pozwól się przytulić – powiedział. Catherine czuła, że to ostatnia taka możliwość. Podskórnie bała się, że gdy Mason wyjedzie, życie kompletnie się zmieni. Mimo jego zapewnień. Ona zajmie się życiem w Chicago, on w Milwaukee. Kontakt będzie sporadyczny, przyjazdy rzadkie, aż w końcu zapomną o sobie nawzajem.
Dziewczyna pociągnęła nosem, odwróciła się szybko i mocno wtuliła w Bennetta. Zaskoczony chłopak zachwiał się niebezpiecznie, ale zamknął Tornes w żelaznym uścisku, chowając nos w jej włosach. Powoli wciągnął ich zapach, starając się go zapamiętać na najbliższe miesiące.
- Dzwoń do mnie – szepnęła w jego bluzę.
- Będę dzwonił – zapewnił.
- Kiedy dokładnie wyjeżdżasz?
- Jutro.
- Cudownie – burknęła z wyrzutem, wtulając się w niego jeszcze mocniej. – Gdybym się nie dowiedziała, to kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć? – spytała z pretensją.
- Już nie drąż – rzucił Mason, tak naprawdę nie znając odpowiedzi na to pytanie. Odsunął od siebie Catherine i chwyciwszy jej podbródek, uniósł jej głowę. Spojrzał jej w oczy. – Życzę ci wszystkiego, co najlepsze.
- Boże, to brzmi, jakbyś się żegnał – jęknęła.
- Bo po części tak jest – wzruszył lekko ramionami. – Pamiętaj o tym, jak jesteś wartościowa, mądra i ambitna. Podzielam słowa twojego brata. Pilnuj swojego blasku i nikomu nie pozwól go zgasić. I przede wszystkim – dodał z naciskiem, gdy spostrzegł w jej oczach łzy i powstrzymał ją przed wyrwaniem się z uścisku. – Nigdy nie dopuszczaj do siebie egocentrycznych szowinistów, który rujnują życiorysy – uśmiechnął się tajemniczo. – Zasługujesz na o wiele więcej. Proszę, nie zapomnij o tym – szepnął na koniec. Cath otworzyła usta, by odpowiedzieć. Z jakiegoś powodu te słowa nie były zwykłym, oklepanym pożegnaniem, a czymś więcej. Niestety, ucisk w krtani nie pozwolił wydobyć żadnego słowa.
Mason ucałował czoło Catherine, przymykając przy tym oczy. Pozwolił sobie na dłuższą czułość, niż było to przewidziane. Jednak w końcu odsunął się i, nie patrząc już na nią, opuścił jej mieszkanie.

*

Świat był zaskakująco szary ze świadomością braku Masona w mieście. Catherine czuła dziwny niepokój, który był wkurzający, ponieważ nie pozwalał na niczym się skupić.
Noc nie przyniosła ukojenia. Dziewczyna siedziała na złożonej pościeli i wpatrywała się w ścianę. Dochodziła trzecia a chęci snu brak. Słowa pożegnania wciąż huczały w jej głowie. Czuła podskórnie, że te nietypowe słowa miały jakieś znaczenie. Tornes oczywiście o tym wiedziała. Tylko nie rozumiała, dlaczego po takim czasie wciąż sobie wyrzucał to, co na początku? Po tym, co przeszli? Po tym, co, jak myślała, do siebie poczuli? Może to faktycznie był tylko zryw nagłych uczuć, namiętności lub zwykła chemia, która wyparowała.
Zacisnęła dłonie w pięści, spuszczając głowę. Może warto było też przeanalizować własne uczucia? Dlaczego tak przejęła się tym jego wyjazdem? Czy naprawdę chodziło tylko o zatajenie informacji o przeprowadzce? Czy kryło się za tym coś głębszego?
Pokręciła głową, jakby wyrzucając z umysłu te myśli. Broniła się, ale przed czym? Złapała się za włosy i do bólu zacisnęła na nich palce.
- Tak bardzo żałuję, że nie mogę teraz z tobą o tym porozmawiać... - mruknęła ze smutkiem w stronę wiszącego zdjęcia. Brakowało jej brata. Złotych rad i uśmiechu, którym potrafił rozjaśnić jej dzień. Teraz musiała poradzić sobie sama. Nie miała komu się zwierzyć, już nie. Mason za kilka godzin miał opuścić Chicago, Polly nawet nie chciała słyszeć o ewentualnych uczuciach do chłopaka. A tak naprawdę tylko Catherine wiedziała, jaki był. Ona poznała go prawie w pełni i mogła wiele powiedzieć na ten temat. W momencie, gdy wkroczył do jej życia, opadł mur, który widzieli wszyscy. Catherine swoją kontuzją, smutkiem i historią uderzyła w sam środek serca, rozbijając ścianę na drobne kawałki. I wiedziała o tym tylko ona. Wszyscy inni nie chcieli w to wierzyć. I nie wierzyli.

~*~

Mason zignorował połączenie przyjaciela, który pewnie chciał się dowiedzieć, jak mu poszła rozmowa z piłkarką. Chciał uniknąć krzyków, że jest głupi, że przecież nie może tak wszystkiego rzucić. Nie chciał morałów, wiedział swoje.
Jak na złość droga do Milwaukee ciągnęła się nieubłaganie. A co gorsza, gdy już był na podjeździe rodzinnego domu, nie poczuł ulgi. Pustka w sercu pozostała powodując rozdrażnienie u Bennetta.
Chłopak wysiadł z samochodu, zapinając kurtkę pod szyję. Już miał zamiar wyciągać z auta bagaże, gdy zadzwonił telefon. Odebrał natychmiast.
- Słucham?
- Dzień dobry, panie Bennett – zaskakująco wesoły głos Deginsa odezwał się po drugiej stronie. Mason poznał go od razu.
- Witam, panie Degins. Czymże zawdzięczam ten telefon? – spytał z lekką kpiną, której na szczęście Tom nie wychwycił.
- Dzwonię w sprawie pańskiej banicji – odpowiedział, co tylko wprawiło Masona w szok. Zamarł na krótką chwilę. Pierwsze, co przyszło mu do głowy to to, że Catherine poskarżyła się na jego wyjazd. Ale przecież dostała zgodę na kontynuację rehabilitacji samotnie, więc jego rola była skończona. Tak przynajmniej myślał...
- Co z nią? – spytał niepewnie.
- To nie jest rozmowa na telefon. Chciałbym się z panem spotkać.

Poza boiskiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz