Wieczna Zmarzlina, część 2.

1 2 0
                                    

Po kilku dniach żywego marszu, zapasy się skończyły. Musiała włożyć wiele wysiłku, by wędrować w takim tempie. Nie zważając na potrzeby regeneracji sił, czy gwałtowną pogodę, która potrafiła z pustego czystego nieba zmienić się w potężną zawieruchę.

Parła przed siebie, opierając się szalejącemu wichrowi i potrzebie serca, które wzywane przez pieśń Yvrigg, tęskniło za domem na północy. Jeśli mogła nazwać Stalową Cytadelę, kiedykolwiek domem, to mogła przynajmniej uznać ją za miejsce, które znała. W tamtej chwili znajdowała się pośrodku niczego. Bez wyraźnego celu czy przystani na horyzoncie.

Nieoczekiwanie siły nieba i ziemi dały jej czas na wytchnienie, a czarne niebo rozświetliła mieniąca się chłodnymi kolorami zorza. Wiatr, który wrzeszczał w jej twarz,szarpał ją za włosy i próbował zmieść ją z powierzchni ziemi — nagle ucichł. Skuty lodem śnieg wyszlifowany był niemal na szklankę, mienił się fioletem i zielenią, niby łuski smoczego pancerza. Jednak elfka odebrała to, jako zły omen, jakby niebiosa tylko nabierały oddechu. Yseva poczuła instynktownie, że jeśli nie ukryje się, to będzie musiała przeciwstawić się potężnej burzy śnieżnej, którą zapowiadała głucha cisza, dzwoniąca w jej uszach.

Serce wciąż pompowało krew, napędzane adrenaliną i strachem. Wyciągnęła zza pasa sztylet i zaczęła nakłuwać powierzchnię lodu, próbując wyłamać w niej dziurę. Starała się nasłuchiwać, gdzie lód odpowiada jej głuchym dźwiękiem, a gdzie rozbrzmiewał jak kieliszek wina. W oddali widziała kłębiącą się zamieć, niczym stado pędzących koni. Bez opamiętania, używając całej siły uderzała sztyletem w powierzchnię, która zaczęła się rozpadać. Głuchy brzęk metalu rozciął powietrze. Ostrze rozpadło się.

Obróciła uszkodzoną broń i wyłamywała lód rękojeścią. Niemal w ostatniej chwili udało jej się wskoczyć w kieszeń powietrzną, gdy otwór zasypał śnieg. Latarnia wciąż dawała dużo ciepła i światło. Patrzyła na lodowe ściany jak szkliły się od wody, a powierzchnia drżała, jakby bogowie próbowali ją wydobyć spod ziemi. Wkrótce zalał ją pot. W jamie, nie było zbyt wiele powietrza, które wkrótce zaczęło gęstnieć. Jej oddech stał się płytki i spragniony głębokiego wdechu. Mając do wyboru być pogrzebaną żywcem lub rozerwaną na strzępy przez burzę, wybrała pierwszą możliwość. Zaczęła dotykać ścian wokół siebie i stukać w nie metalową głowicą sztyletu, szukając desperacko, czy w pobliżu nie znajdowała się kolejna taka kieszeń.

Bogowie okazali się chociaż ten raz łaskawi. Lód ustępował, rozgrzany ciepłem latarni. Poczuła, jak grunt pod stopami zaczynał się kruszyć. Uderzyła mocno obcasem buta, a jak się okazało cienka warstwa lodu ustąpiła, a platforma pod nią zapadła się. Wpadła do tunelu, po którym zjechała niby po ślizgawce i upadła na skalną półkę. Latarnia spadła na sam dół, jak się wydawało potężnego szybu, być może pozostałości dawnej kopalni. Widziała jej rozgrzewający blask, niby niewielkiego świetlika na tafli czarnego jeziora.

Wzięła kilka głębokich wdechów. Nie wiedziała jak długo siedziała w swoim niedoszłym lodowym grobowcu, ale resztki sił, jakie włożyła na rycie w nigdy nie topniejącej warstwie lodu odpłacił się bólem mięśni. Powietrze wydawało się świeże i ciepłe, mimo, że nie miało żadnego widocznego szybu wentylacyjnego. Nawet jej oczy przystosowane do widzenia w ciemności, nie były w stanie dostrzec żadnego konturu, który dałby jej wskazówkę, co do przestrzeni w jakiej się znalazła. Dotknęła po omacku krawędzi półki skalnej, by nie wypaść. Z trudem oceniła jak głęboko poniżej znajdowała się latarnia.

— Na Gwiazdę Zaranną — szepnęła zrezygnowana, a echo odpowiedziało jej z sykiem.

Z trudem pozbierała się na równe nogi, mając na karku strach przed upadkiem, a wzdłuż kręgosłupa przenikał ją ból po twardym lądowaniu. Kolana, jakby wbrew jej woli zaczęły się trząść. Mięśnie nie były w stanie nieść jej ciała dalej.

Opowieści Powtarzane Przez EchoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz