Srch obudził się w przyciemnionym pomieszczeniu. Światło słoneczne przebijało się przez brudne okno jakby ostatkiem sił, a kurz nieprzerwanie wirował po pokoju, wbijając się w nozdrza.
Wydmuchął szczypiące powietrze kilka razy nosem, zauważając napięte żyły w swoich własnych rękach.
Ogarnęła go fala lęku. Nie przyszła od razu, płynnie i miarowo narastała w nim, aż do punktu kulminacji. Spróbował przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. I nie mógł. Powinien był móc. To była norma, prawda?
Rozmazane obrazy migały w jego głowie wraz z błyskami światła, niczym flesz aparatu. Szpitalne łóżko. Szum swietlówki. Wybuchający pożar. Pieczenie skóry. Zamaskowana istota.
Co to wszystko oznaczało?
Srch podniósł palce wkazujące swoich sztywnych dłoni w kierunku skroni, masując je, jakby miało to ochronić przed narastającym psychosomatycznym napięciem.
"Wody." - pomyślał. Wstał z twardego, szpitalnego łóżka, w którym ledwo zauważył, że leżał. Łóżko po drugiej stronie pokoju było puste. Niedokładnie pościelone. W pomieszczeniu znajdowały się tylko dwa łóżka i komplementarne stoliki nocne z zaokrąglonymi rogami. Szare, porysowane linoleum, bladożółte ściany i kraty w oknach nie przekonywały do siebie.
Więzienie? Nie. Oboje drzwi było uchylone.
Srch skierował się chwiejnie w stronę drzwi, po lewej stronie pokoju, które otwierały się na skromną łazienkę.
"Wody. Wody wody wody." Palące gardło i krzycząca kora czołowa. Wdechy za długo rozpierające piersi i gwałtowne wydechy.
Gdzie jest?
Szpital. Szpital ma sens. Nie więzienie. Szpital.
Ma sens, chyba.
Czy Srch zwariował?
Wszedłszy do łazienki, pochylił się nad kranem i pił. I pił i pił.
Popatrzył w lustro nad umywalką. Rozmywało wszystkie elementy jego jak we śnie. Zmarszczył brwi. Osoba w lustrze zrobiła to samo. Była to jednostka o androgenicznych cechach wyglądu. Głęboko osadzone oczy z jeszcze głębszymi, wielobarwnymi cieniami pod nimi. Łagodnie opadające kości policzkowe. Krótkie, jasne włosy, które sterczały na wszystkie strony.
Lustro zdawało się jeszcze bardziej wszystko rozmyć. Postukał w nie z ciekawością. Odezwało się głuchym dźwiękiem. Zdecydowanie nie było ze szkła. Klatka piersiowa Srcha ponownie się ścisnęła. Co jeśli ktoś obserwuje go z drugiej strony. Przyłożył palec do lustra, żeby zobaczyć, czy jest przerwa.
- Jest z plastiku. Żeby nie można było rozbić. - odezwał się głos za nim.
Srch podskoczył i osłupiały przez kilka sekund wgapiał się w łazienkowego gościa. Była to drobna dziewczyna, z długimi, brązowymi włosami, o aparycji nonszalanckiego węża. Nie mogła mieć więcej niż 25 lat.
- Co jest, zobaczyłaś ducha? - odezwała się ponownie. Znasz mnie przecież.
Srch zmarszczył brwi.
- Mieszkamy razem od kilku dni. Rozmawiałyśmy trochę. Przedwczoraj. Wczoraj albo spałaś albo gapiłaś się w ścianę cały dzień. Nie chciałaś nawet iść na zajęcia.
Srch patrzył na nowo przybyłą pustym wzrokiem.
- Pielęgniarka musiała cię prawie ciągnąć. Nie odzywalaś się nawet na pytanie jak się czujesz. Trochę ich to wpienilo.
Srch nie zmienił swojej pozycji.
- Nie mów, że nic nie pamiętasz... - dziewczyna westchnęła głośno, opierając się o framugę. - Mieli rację, co? Ci psychotycy tak już mają.
- Nie... nie pamiętam. Czekaj... psychotycy?
- O, odzywasz się dzisiaj! W dechę.
Srch uśmiechnął się słabo.
- Nic... nic nie rozumiem. Jak masz na imię?
- Leita. Przedstawiałam się już. Nie twoja wina, że nie pamiętasz, więc nie wezmę tego do siebie. - uśmiechnęła się do siebie, jakby wiedziała coś, czego on nie wiedział. Niemożność rozgryzienia jej wywołala u niego uczucie frustracji.
- Dobra, zaraz mamy checkup. - ziewając, odkleiła się od framugi drzwi. - Ty przodem.
Wyszli do głównego pokoju. Leita usiadła na łóżku numer 2, tym koło okna. Paskudnie zakratowanego okna. Srchowi zrobiło się klaustrofobicznie. Poklepała miejsce obok siebie. Usiadł niepewnie. Jego mózg powoli się budził, a wraz z tym procesem napływało do jego głowy coraz więcej i więcej pytań. Czy był chory?
Nie wydawało mu się. Ale jak inaczej wytłumaczyć te luki w pamięci? To wszystko było takie... trudne. Jakby nagle obudził się w życiu kogoś obcego.
- Sally Mae. - drzwi uchyliły się. Pani w średnim wieku o stosunkowo miłej aparycji zajrzała do środka. Napotykając ich wzrokiem, uśmiechnęła się w stronę łóżka numer 2 i weszła do środka.
- Sally Mae? - powtórzyła. Ich spojrzenia się spotkały.
Srch nie poruszył się. Siedział niczym zaalarmowany królik.
- To ty. - szturchneła go Leita, z delikatnym rozbawieniem w głosie.
Srch wstał machinalnie. Nie podobało mu się to imię. Czuł, jakby niekomfortowo przylegało do jego skóry. Czy było jego własne?
- Czas na twoją rutynową rozmowę, Sally. - pielęgniarka spojrzała na niego porozumiewawczo. Srch... a może jednak Sally? wstał i podszedł do drzwi, za którymi jawił się stosunkowo zapełniony ludźmi korytarz. Ktoś krzyknął gdzieś w oddali. Podążył śladami kobiety, próbując nadążyć za jej płynnym krokiem. Nie chciał tego robić. Instynkt ucieczki krzyczał mu w głowie.
***
CZYTASZ
looking for someone to find me
FanfictionKiedy Search Party budzi się nie pamiętając ze swojego życia prawie nic, a wszelkie wskazówki nie wywołują powrotu wspomnień, postanawia poszukać tego, co tak naprawdę sprowadziło go do tego miejsca. Czasem lepiej jest nie szukać odpowiedzi za głębo...