1

80 5 0
                                    

- Maya! Chodź tu i dolej mi kawy! - mężczyzna zawołał do dziewczyny.

- Już idę Brody, nie musisz się tak drzeć na całą knajpę.

Wzięła dzbanek z ciepłym napojem i ze stoickim spokojem podeszła do klienta, aby mu go dolać. Uśmiechnęła się do niego i wróciła do ważniejszych rzeczy, które ma do roboty w pracy.

Zbliżała się godzina lunchu, więc coraz więcej osób zaglądało do lokalu. Robiło się coraz głośniej i tłocznej, a dziewczyna jako jedyna miała dzisiaj zmianę. Widać było po jej twarzy zmęczenie. Dźwięki śmiechów i talerz bijących się o siebie nawzajem, całkowicie przejęły pomieszczenie.


Tak właśnie wyglądałoby moje życie, gdyby nie to, co wydarzyło się pięć lat temu. Jeden głupi pomysł zmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Ale nie żałuję, bo dzięki temu mam przy mnie najcudowniejszą osobę na świecie. Miała być nas trójka, ale kiedy Jackson dowiedział się, że jestem w ciąży, poszedł po mleko i już nie wrócił. A w zasadzie to wrócił, ale z nową lafiryndą. Przed ołtarz.

Ostatnio na Instagramie widziałam nawet, że sami oczekują bobasa. Jak milutko. Ale co by nie było, to wyszło mi na dobre. Rodzina i przyjaciele już dawno temu mi mówili, że Jackson jest toksyczny i dziecinny, a ja tego nie widziałam. Starałam się żyć w tej wyimaginowanej bajce, aby zapomnieć o tym, kogo tak naprawdę kochałam, ale nie mogłam mieć. Był dla mnie nieosiągalny. Zresztą dalej jest.

W Maxie podkochuję się już od dwunastu lat. Długo co nie? To prawie połowa mojego życia. Był przyjacielem mojego brata, Zacka. Zawsze byli razem, bo nasi rodzice również się ze sobą przyjaźnią. A ja razem z nimi. Ich młodsza siostra.

Max dla mnie jest ideałem faceta. Wysoki, wysportowany, inteligentny i całkiem nieźle zbudowany. Wiem to, bo jak przychodził do nas, to czasem z Zackiem szli za dom na basen. Dzięki ci wszechświecie za okno z tyłu domu. Co nieco sobie podpatrzyłam. Jego wilgotny od wody brzuch i odbijające się od niego promienie słoneczne...

Stop.

Bo aż się obśliniłam.

Szybko dopiłam kawę i ruszyłam ku mojej uczelni. Dzisiaj wyjątkowo zaczynałam zajęcia później, więc zdążyłam rano jeszcze pozałatwiać najważniejsze sprawy.

Wchodząc do budynku minęłam starszego ochroniarza i się z nim przywitałam. Kierując się w stronę odpowiedniej sali, zajrzałam szybko na skrzynkę mailową, aby zobaczyć, czy nie przyszedł do mnie jakiś mail informujący o nowej pracy.

Bycie samotną matką nie jest łatwe, a jeszcze jak dodasz do tego studia i kredyt studencki, to siedzisz w bagnie po uszy.

Kiedy nie zobaczyłam żadnej nowej wiadomości, usiadłam do ławki z jękiem frustracji. Jak ja kocham moje życie. Nikt nie chce przyjąć do pracy studentki, samotnie wychowującej dziecko, czaję. Serio czaję, bo kiedy Skylar była trochę młodsza to co chwilę mi gorączkowała i prawie nie zdałam roku. Ale naprawdę chcę skończyć te studia i dać mojej córce należyte jej życie.

Profesor wszedł do sali i od razu rozpoczął zajęcia, a ja włączyłam tryb skupienia. Całkiem nieźle mi teraz idzie. Jestem z siebie dumna i mam nadzieję, że moja mała, też kiedyś będzie ze mnie dumna.

Po pięciu godzinach męczących wykładów, przyszedł koniec na dziś. Z utęsknieniem się spakowałam i od razu ruszyłam w stronę mojego auta. Przed powrotem do domu, musiałam jeszcze zajechać do przedszkola po Sky. Dzisiaj miała chyba dobry dzień, bo nikt do mnie nie dzwonił w jej sprawie.

Zaparkowałam pod budynkiem i szybko wbiegłam po schodach do drzwi. Po otwarciu dobiegł mnie dźwięk dziecięcego śmiechu. Niejednego, a przynajmniej trzech. Kiedy wejrzałam do pomieszczenia, z którego dochodziły dźwięki, zobaczyłam Sky bawiącą się w księżniczki z trzema innymi dziewczynkami i panią przedszkolanką. Nie było już reszty dzieci, ale cieszę się, że nie byłam ostatnia. Patrzałam na nie przez chwilę, póki pani mnie nie zobaczyła i podeszła.

Look at the SkyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz