Zjedli pośpiesznie obiad, a potem równie szybko zebrali się do drogi.
— Nadal uważam, że ta podróż jest bardzo dziwna i coś przede mną ukrywacie, a na pewno Asher i Anglesey coś knują — zauważyła w końcu księżna. Cały czas wydawała się podejrzliwa.
— Obydwaj zamienili się w matki kwoki i pilnują mnie, żebym przypadkiem czegoś nie wymyśliła, Tory.
Starała się odciągnąć uwagę siostry od wątpliwości, które słusznie ją ogarnęły. Nie chciała się tłumaczyć, że to z powodu jej zachowania mężczyźni zdecydowali opuścić Londyn.
Zawładnęły nią dość osobliwe uczucia. Z jednej strony potrzebowała tego wyjazdu, by dać sobie czas na pozbieranie się po stracie matki. Żal wciąż się w niej palił, niczym rozżarzone węgielki, które czekały tylko na rozniecenie ognia, więc taka ucieczka na wieś mogłaby jej posłużyć. Czuła się przytłoczona wszystkim tym, co wokół się niej działo, ale jednocześnie chciała się buntować przeciwko decydowaniu za nią. Nie w smak jej była również obecność markiza, który zainicjował to, użyczając własnej posiadłości.
— Ashera jestem w stanie zrozumieć, w końcu został ojcem i szykuje się do tego, co czeka nas za kilkanaście lat, ale Anglesey? Nie ma żadnego interesu, żeby się tobą opiekować, chyba że... — Księżna zawiesiła głos i popatrzyła na nią z namysłem.
— Nie! — szarpnęła się gwałtownie Whitney, czym przestraszyła Annie oraz Cassie. Dziewczynka zakwiliła cicho. — Nie mów tego na głos, bo to nieprawda.
— No to mi wyjaśnij, czemu nas zabiera do Castle Combe? Ja nie wiem, co o tym myśleć.
Whitney też nie wiedziała, dlatego pozostawiła pytanie siostry bez odpowiedzi, bo sama myśl o tym, że Anglesey w jakiś pokrętny sposób zaczął się do niej zalecać, była absurdalna i raczej mało prawdopodobna.
Na szczęcie Tory zajęła się grymaszącą córką i żadna już nie podjęła przerwanego wątku.
Panna Woodland skupiła się na widokach za oknem powozu, który sunął po drodze ułożonej między szerokimi polami. W oddali widziała ciemne dachy domostw oraz gęsty las, który ciągnął się niemal przez cztery mile, a potem znacznie się przerzedził, aż w końcu całkiem zniknął. Otaczała ich bezkresna otwarta przestrzeń. Na zielonych łąkach dostrzegała cienie i promienie słońca, które igrały ze sobą w dziwnym, ale zachwycającym tańcu, od którego nie mogła oderwać wzroku.
Wszystko to sprawiło, że poczuła się senna i dopiero trzask upadającej książki na drewnianą podłogę powozu, wybudził ją ze snu. Zamrugała zaskoczona i rozejrzała się po powozie. Victoria czytała książkę, a Annie spała, podobnie jak mała Cassie, która odpoczywała w małej kołysce specjalnie przytwierdzonej do podłoża i bocznej ściany.
— Obudziłaś się. — Tory posłała jej uprzejmy, choć nieco niepewny uśmiech. Nadal wyglądała na zaniepokojoną tą sytuacją.
— Tak, chociaż spanie w powozie jest straszne — odpowiedziała, wciąż miała zaspany, zachrypnięty głos, a kiedy pochyliła się, by sięgnąć po książkę, która leżała u jej stóp, poczuła, jak kręgosłup odzywa się nieprzyjemnym bólem. Pokręciła głową, ale nic to nie dało. Odłożyła książkę na bok i znów zerknęła na zewnątrz.
Tym razem krajobraz wydał jej się dzikszy. Nigdzie nie widziała domów, ale za to po prawej dostrzegła błyszczącą taflę jeziora, która migotało w popołudniowym świetle. Leżało cicho między gęstym lasem a drogą, którą podróżowali, obrośnięte wokół gęstymi szuwarami. Wychyliła się do przodu, kiedy na samym jego końcu, tuż nad brzegiem łagodnie schodzącym do wody, dostrzegła sarnę z brykającym oseskiem.
CZYTASZ
Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]
Romance#Blizny2 Whitney Woodland za nic w świecie nie chciała wychodzić za mąż. Uważała się za kobietę zbyt ciekawską i żądną przygód, by dać się zamknąć w domu. Musiała jednak stworzyć pozory, ponieważ im bardziej zdesperowaną udawała, tym mniej kandydató...