DYLAN POV:
Tak jak większość osób nienawidzę poniedziałków, więc na całe szczęście mamy dzisiaj piątek. W zasadzie ich też nie lubię. Ojciec kiedyś powtarzał takie powiedzenia jakoś jak się nie ma co się lubi to się lubi co można mieć.
Nie wiem, coś w podobnie tego.
Jeszcze gorsze było wstawanie do tej budy kiedy jest się na mocnym kacu i haju.
Vincent chyba by mnie zabił jakby się dowiedział, że wczoraj byłem na imprezie bez jego zgody, ani wiedzy.
Ale na szczęście się dowie, chyba że Tony się sprzeda. Jak mogłem przewidzieć, że kiedy będę chciał o czwartej nad ranem wejść do pokoju przez okno, akurat ten padalec będzie palił na balkonie.
Z trudem wstałem z łóżka i pokierowałem się odrazu do łazienki. Umyłem zęby i przepłukałem wodą twarz, aby się rozbudzić. Nie pomogło.
Przebrałem się w wygnieciony mundurek, który leżał na ziemi i szybko spakowałem plecak. Na dole byli o dziwo wszyscy łącznie z Vince'em.
-Wyglądasz jakbyś nie spał od dwóch tygodni-parsknął Shane, na co spiorunowałem go wzrokiem.
Nic nie odpowiadając podszedłem do ekspresu i zrobiłam sobie czarną mocną kawę, aby jakoś przeżyć ten dzień. Usiadłem przy stole obok najmłodszego brata, po wypiciu kawy musiałem już wyjeżdżać do miejsca tortur.
Dzisiaj na szczęście jechałem sam, nadal czułem, że jestem pod wpływem alkoholu. Do tego nic nie pamiętam ze wczoraj, no prawie nic. Przelizałem się z dwoma laskami, na pewno coś wciągałem, i dużo piłem. Możliwe, że również zaliczyłem jakąś dziewczynę w kabinie, w męskim kiblu.
***
Dzień w szkole minął mi nawet, resztę popołudnia przespałem. Już zregenerowany zacząłem szykować się na imprezę. Czwarta z rzędu w tym tygodniu, mamy piątek.
Niezły wynik szczerze.
Ubrałem zwykłą czarną koszulę, czarne szerokie jeansy i adidasy campusy czarno-białe.
Biorę tylko telefon i schodzę na dół, Aaron czyli mój przyjaciel powinien czekać już pod rezydencją, tak jak zwykle. To z nim imprezuję aktualnie, ma zawsze dobry towar i również jesr zawsze dostępny.
Może przez to, że wyjebali go ze szkoły, nie znam się.
-Gdzie się wybierasz?-słyszę za sobą lodowaty głos Vince'a na co się wzdrygam. On się teleportuje czy co.
-Na imprezę-odpowiadam obracając się w jego stronę. Nadal jest w garniturze, mimo późnej godziny. Podziwiam go, jest w pewnym sensie moim autorytetem.
Od dziecka podziwiałem Vincent'a, zawsze chciałem być jak on. Ulubieniec ojca, lewa ręką ojca, a później członek organizacji.
-Znowu?-prychnął na co zmarszczyłem brwi.
-O co ci chodzi?
-Mi? O nic-odparł, a ja byłem coraz bardziej zmieszany. O co mu chodzi? Dobra wiem od zawsze, że Vince mówić jakimiś szyframi, ale no kurwa tutaj nawet żadnego znaku mi nie dał o co chodzi.
Bez zastanowienia wyszedłem, aby nie tracić humoru, którego i tak nie miałem. Byłem w stanie poczuć radość dopiero po kilku kieliszkach wódki.
Tak jak się spodziewałem Walker już stał, wsiadłem na miejsce pazażera po czym z piskiem opon odjechaliśmy z pod willi monetów.
-Gdzie dzisiaj jedziemy?-spytałem spoglądajc na bruneta obok mnie, był już naćpany. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, zdążyłem się przyzwyczaić.
-Do baru na obrzeżach miasta, zajebisty-odpowiada, po czym gwałtownie skręca.
Faktycznie po godzinę jazdy jesteśmy pod jakimś budynkiem, ma obdarte ściany, jednak nie wygląda źle. Dobra wygląda koszmarnie.
Wchodzimy do środka, a do mnie odrazu dociera smród stęchlizny, alkoholu i potu. No i zioła. Większość stolików jest zajętych, więc siadamy przy barze i na start zamaiwamy po pięć szotów. Nie pamiętam nawet kiedy, a zielonooki rozsypał biały proszek na blat robiąc z niego cztery idralne krechy.
Bez zastanowienia wciągam je, wkońcu co może się stać? To tylko heroina.
Już po piętnastu minutach, odpychający zapach przestaje mi przeszkadzać. Wszystko wokół wiruje, potrojona postać Aarona obok mnie, cały czas coś gada. Nagle znika. Nie obchodzi mnie to.
Wstaje z miejsca i ruszam na parkiet, nagle całuej się z jakąś brunetką, albo i blondynką. Nie wiem.
Nie spodziewnie, wszystko przestaje być takie cudowne. Ładna dziewczyna obok zmienia się w prawdziwego potwora, odrazu ją od siebie odpycham. Wszyscy ludzie w pomieszczeniu również zmieniają się w przerażające postacie, próbuje krzyczeć, wołać o pomoc. Jednka nagle nie jestem w stanie niczego z siebie wydusić.
Nie mogę oddychać, tak jakby ktoś przewiązał mi sznur an szyji. Wszystko znowu zaczyna wirować, razem ze mną.
Nagle nie jestem już w barze, idę jakąś ciemną ulicą razem z przyjacielem. Słyszę ciągle jakieś głosy, jedne płaczą, a drugie histerycznie krzyczą. Kolejny się śmieje, drwi ze mnie.
Nie jestem w stanie stwierdzić co się dzieje, bo się dzieje kurwa wszystko. Dosłownie.
Widzę pełno kolorowych plan, co chwilę zmieniają kolory na coraz to bardziej ocoz jebne. Widzę całą masę twarzy i postaci, uśmiechające się słońce i wkurwione chmury.
Nagle wszystko znika, a zamiast lepszej wersji świata pojawia się czerń. Zwykła nicości.
***
Budzę się na pewno nie u siebie w domu, jestem chyba w mieszkaniu Walker'a. Ponieważ chłopak śpi obok mnie.
Głowa okropnie mnie boli, a w ustach mam prawdziwą sacharę.
Dlaczego nie ma mnie w domu, we swoim pokoju? Te i masa innych pytań odrazu wpadają do mojej głowy. Razem z nimi wpada masa wspomnieć ze wczorajszego wieczoru.
Automatycznie podnoszę się do siadu, rozglądam się na boki, na szafce nocej leży szklanka wody i mój telefon. Odrazu chwytam za to pierwsze i wypijam całe naraz. Boję się chwycić iphon'a, założe się, że mam kurwa miliony nie odebranych połączeń..
Po chwili jednak łapie za urządzenie i odpalam je. Jest tak jak się spodziewałem.
28 nieodebranych połączeń od: Shane idiota
26 nieodebranych połączeń od: Will przydupas Vincent'a
20 nieodebranych połączeń od: emos Tony
19 nieodebranych połączeń od: mała dziewczynka
2 nieodebrane połączenia od: Dziadek Vince
Zajebiście.
Wiadomości jest dwa razy więcej, jestem w dupie.
CZYTASZ
Dylan Monet-problem z uzależnieniem
Teen FictionHistoria opowiada o jednym z bohaterów książki "rodzina monet" od Weroniki Anny Marczak. Książka nie powinna zawierać spojlerów