– Dzień dobry.
Wzdrygnęłam się na nagły głos za mną. Odwróciłam się przez ramię i zerknęłam na Aster, zaczynającą swoją zmianę.
– Dzień dobry – odpowiedziałam miło, czekając, aż automat skończy robić mi kawę.
Lubiłam ją, ale nie lubiłam sposobu, w jaki na mnie patrzyła. Starała się to ukrywać, lecz wiedziałam doskonale, jak mnie widzi.
Szalona, zrozpaczona i uparta.
Pierwsze określenie było kłamstwem. Nie zwariowałam, choć byłam tego bliska. Nie poddałam się. Od czterech lat walczyłam.
Chwyciłam papierowy kubek i posyłając jej uśmiech, wróciłam do pokoju mojego męża. Nie udało mi się ukryć rozczarowania, gdy zobaczyłam przy jego łóżku teściów.
– Nie mówiliście, że będziecie dziś w odwiedzinach – powiedziałam dość chłodno.
– To nasz syn, nie musimy się zapowiadać – stwierdziła równie chłodno jego matka.
Od kilku tygodni nasze stosunki stopniowo się napinały. Wszystko od ich sugestii, że powinniśmy pomyśleć nad odłączeniem go od aparatury. Bzdury. Nie było takiej opcji. Wiedziałam, że się obudzi. Czułam to.
– Przyszło wezwanie do zapłaty – wtrącił Bruno, łapiąc żonę za dłoń, żeby ją uspokoić. – Emma, martwimy się o ciebie.
– Zapomniałam, że minął termin – odpowiedziałam szczerze. – Później zrobię przelew.
Trudno było mi się skupić na codzienności. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego życie poza szpitalem toczyło się dalej, skoro moje się zatrzymało.
Usiadłam na fotelu po drugiej stronie łóżka i bez słowa wpatrywałam się w twarz męża.
– Jakieś nowe wieści? – spytał Bruno.
Zaprzeczyłam cicho. Zero poprawy. Zero zatrzymania. Powolne pogarszanie.
Nie powiedziałam tego na głos.
– Wydaje mi się, że rano poruszył oczami, gdy do niego mówiłam – przyznałam, chociaż w to nie wierzyłam. To raczej wytwór mojego mózgu, ale chciałam mieć nadzieję. Wszyscy jej potrzebowaliśmy. – Obudzi się, jestem tego pew...
– Nie mogę tak dłużej – przerwała mi teściowa, a po policzkach spływały jej łzy. – Nie dam rady – załkała i wybiegła z sali.
Wydałam z siebie głośne prychnięcie. Nienawidziłam jej za to. Nienawidziłam, że jako matka, tak łatwo się poddała. Nie wierzyła w to, że jej jedyne dziecko się wybudzi. Nie chciała dłużej walczyć.
Ja wierzyłam.
– Przyjdziemy w piątek – zapowiedział mój teść i posłał mi sztuczny uśmiech. – Przyniesiemy jego ulubiony tort.
Zmusiłam się do odwzajemnienia uśmiechu i przytaknęłam. W piątek Ian będzie obchodził trzydzieste urodziny. Chwyciłam jego dłoń i zamknęłam oczy, licząc, że znów przyśni mi się mój ulubiony sen.
Tak też się stało.
Śniłam o mnie i Ianie.
Siedzimy w ogrodzie w naszym domu, ja pochłonięta pisaniem nowej powieści, on za to odpoczywa po pracy. Rozmawiamy o przyszłości. Przerywam pisanie. Ian znów powraca do tematu dziecka, a ja próbuję nie szczerzyć się głupio jak idiotka. Dyskutujemy, czy to odpowiedni czas. Mam dwadzieścia cztery lata, on dwadzieścia sześć. Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Zawsze kończył się tymi samymi słowami: Nie pozwól, by świat o mnie zapomniał.
Nie pozwoliłam. Nigdy na to nie pozwolę.
****
Hej, wrócę tu za kilka miesięcy.
Miłego dnia/wieczoru/nocy
Tyzyfone