Wieczna noc. Zima, śnieg. Sama. Jestem sama. Ja, moje myśli, noc, śnieg. Pomimo śniegu - ciepło. Dziwne ciepło. Uspokajające. Śnieg, jak pierzynka. Ciemno. Bezpiecznie.
Jest.
Ktoś jest.
Widzę go. Nie wołam go. Patrzę. Spokojnie patrzę na niego od góry do dołu. Podchodzę i zaczynam lepić bałwana. Dołącza do mnie. Każdy najmniejszy szczegół jest uwzględniony. Razem go tworzymy. W pewnych fragmentach jest brzydki, ale wiemy że nie możemy już go poprawić. Ulepiliśmy. Zmęczona kładę się. Chwila oddechu, zapomnienia. Rozpływam się w śniegu. Wstaję. Nie ma go. Pusto. Znów pusto. A bałwan jakiś... sypki? Rozpada się. Rozsypuje. Po dotknięciu jakby zamieniał się w proszek. Każdy płatek śniegu przenika przez moje palce. Patrzę. Obserwuję, jak śnieg sypie się z mojej dłoni. Jak pył w postaci wody...? Lub woda w postaci pyłu. Ziarenko po ziarenku. Bałwana nie ma. Ale, czy on w ogóle istniał? Wieczna noc. Zima, śnieg. Sama. Jestem sama. Ja, moje myśli, noc, śnieg. Pomimo śniegu - ciepło. Dziwne ciepło. Uspokajające. Śnieg, jak pierzynka. Ciemno
CZYTASZ
Historia pisana przez (całe) życie
PoetryKażde słowo ma znaczenie - każda kropka, przecinek, myślnik. Nie ma poprawnej interpretacji. Rozkoszuj się słowami. Litera po literze. Zatapiaj się w nich