Rozdział 36

506 83 26
                                    

Dwie sprawy mam dla Was. 

1. Ponieważ zbliża się weekend majowy, to ktoś chętny na maraton? Zarezerwujcie sobie czas na czytanie 1, 2 i 3, a potem standradowo w niedzielę, czyli 5 maja. 

2. Od 6 znika możliwość wysyłania wiadomości prywatnych tutaj na Wattpadzie, mnie to nie przeszkadza, bo ja prawie w ogóle z tego nie korzystam, ale tak na wszelki wypadek zostawię odnośniki do moich kont na X i IG. 

A teraz, bawcie się dobrze ;) 

***

Korytarz obok sali balowej był długi i okazało się, że na jego końcu znajdowało się przejście do ogrodu, w którym po chwili zniknął. Chciała za nim pójść, ale cofnęła się i odeszła, żeby poszukać kogoś, kto jej pomoże, bo obawiała się, że sama sobie z nim poradzi. Akurat natknęła się na Grega, który schodził ze schodów.

— Och, Greg! Oscar chyba coś wypił, bo dziwnie się zachowywał i uciekł do ogrodu wejściem obok sali balowej.

— Kiedy? — zapytał zaniepokojony.

— Przed chwilą.

— Niech panienka idzie do swojego pokoju, a ja zawiadomię milorda. Oscar może być niebezpieczny.

Kiedy kamerdyner poszedł szukać Marcusa, ona odwróciła się na pięcie i popędziła za lokajem. Oscar wyglądał naprawdę źle, jakby był chory i potrzebował natychmiastowej pomocy, więc nie zamierzała czekać ani chwili dłużej. Musiała go naleźć, bo kto wie, co mógł sobie zrbić?

Ogród był cichy i spokojny, nic nie świadczyło o tym, że ktoś tu przebywał, ale Whitney była pewna, że służący znajdował się właśnie w tym miejscu. Nie zamierzała go zostawiać samego, ale nie miała pojęcia też, gdzie mógłby się udać. Rozejrzała się wokół, ale nie zauważyła żadnej zmiany.

Miała nadzieję, że mężczyzna nie poszedł zbyt daleko, ale znał lepiej to miejsce. W pewnym momencie ujrzała kątem oka jakiś ruch po lewej stronie, w dalekim końcu ogrodu. Ruszyła więc w tamtym kierunku. Rosło tu więcej równo przyciętych żywopłotów, posadzonych jak od linijki krzewów i równo wyłożonych kocimi łbami ścieżek. Całość prezentowała się naprawdę dobrze, ale nie miała czasu zachwycać się widokami.

Kiedy dotarła na miejsce, okazało się, że lokaj siedział skulony tuż pod wysokim murem. Obejmował się ramionami, płakał i kołysał w tył i w przód. Mamrotał coś do siebie, ale nie mogła rozpoznać słów.

— Oscarze? Co się dzieje? — zapytała łagodnie. Podeszła bliżej, ale mężczyzna pokręcił głową i jeszcze mocniej objął się ramionami, jakby to miało powstrzymać... cokolwiek, czego bał się ten biedny mężczyzna.

Nie wiedziała, co się z nim działo. Początkowo sądziła, że to może alkohol wywołał w nim to dziwaczne zachowanie w domu, lecz teraz nie miała pewności. Przyjrzała mu się dokładnie i nie wyglądał na pijanego człowieka. Wiedziała, jak zachowuje się taka osoba, sama przecież raz wypiła o wiele za dużo w tamtym roku razem z Audrey i Victorią.

Klęknęła i powoli, żeby go nie wystraszyć, dotknęła jego nadgarstka. Mężczyzna drgnął zaskoczony, uniósł głowę i spojrzał na nią z obłędem w oczach.

— Czego chcesz?! Zostaw mnie! Już mam dość... Odpokutowałem już! Co mam zrobić, żebyście dali mi spokój! Demony! — krzyczał, aż dziewczyna odsunęła się od niego zaskoczona.

Oscar jednak był w swoim świecie, zupełnie ignorując jej dotyk i wszystko, co się wokół działo. Coś, zapewne jakieś straszne wspomnienie, sprawiło, że chłopak wydał jej się taki przerażony i pogubiony.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz