Prolog

20 4 0
                                    

Z westchnieniem zamknęłam za sobą drzwi. W kilka sekund pozbyłam się butów na obcasie i zmęczona skierowałam się do łazienki. Zmyłam starannie zrobiony makijaż, rozpuściłam włosy, które od kilku godzin były dokładnie spięte i przebrana w wygodny, lekko zmięty dres ruszyłam do kuchni. Przywitała mnie w niej sterta nieumytych naczyń w zlewie i karteczka przyczepiona do lodówki:

“Posprzątam, jak wrócę. Tym razem naprawdę nie zdążyłam. Wybacz Claire”.

Wywróciłam oczami na tę wiadomość. Nie pierwszy, nie ostatni raz.

W lodówce o dziwo nie było nic, żadnych owoców, czy warzyw, żadnych resztek, ani okruszka. Byłam przekonana, że jeszcze nie tak dawno uzupełniałam zapasy, jednak Jane uwielbiała eksperymentować w kuchni, często korzystając z nie swoich produktów. Będę musiała z nią znowu o tym porozmawiać.

Mieszkałyśmy razem już dobre kilka lat, dzielnie akceptując swoje dziwactwa. Trzeba przyznać, że nie wchodziłyśmy sobie w paradę. Prawdę mówiąc, rzadko się widywałyśmy. Rankiem wybiegałam na pociąg do pracy, gdy Jane jeszcze ze swojej nie wróciła, bądź przekręcała się z jednego boku na drugi w dni wolne. Natomiast gdy przyjeżdżałam wieczorem z biura, ona goniła do klubu, bądź była już w drodze do niego.

Moja współlokatorka nie była typem imprezowiczki, tym bardziej podziwiałam ją za prace w tego typu miejscu. Czasami w roli barmanki, czasem kelnerki, ciężko stwierdzić co konkretnie tam robiła, nigdy tak naprawdę nie dopytywałam.

Nie miałam siły gonić na zakupy, więc sięgnęłam po telefon, by zamówić jedzenie. Naprawdę liczyłam na spokojny wieczór, może jakaś lampka taniego wina i badziewny film, aby odreagować stresujący dzień w pracy. Jednak po odblokowaniu urządzenia wyświetliła mi się niezliczona ilość powiadomień o nieodebranych połączeniach i nieodczytanych wiadomościach.

Zaklęłam cicho, widząc, że większość z nich jest od rodziców. Zapomniałam włączyć dźwięk w telefonie, po opuszczeniu biura. Będąc na takim stanowisku jak sekretarka, nie mogłam sobie pozwolić na odbieranie prywatnych połączeń w godzinach pracy. Szczerze mówiąc, telefon przez większą część dnia był mi zbędny.

Zaczęłam się stresować, nie często się do mnie dobijano. Z rodzicami rozmawiałam może raz w tygodniu, z moją siostrą, Meghan częściej pisałam lub wysyłałyśmy sobie głupie tik toki. Poza nimi utrzymywałam relacje głównie z ludźmi z pracy, którzy też odzywali się raczej rzadko, bo w końcu widywaliśmy się w pracy praktycznie codziennie. Coś musiało się stać.

Kilka minut dosłownie przeglądałam numery, na liście nieodebranych połączeń. Mama, Tata, Meg, a następnie kilka, których się nie spodziewałam, Nia, Paige, Miles. Na chwilę zamarłam. Zorientowałam się, że wstrzymuję oddech, gdy zaczęło mi się robić słabo.

Pobiegłam do pokoju, w którym szybko zamknęłam drzwi. Wiedziałam, że jestem w domu sama, jednak w ten sposób czułam się swobodniej. Zaczęłam krążyć po sypialni, rozmyślając nad najgorszymi scenariuszami. Co się musiało wydarzyć, że postanowili się odezwać po takim czasie? I to wszyscy na raz!

Wystarczyłoby oddzwonić i się dowiedzieć. To najprostsze rozwiązanie nagle wydawało mi się najtrudniejszym i wręcz niemożliwym do zrobienia.

Zatrzymałam się w miejscu, ręce oparłam o biodra i wpatrywałam się w wiszące na ścianie zdjęcie.

Piątka nastolatków wydurniała się na boisku przed szkołą. To był jeden z ostatnich dni przed rozdaniem dyplomów na zakończenie liceum.

Wysoka, opalona blondynka w stroju cheerleaderki próbowała wyrwać żółto niebieskie pompony wyższemu o głowę brunetowi. Nia nie była zła, a raczej rozbawiona. Przyszliśmy jej kibicować na treningu. Ostatnia choreografia na ostatni mecz przed zakończeniem. Zawsze wyglądała jak jakaś gwiazda, z błękitnymi oczami i śnieżnobiałym prostym uśmiechem.

Miles się wczuł do tego stopnia, że “pożyczył” sprzęt i próbował naśladować ruchy cheerleaderek. Odrobinę za mocno poruszał biodrami, przez co został uchwycony na zdjęciu w mało naturalnej pozycji. Mimo ciemniejszej, oliwkowej karnacji widać było lekkie zaczerwienienia od słońca. Kilka dni wcześniej byliśmy nad rzeką i jako jedyny siedział w pełnym słońcu bez nałożonego kremu z filtrem. Zwróciliśmy mu uwagę, jednak nas nie posłuchał, nigdy nie przyznał nam racji.

Tuż obok nich stała Paige, która krztusiła się wodą na pseudo taniec przyjaciela. Jej brązowe włosy mieniły się w słońcu na rudy odcień. Nie znosiła swojego naturalnego koloru, jednak nigdy nie zdecydowała się ich pofarbować. Była najniższa z całej paczki, jednak przy tym najbardziej charakterna. Była przewodniczącą kółka plastycznego, które zajmowało się dekoracjami na zbliżającą się akademię. Na jej jasnych dżinsach widniały plamy z kolorowych farb, które prawdopodobnie wżarły się na stałe w ich materiał.

Z drugiego boku byłam ja, wysoka, blada szatynka z niebieskimi oczami. Miałam znacznie dłuższe włosy niż teraz, bo sięgały mi aż do pasa. Tego dnia oblałam się zupą pomidorową na stołówce, moja biała koszulka nie wyglądała najlepiej z czerwoną plamą, więc do końca dnia musiałam chodzić w nieco za krótkiej bluzie pożyczonej od Paige. Ułożyłam palce w literę “V” i uśmiechałam się do aparatu.

Ostatnią osobą widoczną na zdjęciu był Arden. Jak praktycznie cała nasza grupka, należał do wysokich osób. Jego ciemne, prawie czarne, włosy związane były w dwa mini kucyki, jak u przedszkolaka. Przez podciągnięte rękawy bluzy z logo szkoły widoczny był tatuaż na prawej ręce. Był to drobny, asymetryczny wzorek, nic konkretnego, jednak chłopak był z niego taki dumny, że popisywał się nim przed każdym. Kucał, żeby nie zasłaniać reszty przyjaciół, pomimo tego, że znajdował się z boku. Również pozował do zdjęcia z ustami uformowanymi w dziubek i zielonymi oczami wywróconymi do góry.

Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, jednak szybko odwróciłam wzrok.

Po ukończeniu liceum wyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam. Zostawiłam ich bez słowa wyjaśnienia. Miałam swoje powody. Byłam zraniona, nie myślałam logicznie, a ucieczka w moim mniemaniu była najlepszą opcją. To nie tak, że nie miałam wątpliwości, chciałam wrócić, odezwać się, ale coś mnie powstrzymywało, a po dłuższym czasie wydawało się to głupie. Odrzucałam przychodzące połączenia, ignorowałam liczne wiadomości, aż w końcu telefon zamilkł.

Przez chwilę minimalny kontakt utrzymywałam z Nią, z całej grupki była mi najbliższa, znałyśmy się praktycznie od zawsze. Była moją sąsiadką, razem uczyłyśmy się jeździć na rowerze i razem siedziałyśmy w jednej ławce przez praktycznie wszystkie etapy edukacji. Czułam wewnętrzną potrzebę usprawiedliwienia swojego zachowania chociaż jej. Zresztą opuściła miasto niedługo po mnie.

Podobno moje odejście sprawiło, że każdy poszedł w swoją stronę. Wszystko, co o nich wiedziałam, ograniczało się do materiałów, które publikowali na Instagramie czy Twitterze. Nie mogę powiedzieć, że nie tęskniłam, jednak z czasem wiele się zmieniło.

Teraz wszyscy byliśmy dla siebie obcy. Dlatego też nie rozumiałam, po co do mnie dzwonili.

Wzięłam głęboki oddech i wybrałam numer mamy. Po kilku sekundach usłyszałam jej załamany głos przy uchu.

- Claire kochanie, czy jesteś w domu? - cicho pociągnęła nosem.

- Tak, czy coś się dzieje? - czułam, że zaczynam się trząść.

- Nie wiem jak ci to powiedzieć. Dowiedzieliśmy się niedawno. Bardzo mi przykro…

Dalszą część rozmowy pamiętam jak przez mgłę. Próbowałam wyprzeć tę informację. Łzy zasłaniały mi widok.

Nie wiem co się ze mną działo, ale ten stan trwał tak długo, że Jane zdążyła wrócić z pracy. Chyba rozmawiałyśmy, i to dużo. Mulatka pomogła mi napisać maila do biura z prośbą o nagły urlop, a następnie kupiła dla mnie bilet na samolot.

Po kilku dniach, krótkich, niespokojnych drzemkach i kryzysach emocjonalnych byłam w drodze na lotnisko. Już niedługo będę w Stillwater.

The Bucket ListOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz