Rozdział 3 Po kolei

156 14 37
                                    

Przeszłość warto oddzielić grubą, czarną kreską. Najlepiej zrobić to po tym, gdy martwa upadnie u twych stóp.

Wpatrywałam się w mijane światła lamp i samochodów. Było parno, a burza wisiała w powietrzu. Ciemne chmury przesłaniały niebo.

– Warunki idealne – rzuciłam pod nosem, chociaż myśl o nawałnicy, pomimo lat na karku, wciąż wywoływała u mnie dreszcze.

Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam wpaść do jednej z knajp Meyera, które były rozsiane w całym Chicago. Parking przed, na pozór opuszczonym budynkiem był pełen. Klasyki motoryzacji przeplatały się z nowymi samochodami. Od koloru, do wyboru. Ferrari, Lamborghini, Bentleye. Nie wiem, ile milionów stało na jednym placu, ale właściciele mogli spokojnie wydawać dolary u Terrenca, bo parking był pilnie strzeżony. Wjechać na niego mogli jedynie ludzie powiązani z Firmą i ich goście, a już na terenie samego lokalu, nie można było załatwiać spraw. Trzeba było kulturalnie zejść dwie kondygnacje pod ziemię i tam obić sobie mordy, pojedynkować się lub wymierzyć sprawiedliwość zgodnie z wyrokiem Rady.

– Nazwisko – Jeden z rosłych ochroniarzy zastąpił mi drogę.

– Hale, znasz mnie od kilku lat i zawsze pytasz o to samo – Uśmiechnęłam się krzywo do osiłka i założyłam ręce na piersi.

– Taka praca, panno Nightingale – odparł mężczyzna i zrobił krok w bok, odsłaniając stare, obdarte z farby, stalowe drzwi. – Życzymy krwawej nocy.

– Kolejne z powiedzeń Terry'ego? – Uniosłam brew na dźwięk hasła, którym ochroniarze zapraszali gości do klubu.

– Wciąż lepsze niż ostatnie – mruknął pod nosem w odpowiedzi.

– Wszystko jest lepsze niż „witaj w upojnej pieczarze" – powiedziałam na odchodne, kierując się do wejścia. Naparłam na metal, który ustąpił z przeraźliwym piskiem. Moje kroki odbijały się od stalowych stopni głuchym echem. Każdy jeden niósł się po przestrzeni jak plaga. Z ulgą weszłam na obdarty z tynku korytarz, w którym cegły podświetlało jedynie kilka kinkietów. Im dalej w niego brnęłam tym bardziej słyszałam stłumione dźwięki muzyki, aż trafiłam na kolejne, tym razem pomalowane matową, bordową farbą drzwi. Nad nimi, krwistoczerwoną farbą napisano nazwę klubu, którą opatrzono skórzanymi wstawkami i węzłem shibari zamiast kropki nad literą i. „Tied", bo tak nazywał się lokal, był jednym z bardziej ekskluzywnych i intymnych miejsc w Chicago i dlatego ściągał do siebie gości łaknących zbliżeń w prywatnych lożach i doznań, których nie znajdą w żadnym innym miejscu. Klub sam w sobie był sekretem, a tacy parszywcy jak ja odwiedzali je po to, by gromadzić je obserwując i przysłuchując się rozmową w kuluarach. Dostrzegaliśmy szczegóły i detale, gesty i szepty, by wykorzystać je, gdy zyskają na wartości. Mroczny, postindustrialny charakter fabryki, w której znajdował się lokal dodatkowo ośmielał by popełniać błędy i stać się ofiarą nocnych stworzeń jak nas nazywano.

Drzwi otworzyły się, a do wnętrza wpadła smuga czerwonego światła i dźwięki Kill4me, Marilyna Mansona. Może Terrence nie umiał układać haseł, ale musiałam przyznać, że gust muzyczny pasował idealnie do charakteru miejsca i jego gości. Skupiłam się na rosłej sylwetce przemykającej przez uchylone skrzydło. Stanął przede mną ciemnoskóry, wysoki mężczyzna ubrany w drogi, czarny garnitur.

– Konstantin Chartier – Skinęłam głową na powitanie – Wciąż nie dorobiłeś się włosów.

Mężczyzna uśmiechnął się, a na jego twarzy pokazały się dołeczki. Przesunął dłonią po łysej głowie, a srebrne sygnety na palcach zalśniły w nikłym blasku lamp. Nie wiedziałam go ponad rok, odkąd wyjechał do rodzinnej Francji, gdzie przyjął kilka większych zleceń. W przeszłości zdarzało się nam współpracować i bardzo ceniłam sobie jego wiedzę i talent. Nie był dużo starszy, a pomimo tego, posiadał umiejętności, jakby od dziecka włożono mu broń w dłonie i kazano walczyć o życie.

Pieśń Nocy 18+ [ZAKOŃCZONE] Dylogia Słowik i DiabełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz