Rozdział 42

460 80 4
                                    


Obiecany bonus, który miałam wrzucić wczoraj, ale w końcu wrzucam dzisiaj. A w następnym, och, ale Wam zazdroszczę, że będzie to czytać! I nie, nie będą to segzy ;)


****

Czas do kolacji wlókł się niemiłosiernie, a ona czuła, że zaraz wybuchnie z nudów. Nie miała pojęcia, co robić. Światło nie sprzyjało malowaniu, więc bez chwili namysłu ruszyła do biblioteki, w której Marcus miał również gabinet. Nie była pewna, czy go tam zastanie, ale musiała znaleźć jakąś książkę lub coś, co oderwie jej myśli do dzisiejszych rozmów, jakie przeprowadziła.

Najpierw matka markiza zasugerowała, że jest nią w jakiś sposób zainteresowany, a potem Marcus zupełnie pozbawił ją radości, bo w końcu uznał, że może decydować o jej bezpieczeństwie. Pragnęła tego samego, co on. Mimo że było to niebezpieczne, czuła, że mogłaby się w tym odnaleźć

Zacisnęła usta tak mocno, aż poczuła jak zęby wbijają jej się w wargi. Szybko się rozluźniła i zapukała cicho do drzwi. Nie dobiegł jej żaden głos, więc po prostu pozwoliła sobie wejść do środka i przejrzeć zawartość półek. Jeśli Marcus odważy się zezłościć na nią, to wypomni mu to, co sam zrobił kilka tygodni wcześniej i to nie raz, a kilka razy.

Podeszła do obszernych regałów, które wypełniono po brzegi grubymi tomiszczami ze złoceniami i okuciami na okładkach. Musiała przyznać sama przed sobą, że podobała jej się taka biblioteka; bogata i starannie dobrana do właściciela. Tylko to nie były książki dla niej, dlatego uznała, że lepiej przyjrzy się poszczególnym półkom, by znaleźć w końcu coś, co powinno ją zainteresować.

Niestety, próżno było szukać wśród tylu tytułów czego interesującego.

Wspięła się na drabinkę która stała przykurzona na końcu regału i przyjrzała się książkom, które znajdowały się wyżej i nic nie znalazła. Westchnęła, trochę zniechęcona, bo zapowiadało się bardzo długie przeszukiwanie półek Marcusa, kiedy kątem oka wychwyciła grubą, oprawioną w ciemną skórę książkę; tłoczony złoty napis głosił: Indie. Dlatego bez chwili wahania sięgnęła po nią, wciąż mając w pamięci słowa markiza, który tak łatwo zarzucił jej brak wiedzy o tym kraju.

Kiedy tom znalazł się w jej dłoniach, zaczęła schodzić na dół, ale w tym samym czasie jedna z książek opadła na półkę, co zwróciło uwagę panny Woodland. Ktoś musiał albo ją schować przed wzrokiem innych, albo po prostu jakiś służący wcisnął ją niedbale za inne tytuły. Wyprostowała ją i wtedy ujrzała czerwoną, materiałową okładkę z wyblakłym już obrazkiem. Napis jednak był wyraźny, ale nic jej nie mówił.

— Kama Sutra? — zapytała samą siebie, ale kiedy otwarła na pierwszej lepszej stronie, zamurowało ją na widok obrazków, które niemal krzyczały swą wulgarnością i dosadnością. — No proszę — zachichotała — markiz Anglesey lubi świńskie obrazki.

Zamknęła książkę i szybko zeszła z drabiny, a potem wybiegła z biblioteki. Czuła się jak złodziejka, a policzki płonęły żywym ogniem, ale musiała ją zabrać ze sobą, bo najwidoczniej trafiła na żyłę złota.

— Whitney? — zagadnęła do niej w pewnym momencie siostra, która razem z córką wyszła właśnie z sypialni, ale panna Woodland nie chciała w tej chwili rozmawiać. — Co robisz?

— Ach, wzięłam od markiza książkę o Indiach, bo zarzucił mi kiedyś, że nic o nich nie wiem, i zamierzam trochę poczytać. — Na dowód swoich słów pokazała grubą księgę, którą przyciskała do piersi. Za nią schowała Kama Sutrę, żeby nikt nie wiedział, co chciała przeczytać.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz