Był ciepły, wiosenny dzień. Zakurzone ulice przebywali liczni mieszkańcy, studenci i turyści. Wszędzie niósł się gwar w różnych językach, stukot ciężkich butów i kopyt mechanicznych koni, co jakiś czas przecinany gwizdem i dudnieniem tramwaju parowego. Przechodnie zatrzymywali się przy różnych wystawach sklepowych i straganach. W powietrzu mieszały się różnorodne zapachy, smarów, perfum i kwiatów.
W niedużym warsztacie zegarmistrzowskim mieszczącym się przy bocznej ulicy odchodzącej od rynku panował jednak spokój. Rytmiczne tykanie mechanizmów, zapachy oleju i woskowanego drewna wprowadzały senny, choć dziwnie magiczny nastrój. Jedyne zauważalne ruchy pochodziły z zegarów, ich drgających i obracających się mechanizmów i wskazówek. Nagle wszystkie ustawiły się pionowo w górę. W tym samym momencie sklep wypełniło bimanie, bomanie, dzwonki, kukanie kukułek i świergot innych sztucznych ptaków.
Halin, przyzwyczajony do tego cyklicznego harmidru w skupieniu przesuwał właśnie końcóweczką cieniutkiej igiełki malutkie kółeczko wychwytowe w miedzianym zegarku pani Bardot. Jak na tak miniaturową błyskotkę był niezwykle zaawansowany, do tego musiał uważać na tycie, idealnie pokamuflowane kabelki.
Gdyby przerwał przypadkiem jeden z nich, jemu pewnie nic by się nie stało, bo miał skórzane rękawice i uziemienie, jednak szanowna panna Brigette urwałaby mu głowę, gdyby zniszczył jej najskuteczniejszą broń. Ten tyci mechanizm był w stanie porazić prądem. I to nie byle jakim! Do 30 mA! I to wszystko w zasięgu trzech metrów!
Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi i dzwoneczki. Wszedł klient. Stary zegarmistrz nie zamierzał jednak przerywać pracy. Miał od tego pomocnika, Józka.
- Bonjour, monsieur. - Usłyszał po chwili melodyjny kobiecy głos, którego nie było w stanie stłumić tykanie wskazówek, ani stukanie zębatek.
Bardzo powoli, unikając zbędnych i gwałtownych ruchów, podniósł swoje narzędzie pracy, po czym usiadł swobodniej na krześle. Westchnął, zdjął dodatkowe soczewki ze swoich okularów i mrugnął, przyzwyczajając oczy do normalnej wielkości przedmiotów. Następnie odpiął uziemienie i zabezpieczył miejsce pracy. W końcu wstał, słysząc, jak kręgi w jego kręgosłupie wskakują na swoje miejsce. Podszedł do lady.
- Guten morgen, frau Bardot. - Powiedział swoim grubym i ciężkim, jak kilof głosem. - Przepraszam, że pomocnik pani nie przywitał. Osiński! Gdzieżeś polazł?
- Jestem, jestem. - Chłopak podszedł do mistrza.
Był tak wysoki, że po drodze plątał się w błyszczące wahadła, łańcuchy i szyszki zegarów wiszących pod sufitem. Halin aż zakrył twarz. Ten chłopak może i coś ogarniał, ale tylko wstydu mu przynosił przy klientach.
- I gdzie żeś był, nicponiu? - Klepnął go w ramię, bo głowy nie sięgnął. - Dzwonków nie słyszysz? - W tym momencie, jak na zawołanie para z najbliżej stojącego zegara szafowego buchnęła młodemu prosto w twarz.
- Już odpuść mu. - Zachichotała kobieta.
- Widzisz? Masz szczęście! Powinieneś panią po rękach całować. - Pogroził młodzianowi palcem. - Właśnie robiłem ten elektryczny zegarek. - Dodał.
- À merveille! Jednakże ja w innej sprawie. Proszę spojrzeć!
Postawiła na blacie elegancką, skórzaną walizeczkę. Odpięła klamry. W środku znajdował się jeden duży zegar i sześć mniejszych. Były przepiękne! Obudowy miały ciemno-niebieskie, przyozdobione połyskującymi metalicznie maleńkimi gwiazdozbiorami i planetami. Interesujące były też powykręcane, jak węże złote wskazówki i napisane fantazyjną czcionką cyfry. Przez szafirowe szkiełko z przodu i z tyłu można było obserwować mechanizmy, błyszczące, jak nowe.

CZYTASZ
Andromeda Candidate
Viễn tưởngHalin, stary zegarmistrz zostaje wciągnięty w przygotowania do magicznej wyprawy w poszukiwaniu elfów Gwiazd. Oneshot z serii Kroniki Przemiany #pisarskiWattpad.