rozdział 1

28 8 0
                                    

O nie o nie, o nie... nie wierzę,że jestem już tak spóźniona. Jak to się, kurcze stało,że jestem tak szybko zdyszana?
Mam naprawdę,ale to naprawdę słabą kondycję.W dodatku te nowe buty tylko mi utrudniają. Wyglądają świetnie,ale kto się dopija.to moja przyjaciółka,Millie,znowu pyta: gdzie jesteś?
Jakbym miała czas jest odpowiedzieć.
A poza tym,czy ona nie wie,że szybciej już nie dam rady bieć?
Zżera mnie poczucie winy,bo obiecałam Danny'emu,że tylko zawalenie się szkoły może sprawić,że nie przyjdę na jego mecz. Jako jego dziewczyna po prostu muszę tam być i go wspierać.Powiedział,że obiegnie całe boisko nago,jeśli jakimś cudem uda mi się zdążyć przed pierwszym gwizdkiem.
Phi.ktoś mógłby pomyśleć,że jestem spóźnialska. NO,jeśli się nad tym zastanowić... to chyba rzeczywiście jestem.
tym razem to nie była moja wina. pani Evans,nasza nadgoliwa matematyczka,zrobiła nam ostrą dochodzeniówkę o zaginiony kątomierz.jakby ktoś naprawdę chciał coś takiego zawinąć. dopiero po zakojonym na szeroką skalę śledztwie,w którym doszło niemal do badania odcisków palców i tortur,okazało się,że pomyliła się w liczeniu sprzętu. było już dwadzedzieścia minut po dzwonku.musiałam pójść do szafki zostawić rzeczy,potem przycisnęło mnie w toalecie.
stamtąd wróciłam do szafki,bo zapominałam tekstu na angielski, wpadłam na Rachel,moją partnerkę z nauk ścisłych,która rozpaplała o naszej pracy domowej z fotosyntezy, dzięki czemu przypominałam sobie,że muszę znowu iść do szafki po podręcznik do nauk ścisłych i ... owszem,właśnie się spóźniłam. dlatego teraz biegnę przez szkołę, narażając zdrowie i życie, żeby dotrzeć na boisko piłkarskie w najkrótszym osiągalnym przez człowieka czasie. ten mecz jest dosyć ważny dla Danny 'ego.to,że został wybrany,bo termin meczu zbiegł z wyminą z francuzami-czyli większość pierwszego składu buja się teraz po Paryżu-nic nie znaczy.jak powiedział mi z dumą Danny(i powtarzał potem co godzinę przez ostatnie kilka dni),nigdy wcześniej nie został wybrany do żadnej drużyny szkolnej.Nigdy. a to nie jest jakiś tam sobie mecz. to ćwierćfinał regionalnego pucharu.Osobiście uważam,że być może pan Barnes, jeden z naszych wuefistów,nie miał spośród kogob wybrać. Nie jestem tu złośliwa,Naprawdę. Ale odkąd Danny zaczął gwałtownie rosnąć,śladowa koordynacja,którą którą kiedyś szczcił,zniknęła na dobre. Jakby zapomniał,jak działają kończyny górne i dolne. A w nogę w ogóle nigdy nie nie błyszczał.chyba nigdy nie udało mu się kopnąć piłki prosto,więc pikarze reprezentacji Anglii nie będą w najbliższy czasie trzęśli łydkami o miejsce w składzie.Mimo to powinnam tam być,żeby go wspierać.to jest coś,co się powinno zrobić dla swojego chłopaka.jak te dziewczyny i żony piłkarzy,które pokazują się w drogich ciukach od znanych projektantów,z kilogramami makijażu,wyglądają fantastycznie i kibicują swoim mężczyznom.Jestem pewna,że wyglądam fantastycznie ani trochę się nie zaczerweniłam,ani nie zdyszałam,a moje brązowe loki wcale nie sterczą mi w każdą stronę,jakbym dostała piorunem.Zatrzymuję się,żeby odetchnąć,ale patrzę na zegarek i aż piszczę przerażeniam.Prawie pół godziny?Rany,ale jestem spóźniona.Nie ma czasy na postoje.muszę biec dalej i mieć nadzieję,że moje płuca mi wybaczą.Mam taką zadyszkę,że aż rzężę.Starając się nie zwracać uwagi na kłucie w boku,pędem mijam budynki naukowe i skręcem na mokry trawnik. W budynkach chlupocze mi przy każdym kroku.Do boiska już niedaleko,trzeba tylko zejść po niskim stromym zboczu.Wzdłuż linii bocznych stoi tłum widzów.Millie gdzieś tam jest,bo Jamie jej chłopak też dziś gra. W przeciwieństwie do Danny'ego,on jest naprawdę dobry,zwykle gra w pierwszym składzie
Słyszę znajomy wrzask,a potem krzyk:,,Dawaj,Colinsbrooke,
dawaaaj!".No dobra,tam będzie Millie.Trudno ją przegapić,bo skacze jak nadpobudliwy kangur i drze się na całe gardło.Jej związane w dwa kucyki blond włosy,ze świeżo zrobionym różowym pasemkiem,podskakują dziko. Wytrzasnęła skądś pompony i zrobiła z siebie cheerleaderkę naszej drużyny
Nigdy nie przestaje zadziwić,jakie w niej drzemią pokłady energii.Czasem człowiek się męczy,próbując za nią nadążyć
-Millie?
-Dajcie nam C...! C Dajcie nam O... O Dajcie nam L...
Millie!-krzyczę znowu,ruszając truchtem w dół zbocza.
...L!O,cześć,Suzy Gdzie byłaś?
Mecz trwa już wieki-woła Millie,potrząsając energiczne pomponami.Jak na taką drobną osobę(152 cm na palcach)na pewno jest głośna.Kiedy odbija się w linii bocznej,nagle zauważam osobę stojącą za nią.Danny głowę ma spuszczoną,brązowe włosy ma zwichrzone.Stoi zgarbiony w zabłoconej koszulce pisarskiej.
Co?Przecież Danny miał grać,a nie oglądać.Co się stało?Chociaż...chyba nie powinnam się tym przejmować w tej chwili.
Jestem tak zaaferowana Dannym,że nie zauważyłam,jak śliska jest trawa.Biegnę odrobinkę szybciej,niżbym chciała,i chyba nie dam rady się zatrzymać.Moje Śliczne nowitkie buty nie mają ani trochę przyczepności.Okej jest dobrze.Muszę tylko zachować spokój,mimo że nie panuję już nad nogami i gnam teraz z zawrotną prędkością.jestem spokojna i opanowana.wszystko jest w porządku.Nic się nie dzieje,ludzie!Niech mi ktoś pomoże,to się dobrze nie skończy... Kiedy jestem na dole,wszystko nagle się dziać w zwolnionym tempie.Wpadam w błoto i zjeżdżam ślizgiem w stronę boiska.Macham ramionami jak wiatrak,żeby złapać równowagę,i kiedy już wydaje się,że gorzej być nie może,potykam się o czyjąś stopę.Czuję jak,spadam..
I spadam..

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 16 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ja Suzy P. Kocham czekoladę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz