Krés i Bure

69 17 89
                                    

(936 słów)

Bonem Noctis II

𓉸๋ྀི࣭ ⭑

Żółta poświata otulająca kamienną drogę przed tawerną, niczym ptak skrzydłem swoje pisklęta wydawała się wręcz przesadzona, bijąca w oczy. O wiele jaśniejsze odbicie światła księżyca nie było w stanie z tym pomóc.

Kundel leżący po drugiej stronie ulicy z jasnego kamienia poruszył się niespokojnie. Ułożył łapę na pysku i westchnął głęboko. Uniósł powiekę przyglądając się tawernie naprzeciwko. Widział suknie, ładne buty i koszule, wełniane i jedwabne, z koronkowymi wykończeniami i kolorowymi guzikami. Nigdzie nie widział chłopca w kamizelce z torbą gazet pod ręką.

Parę wieczorów temu kucnął przed nim i opowiedział podekscytowany o narodzinach księcia. Pokazał mu nawet pierwszą stronę gazety. Widząc uśmiech na twarzy chłopca sam pomachał radośnie ogonem. Może i nie rozumiał jego słów, ale wystarczyło, że na niego spojrzał i niczego więcej nie potrzebował.

Ale dziś go nie było. Nie stał na rogu ulic ani rano, ani w ciągu dnia, ani teraz. Zamiast tego, Kundel skupił się na żółtym ogniu zapalonej świeczki wiszącej przy drzwiach w szklanym słoiczku.

Leżał tak w bezruchu przez godziny. Lub minuty. Świeczniki u krawcowej za nim już dawno zgasły, okna z kamiennych domów odzywały się blaskiem nocnych gwiazd: "Co u was tej wspaniałej pełni?", pytało to na końcu ulicy, z którego parapetu zwisały przerośnięte bluszcze. Doczekało się historii z najróżniejszych stron miasta o kłótniach, przyjaźni i miłości.

Kundel nie miał z kim podzielić się opowieściami. Nawet chłopiec w kamizelce go nie rozumiał.

Z tawerny wyszedł mężczyzna z zakręconym, cienkim wąsem i okrągłą twarzą. Każdego wieczoru robił to samo. Wychodził, gdy wybijała północ i dmuchał w płomień świeczki. Kundel uniósł ucho zaciekawiony, czym zwrócił na siebie uwagę.

Wąsacz wygładził pod szyją tunikę i kucnął przed tawerną nie dbając o to, że ostatnie osoby na ulicy spojrzały na niego podejrzliwie. Wyciągnął rękę do Kundla. Zwierzę podniosło się na łapy i zbliżyło się kulejąc. Jemu mógł zaufać. Zawsze był taki uśmiechnięty dla klientów i chłopca z gazetami. Zwykle to on przynosił mu coś do jedzenia albo wodę w misce, ale dobry pan też może być.

Mężczyzna coś do niego szepnął, ale nic nie rozumiał. To nic, pomyślał sobie Kundel. Ważne, że jego dłoń delikatnie drapała go po brudnej głowie, a nie zadawała ból.

Minęły kolejne godziny spędzone na chowaniu się w ciemnych alejkach i przeszukiwaniu koszy na śmieci. Przypadkowo przewrócił jeden z nich i został uderzony po pysku miotłą.

Gdy zapadł zmrok, nareszcie mógł znowu nacieszyć się żółtym światłem. Nie od razu poczuł, że coś jest inaczej. Wiatr szeptał ciszej, jakby nie chciał być tej nocy usłyszany. Okna milczały. Gwiazdy i księżyc oświetlały kamień ulicy intensywniej niż wczoraj. Między tawerną, a krawcową przejechało dwóch mężczyzn. Kundel miał wrażenie, że przelotne spojrzenie czarnego jak smoła konia przekazywało mu co najmniej współczucie.

Przed tawerną prawie świeciły pustki. Świeczka w słoiku przy drzwiach wydawała się żywsza od kobiety o szarawej skórze w białej sukni przed budynkiem. Na jednej z jej stóp leżała głowa czarnego, czystego psa większego od Kundla. Widząc rozłożoną na stoliku przed nią gazetę Kundel miał ochotę podejść i dowiedzieć się, skąd ją ma. Na pewno nie od chłopca w kamizelce, dziś też się nie zjawił. Czy jej gwieździste oczy skrywały odpowiedź na jego pytania?

Patrząc na nią w głowie zabrzęczał mu śpiew ptaka. Krés, zdumiał się wiatr. Zawiało mocniej, jakby jedna wiązka powietrza karciła drugą za odezwanie się zbyt głośno.

Mężczyzna z wąsem wyszedł, ignorując kobietę przy stole niedaleko świeczki. Nie uśmiechał się. Zauważając Kundla kucnął pod drzwiami. Wyciągnął rękę, tym razem coś w niej miał.

Kundel zbliżył się i bez wahania przyjął kawałek miękkiego ciasta z truskawkami. Pobrudził się na pysku sokiem z owoców, ale nie przeszkadzało mu to, póki był w stanie coś zjeść. Mężczyzna pogłaskał go i z błyszczącymi oczami wyprostował się. Klepnął sobie dłonią po udzie kilka razy i wszedł do tawerny. Kundel zamrugał okiem, które mu pozostało, ale nie odmówił wejścia.

Dzwonek obecny przy każdym otworzeniu drzwi rozniósł dźwięk po ciemnym pomieszczeniu. W środku było niepokojąco pusto. Tutaj przecież zawsze przesiadywali goście. Nie paliło się żadne światło, jedynym jego źródłem była świeczka na zewnątrz. Ptasia melodia przypominająca płacz przestała się odzywać w głowie Kundla. Przeraźliwa cisza została przerwana skrzypieniem drewna.

Kundel podążył za krokami mężczyzny i z trudem wszedł za nim po schodach. Na szczycie czuł przytłoczenie. Po całym korytarzu niosła się groza i zgnilizna. Nie fizyczna, ale wrażliwy nos Kundla nie mógł tego znieść. Mimo to przedzierał się przez smród ciemnej mgły aż nie stanął w drzwiach małego pokoiku.

Jedynym meblem było łóżko wielkości połowy pomieszczenia. Natychmiast wyczuł znajomy zapach. Bez zastanowienia podbiegł do łóżka i bezwstydnie położył ranną łapę na miękkiej pościeli, zaraz obok szarej, kościstej dłoni.

Chłopiec nie nosił już ani swojej kamizelki ani torby na gazety. Leżał w włosach potarganych jak cały Kundel. Zapadał się w jedynej luksusowej rzeczy, jaką posiadał: pościeli. Był taki malutki w porównaniu do czasów, gdy Kundel widział go na ulicy. Taki blady. Stracił swoją żywotność i uśmiech, a oczy lśniły mu radością już tylko we wspomnieniach Kundla.

Chłopiec odwrócił ciężką głowę czując gorący oddech na twarzy. Kąciki ust mu zadrżały. Mrugnął powoli. Podniósł powoli trzęsącą się rękę i położył ją między uszami Kundla.

Pies zrozumiał, że coś jest naprawdę nie tak. Czemu nie skakał na jego widok? Pomachał ogonem z nadzieją, że to go rozweseli. Zawsze działało.

Nie tym razem.

Księżyc wpadał brutalnie przez cienkie zasłony nad małym okienkiem. Pokazał Kundlowi jedynie smutniejszy obrazek tego, kogo tak wielbił. Gdyby potrafił, chciałby uwiecznić ten moment już na zawsze, zostać w nim do końca swoich dni.

Chłopiec wciągnął powietrze i wytrzeszczył oczy. Otworzył usta i spomiędzy jego warg wydostał się cichy jęk.

Kundel wyczuł za sobą ciemną mgłę. Usłyszał psie warczenie za sobą. Chłopiec zastygł wbijając palce w jego sierść.

Krés, Śmierć w Bieli, wyrysowała kres kolejnego życia, a Bure zastąpił Kundla w roli psiego przyjaciela chłopca z gazetami.

Świeczka w słoiku przed tawerną zgasła.

Płomień ŚwiecyWhere stories live. Discover now