BEZDUSZE

57 5 338
                                    

   Gerard nie wiedział, co tak właściwie zaciągnęło go na wysoki balkon, z którego miał doskonały widok na niezbyt stosujący się do prawa, leżący dziesięć minut drogi autem od jego domu klub nocny, który rozpościerał się pod jego nogami, ale zdecydowanie musiało być to albo przeznaczenie, albo desperacja, która wywiodła się z jego bezdennej samotności.

  Od dawna miał w zwyczaju tułać się w nocy po mieście, szukając schronienia pod błyszczącymi gwiazdami, ale każdego ranka wracał do domu niespełniony, mimo, że sam nie wiedział, czego wypatrywały jego zmęczone oczy. Codziennie odwiedzał nowe miejsca, a jednak żadne z nich nie przyciągnęło jego uwagi na tyle, by zawiesił na nim wzrok na kilka sekund więcej, niż zrobiłby to normalnie. Wpatrywał się wiele razy w błyszczące szyldy, a jednak omijał je tak, jakby były one matowe. Był głodny, ale nie wiedział, czego, więc nic nie mogło ukoić jego pragnienia. Tułaczka trwała i trwała, a on tak, jak miał karierę, pieniądze i cały świat w swojej dłoni, tak czuł się niespełniony. Wciąż szukał. Wciąż czegoś mu brakowało - był perfekcyjny, ale niekompletny.

  I tym razem naprawdę niewiele różniło się od wszystkich tych chwil, podczas których zasiadywał przy szarym stole czy słuchał w klubie szarej muzyki, a jednak, gdy wystarczająco wytężył wzrok, wśród szarości zobaczył kolor. Być może to wszystkie te światła i dźwięki przyćmiły jego zmysły i go zmyliły, wmawiając mu, że widział coś wyjątkowego, mimo, że wcale tak nie było, ale nawet, gdyby tak, to Gerard wiedział już wtedy, że jest tutaj z jakiegoś powodu. Coś go tutaj przywiodło i było to najpewniej coś, co mogłoby dać mu ukojenie w szukaniu kawałka siebie, który zgubił gdzieś po drodze na szczyt.

  I być może nie powinien się tutaj znajdować, bo w tym klubie wszyscy najwidoczniej się znali i mogli uznać go za osobę nieprzyjazną, a wręcz intruza, ale Gerard wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że po osiągnięciu szczytu można już iść przecież tylko w dół, a to, czego szukał, na pewno znajdowało się właśnie tam. Dlatego też pochylił ręce przez zimne barierki i odetchnął, a z jego ust wypłynęła biała para, nieco podobna do dymu, który opuszczał usta imprezowiczów parę metrów pod nim. Nasłuchiwał głośnej muzyki i krzyków tłumu, ale nigdzie nie odnalazł nic ciekawego. Nie odnalazł niczego, co miałoby ten kolor, który przed chwilą mignął mu przed oczami wśród monotonnych scen codzienności. Chwilę zajęło mu, by przestać myśleć o tym, czego mu brakuje, a faktycznie skupić się na scenach, jakie rozgrywały się zaledwie dwa metry pod nim. Znajdował się pośrodku niczego, tak daleko od jakiegokolwiek zaludnionego terenu, że nikt możliwie nie mógłby tutaj przyjeżdżać - a jednak były tu tłumy, co było co najmniej podejrzane i Gerard wyczuł natychmiast, że nie powinien się tutaj pakować, a jednak się nie cofnął. Zamiast tego jego czujne, chłodne spojrzenie przejechało po ludziach, który palili razem coś, co nie śmierdziało nawet w połowie tak źle, jak papierosy, a jednak szczypało go w nos bardziej, niż marihuana, a później po ludziach, którzy śmiali się i krzyczeli z całych sił, mimo, że ani nie mieli w dłoni kieliszka, ani też ich ust nie opuszczał dym. Szybko zerknął po paru pijakach i kilku ćpunach, zanim zafiksował się na paru płytkach w środku klubu i musiał naprawdę wytężyć wzrok, by dowiedzieć się, co dokładnie się tam działo. Wokół tych płytek stało przynajmniej dziesięć osób, krzycząc i wiwatując głośno, a w środku w najlepsze trwał może pojedynek boksu, a może uliczny sparing - tego Gerard sam nie potrafił ocenić, a jednak to, z wszystkich absurdalnych rzeczy, które mógłby zauważyć w tym klubie, najbardziej przyciągnęło jego uwagę. Nigdy nie fascynowała go bijatyka, mimo, że za dzieciaka parę razy bił się z kimś na ulicy, a jednak nie mógł odwrócić wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny, mimo, że z góry widział bardzo mało, bo musiałby być uczestnikiem, a nie obserwatorem, by cokolwiek o tej scenie opowiedzieć.

  Jeden z chłopaków był niższy od drugiego - z całą pewnością miał ciemne włosy, jednak Gerard nie był w stanie zobaczyć jego oczu, a jego dłonie zdobione były białymi rękawicami, które nawet z odległości wyglądały, jakby miały za sobą ślady bardzo wielu walk. Nie były to jednak klasyczne rękawice do boksu, a raczej do MMA, co sprawiło, że Gerard natychmiast zaczął współczuć przeciwnikowi tego chłopaka. Owy przeciwnik miał jasne włosy, był wyższy i z całą pewnością chudszy, ale nie był zbudowany lepiej, a wobec uderzeń bruneta był niemal bezsilny. Piqué jednak nie przywiązał uwagi do blondwłosego - spoglądał raczej na bruneta, który w walce wyglądał tak, jakby tańczył, a zwykłą ustawkę zamieniał natychmiast w sztukę. Jego skóra była miejscami splamiona krwią, a on sam nosił siniaki i kilka naprawdę poważnych zadrapań, które jak najbardziej wyglądały na świeże. A mimo to, był piękny. Wyglądał, jakby po to się urodził, mimo, że na jego twarzy nie było żadnych uczuć. Uśmiechu, czy złości, czy nawet grymasu, kiedy nagłe został uderzony łokciem w splot słoneczny i uderzył o ścianę, tracąc na chwilę dech, przez co usta Piqué zacisnęły się w stresie.

bezdusze ✶ c.fabregas x g.piqué Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz