38.

47 14 7
                                    

Przez kilka następnych godzin szanowała jego zacięty upór. Zmieniała opatrunki, masowała, pomagała przybrać inną, wygodniejszą pozycję. Ale kanapa nie była zaprojektowana jako łóżko szpitalne i Julia w końcu się zbuntowała:

— Ariel, do cholery! — wybuchnęła. — Czemu chcesz, przez głupie widzimisię, skomplikować życie sobie i mnie? Ciebie bardziej boli, mnie jest trudniej! Do tego jesteś mniej mobilny, niż byłbyś w tamtym łóżku... — zakończyła spokojniej, przestraszona własną reakcją.

Od wiosny i ich pamiętnych rozmów w Żelazowie zdarzyło jej się kilka razy podnieść głos albo nawet krzyknąć na Ariela, ale zawsze za moment dopadał ją przestrach. Nadal w niej tkwiła, choć już na szczęście coraz rzadziej się uaktywniała, ta młoda dziewczyna, podległa, którą była dla niego przez sześć czy siedem lat. I to ona sznurowała Julii usta, gdy ta dawała się ponieść emocjom.

Mimowolnie uniosła rękę i zasłoniła wargi. A za moment zacisnęła je w gniewną kreskę a ręce oparła na biodrach. Pochyliła się nieznacznie w jego kierunku:

— Rozumiem twoją niechęć — zaczęła spokojniej, pilnując się, żeby znów nie wybuchnąć. — Naprawdę rozumiem. Ale dopóki nie dojdziesz do zdrowia, dlaczego nie skorzystać z ułatwień profesjonalnego łóżka? Tobie tu nie jest wygodnie, mnie też trudno.

— Możesz sobie iść i nie martwić się o mnie — mruknął. — Poradzę sobie.

"Jasne" — mruknęła w myślach. Ale uśmiechnęła się:
— Dobrze — przytaknęła. — Pójdę do siebie na górę. Gdybyś czegoś potrzebował, daj znać.

***

Poszła sobie. Serio? Zostawiła go? Pokręcił głową. Ale on się nie ugnie.
A może? Tkwić tu dla zasady "na złość babci odmrożę sobie uszy"? Przecież był ponad to. I wcale nie o to chodziło, żeby zdenerwować Julię czy utrudnić jej życie. A przede wszystkim, tak naprawdę nie chodziło o łóżko. To był tylko — i aż — symbol.

"Prawda leży w czymś innym" — westchnął. Zawsze cenił szczerość i gotowość do zmierzenia się z rzeczywistością. Nie mógł więc sam długo przed tym uciekać.

W szpitalu akceptował oddziałowe łóżko jako część leczenia. Nawet długiego i nieprzyjemnego. Ale skoncentrowanego tam. Z wenflonem, pompą dozującą środki przeciwbólowe, "kaczką" czy nawet, o zgrozo, cewnikiem. Z lekami i pobieraniem krwi.

Z rządami przedstawicieli służby zdrowia, kolejnymi badaniami, z traktowaniem go, jakby niewiele znaczył w tej całej machinie. Z poważnym kiwaniem głową, marszczeniem brwi i robieniem mądrej miny przez kolejnych lekarzy i pielęgniarki. Z jego, jako pacjenta, bólem, strachem i obawą o przyszłość.

Ale dom nie kojarzy się z przewlekłą chorobą. W domu jest własne, wygodne łóżko. Wybrane przez niego. Bez żadnego metalu i chromu, dźwigni i wyciągów, bez barierki ograniczającej ruch. Dom to poczucie bezpieczeństwa. Którego, gdy spojrzał na zmiany poczynione przez Julię, absolutnie nie odczuwał.

W szpitalu łudził się, że jego niedyspozycja jest chwilowa. Że nieruchomość kończyn dolnych przejdzie, tak samo nagle, jak przyszła. Że będzie mógł opuścić szpital na własnych nogach.
Ale minął tydzień, później drugi. A ciało nadal odmawiało mu posłuszeństwa. 

Pierwotny szok i rozpacz, gdy się dowiedział, że nie włada nim tak, jakby chciał, ustąpiło nadziei na poprawę sytuacji, podtrzymywanej przez Julię i personel lekarski.
A później wkradło się w jego myśli jej przeciwieństwo, gdy słuchał, w jaki sposób komunikuje się z nim lekarz, pielęgniarka, rehabilitant.

Miłość po przejściach  / 18+ / zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz