Rozdział 49

513 92 28
                                    

Tak więc tego... ;) 

EDIT: Kilka osób poprosiło o dodatkowy rozdział, więc będzie w takim razie w środę. Nie obiecuję, że zaspokoi Waszą ciekawość, ale też będzie fajny ;)


****

Noc była chłodna, znacznie chłodniejsza, niż można było przypuszczać, ale Marcus zupełnie tego nie czuł, ponieważ od kilku dni trawiła go nie do opisania gorączka. Wszystkie zmysły stały w najwyższy stopniu gotowości i miał wrażenie, że każdy nerw został wystawiony na wierzch. Panna Woodland była jego utrapieniem, ale jednocześnie okazała się słodką udręką, która pochłaniała go bez reszty.

Dlatego kiedy w końcu wyjechali z Castle Combe, odczuł pewną ulgę i myśl, że w Londynie nie będą już ze sobą tak blisko, nieco uspokoiła jego rozedrgane nerwy. Przyjazd tutaj był nagłą decyzją, która może i uchroniła Whitney od kłopotów, ale wcale nie poprawiła jego samopoczucia. Biczował się tamtym pocałunkiem, rozmyślał o ich krótkiej rozmowie w labiryncie, ale największe znaczenie dla niego miało to, że Whitney widziała jego blizny.

Bał się, że zacznie go przez to unikać albo będzie się go brzydziła, lecz po raz kolejny panna Woodland udowodniła, że tak naprawdę wcale jej nie znał. Pokazała mu swą empatyczną i troskliwą stronę, ale uzmysłowiła również, że drzemała w tej drobnej damie niezwykła siła. Domyślał się, że inna kobieta na jej miejscu, znacznie delikatniejsza, upadłaby na podłogę zemdlona, ale nie Whitney Woodland.

Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie wściekłości która rozpaliła jej wzrok i wyostrzyła delikatne rysy twarzy, co sprawiło, że, cóż, oczarowała go urodą. Od zawsze uważał, że jest piękna, ale tamtego dnia, na łące pośród polnych kwiatów wydała mu się najpiękniejsza na świecie.

Rozsądek podpowiadał mu jednak, że nie była to najodpowiedniejsza dama do ożenku, nie spełniłaby się w roli markizy Anglesey, bo on nie szukał tak niepokornej i ciekawskiej żony. Chciał, by jego wybranka uzupełniała go w każdym calu, a nie stanowiła jego zupełne przeciwieństwo.

Powozy kołysały się w stałym rytmie, co zaczęło go usypiać, ale nie mógł się zdrzemnąć, bo musiał być czujny, mimo że w tym samym powozie jechał książę Grafton, a ten wydawał się dość rześki i energiczny.

— Czy po tym czasie, kiedy Whitney nie było w Londynie, sytuacja będzie wystarczająco spokojna? — zapytał go w końcu jego towarzysz podróży.

— Chciałbym powiedzieć, że tak, ale nie mam pojęcia. Naprawdę trudno mi przewidzieć, co zrobi tamten człowiek, ale sądzę, że dama ze znanej i szanowanej rodziny, nie będzie go aż tak kusiła. Briggs może chciałby się jej pozbyć, ale nie jego szef, przynajmniej tak zakładam.

— Tylko dlatego odradzałeś nam powrót do stolicy? — podpytał Asher z krzywym uśmieszkiem, na co chciał zareagować od razu, ale... Skłamałby, gdyby powiedział, że tak. Bo w głębi duszy wiedział, że odpowiedź nie była taka jednoznaczna.

— Tak — odpowiedział po chwili, ale nie spojrzał mu w oczy, z obawy, że wszystkiego się domyśli.

Potrafił ukryć emocje, które buzowały mu pod skórą, ale w obecnej sytuacji zupełnie sobie z tym nie radził, bo było ich zbyt dużo, więc nie chciał, by książę wypatrzył kłamstwo, którym go uraczył. Musiał jednak przyznać, że i tak wolał podróżować z Graftonem, niż matką i ciotką, bo te nie dałyby mu spokoju, aż do Londynu.

Kiedy zapadła decyzja o powrocie, obie uznały, że w zasadzie i tak na razie nie ma nic ciekawego na wsi, więc chętnie pojadą z nimi. Do końca miał nadzieję, że matka zrezygnuje, ale ona stanowczo odmówiła siedzenia w Castle Combe.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz