nowe początki

4 0 0
                                    

Jak się okazało, bycie antychrystem i mesjaszem w cenie jednego potrafi być bardzo bolesne. Zwłaszcza kiedy twój chłopak wbija ci nóż w klatkę piersiową żeby uratować świat. Na jego obronę, prosiłeś go o to.

Jon budzi się w szpitalu, cały w szwach, z suchością w ustach i rozpierającym bólem w całym ciele. IV pracuje najlepiej jak może, ale ciało które nagle zorientowało się, że przez nieokreślony, ale z pewnością bardzo długi czas nie dostawało snu ani pokarmu daje to po sobie poznać. Jon nie musi zgadywać, że jego nadprzyrodzone zdolności zniknęły, samo jego ciało daje mu odpowiedź. I to, że nagle jest cicho. Jak to tak nie mieć miliona myśli i faktów o innych ludziach i miejscach szusujących przez jego głowę w każdej sekundzie? No cóż, będzie się trzeba przyzwyczaić.

Jon nie ma czasu zastanawiać się dłużej jak to jest, że szatańskie siły lęku sprawiły że stał się neuroatypowy, bo przez mgłę przypomina sobie, że Martin istnieje. Cholera. Gdzie jest Martin?

- Martin? Martin?! - Jon woła ze swojego łóżka najgłośniej jak tylko zaschnięte struny głosowe i poharatane płuca mu na to pozwolą.  Jego rytm serca widocznie przyspiesza na monitorze.

- Panie Sims? Panie Sims, pan żyje! - zdziwiona pielęgniarka wychyla głowę zza uchylonych drzwi. Była pewna, że ten biedny facet nigdy się nie obudzi. Cokolwiek mu się stało, z pewnością nie było to coś, co kiedykolwiek zapomni. - Irene, biegiem po lekarza, on oddycha!

W oddali słychać przyspieszony dźwięk crocsów Irene. Po kilku chwilach, do pokoju wchodzi wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który przypomina Jonowi kreskówkowego doktora, w swoim długim białym kitlu i ze stetoskopem na szyi.

- No proszę proszę! Któż to się nam obudził! Witamy z powrotem wśród żywych, panie Sims. - lekarz uśmiecha się sucho, z życzliwym aczkolwiek profesjonalnym tonem. - Zanim zaczniemy pana badać, proszę powiedzieć jak się pan czuje?

- Gdzie... - wychrypuje z trudem Jon - gdzie jest Martin?

Irene wchodzi do pokoju, wygląda na to, że słuchała pod drzwiami. Okrągła, ciekawska twarz pielęgniarki zdradza zainteresowanie i zamiłowanie do plotek.

- Ten z którym pana przywieźli? Przemiły facet, ale strasznie uparty. Był w zdecydowanie lepszym stanie, więc został wypuszczony tydzień temu. Ale nie chciał iść bez pana. Pytał czy może poczekać aż pan się obudzi i siedział panu nad łóżkiem do ostatniej sekundy odwiedzin. Codziennie proszę pana, rano, wieczór, śnieg czy deszcz. Musieliśmy go prawie siłą przeganiać. - zaśmiała się pielęgniarka.

- Faktycznie teraz pamiętam! - odpowiedziała jej koleżanka. - Mieć takiego przyjaciela to skarb, panie Sims. - uśmiechnęła się życzliwe do mężczyzny.

Na twarzy Jona namalowała się ulga połączona ze zmęczeniem.
- Tak.... przyjaciela. - uśmiechnął się, jego monitor zaczął pikać w normalnym tempie.

- No dobra, to zadzwońcie do niego dziewczyny, jeśli możecie. Ja muszę pana zbadać. - odezwał się doktor.

***

Martin siedział nad miską zupy w przytułku. Jak się okazało w tym nowym świecie nie miał się gdzie udać, więc stwierdził że ochroni się przed nocą tutaj. Żaden luksus ale zawsze coś. Martin może nigdy nie miał świetnej relacji z rodzicami, ale jeszcze nigdy nie był bezdomny.

Sam pomógł tę zupę zrobić, żeby odwdzięczyć się cudownym ludziom, którzy tworzyli to miejsce. Od tygodnia robił wszystko, żeby czuć się potrzebny. Żeby tylko znaleźć zajęcie, żeby nie myśleć o przeszłości, o samotności, o traumie, o.... o Jonie. Nie, nie dało się nie myśleć o Jonie.

Jak zwykle był przyjazny, zarówno dla innych lokatorów jak i pracowników ośrodka, ale wszyscy widzieli ten przytłaczający smutek, kryjący się za jego sztucznie podtrzymywanym uśmiechem. Nie była to ekspresja rzadka w tym miejscu.

Siedział skulony w kącie w kuchni, żeby nie musieć siedzieć z innymi w stołówce. Ci wszyscy ludzie zaczynali go przytłaczać. Co jeśli... co jeśli w tym nowym świecie było mu przeznaczone być samotnym?

- Byłoby łatwiej, gdybyś się obudził. - mamrotał do swojej miski grochowej. - Jon, kretynie. Obudź się.

Jeden z rezydentów zapukał do uchylonych drzwi kuchni. Był to starszy człowiek potargany przez życie. Stały bywalec przytułku. Na imię miał Lucian, a przynajmniej tak się Martinowi wydawało.

- Martin, dziewczyny cię szukają.

Martin uśmiechnął się połowicznie, witając przybysza skinięciem głowy.

- Trzeba jeszcze coś pomóc z jedzeniem? - zapytał cicho.

- Nie. Ktoś dzwonił ze szpitala. Mówili że to do ciebie.

Martin zerwał się ze stołka, rozchlapując przy okazji zieloną zupę na swoim swetrze.

- Czy on??? Czy on nie żyje?!

- Hej hej, wstrzymaj konie bracie! Jeszcze się pozslizgniesz. - zaśmiał się zszokowany mężczyzna. - Jestem pewien, że wszystko ci powiedzą przez telefon.

Ale Martina już nie było. Wyleciał przez drzwi krzycząc żeby podać mu telefon, do jasnej cholery.

Przy słuchawce jego szok zmienił się w niedowierzanie, które zmieniło się w ulgę, która zmieniła się w śmiech. Histeryczny śmiech. Cała stołówka gapiła się na hihoczącego Martina, który po kilku chwilach porzucił słuchawkę, opadł na podłogę i zaczął płakać, jednocześnie dalej się śmiejąc.

- Wszystko z nim w porządku?

- Chyba to były dobre wieści??

- No ja nie jestem taka pewna chłopaki. Myślicie że się pozbiera?

- Ja tam nie wiem. Ale zupę to zrobił dobrą.

***

Martin prawie leciał po szpitalnych korytarzach, przemykając między skonfundowanymi pacjentami i lekarzami.

- Proszę trochę zwolnić! - krzyknął za nim pielęgniarz. Martin nawet go nie usłyszał. Jego radar był zawężony tylko i wyłącznie na Jona.

- JON! - wparował przez drzwi, prawie taranując stojącego nieopodal lekarza.

- O, Martin. Dobrze się składa. Właśnie miałem być wywieziony na EKG. - westchnął Jon, widocznie rozluźniając mięśnie na sam widok mężczyzny.

- Ty... Ja myślałem że ty się nie obudzisz. - Martin magicznie znalazł się przy łóżku Jona, dalej w pełnej histerii. - Myślałem że umrzesz, idioto!

Lekarz zmarszczył czoło.

- Proszę się odsunąć od pacjenta panie Blackwood. Rozumiem, że to bardzo, ekhem, emocjonalne spotkanie, ale to nie warunkuje biegania po szpitalu i miażdzenia ręki pacjenta, w przypominam, niezwykle ciężkim stanie.

Martin spojrzał na swoją rękę, która faktycznie była zaciśnięta na chudej dłoni Jona odrobinę za mocno.

- Jon... - w kącikach oczu Martina pojawiły się łzy, ale uśmiechał z niesamowitą euforią.

- Martin... - oczy Jona otworzyły się szerzej, dopasowując się emocjami do Martina, jakby mówiły "nareszcie jesteśmy razem".

Widzieli tylko siebie nawzajem. Mogliby w tym momencie być całkiem sami na świecie i niczego by to nie zmieniło. Martin delikatnie ogarnął niesforne włosy z czoła Jona, oddając w nie długi, wręcz niekończący się pocałunek. Jon zamknął oczy i cieszył się chwilą. Monitor zaczął pikać nieco szybciej.

- To ja... zostawię panów na chwilę samych. - szepnął lekarz, nie mający pojęcia co ze sobą zrobić.

***

Author's note:
Hell yeah!!! Będzie fluff i więcej fluffu moi drodzy, bo kto jak kto ale wszystkie te postaci zasługują na PRZERWĘ. Jonny już ich wystarczająco namęczył, evil little horror man.

życie po apokalipsie [magnus archives]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz