„O bobrze, który został architektem"

33 9 10
                                    


Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, w bardzo urodzajnej krainie, w której spływały przepiękne wodospady, drzewa były tak wysokie jak wieże z bajek o księżniczkach, a na trawie leżały jesienne liście, żył sobie mały bóbr o imieniu Filip.

Filip urodził się z bardzo słabymi zębami, które nie były w stanie przegryźć chociażby małego orzeszka. Odziedziczył tę cechę po babci ze strony taty. Przez takie dolegliwości nie mógł brać udziału w lekcjach przegryzania drewna. Czuł się z tym bardzo źle. Smucił się, a czasami nawet zazdrościł innym dzieciom, że ich siekacze są zdrowe i mocne. Też takie chciał. Gdyby miał rodzeństwo, z pewnością zwierzyłby się mu ze swoich rozterek, ale niestety był jedynakiem.

Pewnego dnia w szkole dla bobrów miał się odbyć konkurs polegający na przegryzieniu jak największej liczby gałęzi w ciągu pięciu minut.

– Proszę pani, a ja też chcę spróbować – powiedział Filip, zaczepiając nauczycielkę.

– Patrzcie na niego! On chce wziąć udział w konkursie! Przecież zanim zęby Filipa dotkną drewna, to mu się połamią! – prychnął Bartłomiej, po czym dodał: – Filip, odpuść sobie! Każdy wie, że masz słabe zęby. Z takimi zębami nie powinni cię nawet uznać za prawdziwego bobra! – rzucił i wyszczerzył swoje ogromne, silne siekacze.

Bartłomiej był taką jakby gwiazdą w szkole dla bobrów. W mniej niż pięć minut przegryzał pięćdziesiąt kawałków drewna o różnej wielkości. Z ogromnymi balami, niczym traktor, radził sobie doskonale, a przynajmniej tak zawsze twierdził.

– Dam radę, tylko proszę pozwolić mi spróbować. Jeśli nie uda mi się przegryźć choć jednego drewienka, to wtedy odpuszczę! – oświadczył pewny siebie Filip.

– Wracaj lepiej do swoich kartek, na których ciągle coś tam rysujesz. – Jeden z przyjaciół Bartłomieja popatrzył na małego bobra z pogardą.

– Robert, proszę cię. Tak się nie mówi do swoich kolegów. Mam znowu wzywać twoich rodziców do szkoły? A ty, Bartłomiej, musisz poinformować mamę i tatę o czekającej ich rozmowie. Jeśli tak dalej będzie, będziesz musiał zmienić szkołę i nic ci nie pomoże – upomniała obu chłopców wychowawczyni. Po chwili dodała: – Natomiast co do ciebie, Filipku, to śmiało, spróbuj. Tylko bądź ostrożny! Ja sama, gdy byłam mała, nie miałam najmocniejszych zębów, a spójrz na nie teraz.

– Będę uważał, pani Klementynko – obiecał Filip, po czym udał się do jednej ze skrzynek, w których znajdowały się kawałki drewna na konkurs. Wyjął jeden z pali i zaniósł go do brązowego stoliczka.

– Zacznij, kiedy poczujesz się gotowy – dodała krzepiąco nauczycielka.

„Oby mi się udało" – pomyślał Filipek i spojrzał przez okno na niebo, po którym akurat leciało mnóstwo ptaków. Już sam ich widok sprawił, że mały bóbr uwierzył w swoją wewnętrzną siłę. Poczuł się wolny i pewny siebie, tak samo jak one. Wrócił wzrokiem na ziemię, odetchnął głęboko, rozchylił usta, zbliżył drewienko do buzi i zębami zaczął sięgać do pieńka. Pierwszy nieśmiały i delikatny gryz i nagle... chrust! Przednie zęby Filipa nie wytrzymały napięcia i niestety, się złamały.

Większość bobrów spojrzała na niego z nieudawanym politowaniem.

„Wiedziałem, że tak będzie" – pomyślał równocześnie i Bartłomiej, i Robert.

Filip nie był w stanie wytrzymać ciężaru spojrzeń innych dzieci i gdy tylko złapał kartkę i ołówek, wybiegł z klasy.

– Filipku, wracaj! – zawołała nauczycielka, wychylając się na korytarz.

O bobrze, który został architektemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz