Rozdział 5

20 1 0
                                    

Isabella

On ma broń.

Celował w człowieka.

Chciał go zabić.

Jest niebezpieczny.

W mojej głowie krążą jedynie takie myśli. Nie mogę wymazać z pamięci obrazu Vincenta celującego w innego mężczyznę. Nie wiem co mam o tym myśleć. Próbuję samą siebie uspokoić i tłumaczę sobie, że ten człowiek zrobił coś okropnego, przez co mężczyzna mógł się tak wkurzyć, ale to nie pomaga, bo nieważne co by zrobił, nie ma prawa, żeby go zabić!

Wiem jedynie, że muszę, jak najszybciej wynieść się z tego miejsca, jak najdalej od niego, nawet jeśli to oznacza włóczenie się po ulicach miasta.

Biorę pierwszy plecak, który dostrzegam w szafce i drżącymi dłońmi wkładam do niego ubrania. Chwytam jeszcze swoje leki i kiedy mam już wychodzić, drzwi do mojego pokoju otwierają się z hukiem.

– Pozwól mi to wytłumaczyć. – odzywa się na jednym wdechu Walker.

Nie odpowiadam.

Ściskam mocniej pasek plecaka i próbuję wyminąć chłopaka, jednak mi w tym przeszkadza, zagradzając drogę.

– Odsuń się. – mówię ledwo słyszalnie.

– Wysłuchaj mnie.

Przełykam głośno ślinę i robią krok w przód. Unoszę głowę i spoglądam w jego ciemne tęczówki.

– Kim ty do cholery jesteś? – syczę przez zaciśnięte zęby.

– Wytłumaczę ci, tylko się uspokój. Nie możesz się denerwować. – mówi z zadziwiającym spokojem.

Jak on może być taki opanowany?

– Na spokojnie? – prycham. – Jak mam być do cholery spokojna?! Chciałeś zabić człowieka! – wykrzykuję prosto w jego twarz.

Zaczyna szumieć mi w głowie, lecz tym razem jest to spowodowane narastającym gniewem.

Odkąd pamiętam, bardzo szybko się denerwowałam i nie potrafiłam nad tym zapanować. Gniew przejmował nade mną kontrolę i nie myślałam wtedy racjonalnie. Mówiłam i robiłam rzeczy, których żałowałam, jak tylko się uspokoiłam.

W tej chwili jest dokładnie tak samo. Czuję przepełniającą moje ciało złość, nad którą nie panuję.

– Nie wierzę, że choć przez chwilę pomyślałam, że... – przerywam nagle, gdy ból głowy który, do tej pory ignorowałam, staje się nie do zniesienia.

W jednej chwili tracę równowagę, a obraz przed moimi oczami z każdą sekundą rozmazuje się coraz bardziej. Ostatnie, co jestem w stanie usłyszeć to moje imię wypowiedziane przez niego. Potem zostaje już tylko ciemność.

****

Unoszę powoli powieki, a wspomnienia sprzed kilku minut, godzin, a może nawet dni uderzają z podwojoną siłą.

Broń.

Kłótnia.

Zemdlenie.

Nie wiem, co teraz zrobię, nie mam gdzie pójść, nie mam nawet wystarczająco dużo pieniędzy, żeby coś wynająć albo zatrzymać się w hotelu na dłużej, ale wiem, że zostanie tutaj, też nie jest dobrym rozwiązaniem.

Przecieram zmęczone oczy i dopiero teraz dostrzegam, gdzie jestem oraz z kim jestem. Leżę na łóżku w „moim" pokoju, a obok niego stoi Vincent, który zapewne nie wie, że się ocknęłam.

UratowanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz