I

65 2 7
                                    

Środa zmierzała już ku końcowi, niebo przybrało już pomarańczowo-purpurowych barw. Erwin siedział rozwalony na swoim niezbyt miękkim krześle w Vanilli Unicorn. Musiał bowiem podpisać wszystkie zaległe umowy i wypisać czeki dla pracowników. Potajemnie kupił lokal 3 miesiące temu, a już zdążył zadłużyć go na 25 tysięcy dolarów. Sam nie miał pojęcia w jaki sposób mu się to udało, ale w końcu trzeba było posprzątać ten syf. Był zmęczony, co podkreślały ciemne kręgi pod oczami, a te były wynikiem małej ilości snu. Powodem były emocje związane z dzisiejszym rytuałem, który miał za zadanie wezwać demona, ów stwór miał przynieść szczęście, za odpowiednią ofiarą. Potrzebował go w szczególności, że ich celem była federalna baza wojskowa Zancudo.Przeciągnął się w fotelu, upił łyk wody z butelki, która stała na biurku od miesiąca i zabrał się do pracy.

Papierkowa robota była istną udręką dla siwowłosego. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, założone półtorej godziny, odczuwał jako całą wieczność. Dlatego, po ustalonym okresie czasu, jaki dał sobie na pracę bez niekoniecznych przerw, postanowił zaparzyć sobie kolejną dawkę kofeiny. Jak pomyślał, tak zrobił. Chwycił leżący na biurku telefon i wsadził go w spodnie, po czym ruszył w stronę ciężkich drewnianych drzwi, prowadzących na korytarz. Udał się w stronę małej, lecz funkcjonalnej kuchni posiadającej mały okrągły stół z czterema krzesłami. Wybrał klasyczną opcję jaką były trzy łyżki kawy rozpuszczalnej, zalanej wrzątkiem do pełna. Gdy oczekiwał na zaparzenie się napoju, usłyszał głos Heidi z końca korytarza, rozmawiającą z jakimś mężczyzną z basowym głosem. (Dlaczego ta kobieta tak krzyczy? Słychać ją z kilometra). Zatrudnił ją tylko dlatego, że nie miał innej zaufanej osoby, do zaopiekowania się biznesem. Co, jak widać nie udało jej się, patrząc na długi jakich narobiła. 

– Mamy do wynajęcia trzy dwuosobowe prywatne pokoje i jeden czteroosobowy.- Odpowiedziała blondynka z rezygnacją.

Napój, który sobie zaparzył był gotowy do spożycia, lecz ludzka ciekawość wzięła górę. Więc stał z kubkiem parującego napoju i podsłuchiwał oparty o framugę.

– Heidi, mówiłem ci, że potrzebuję coś na co najmniej dziesięć osób.– Rzekł niezadowolony z odpowiedzi managerki facet, który znał kobietę, ponieważ zwracał się do niej po imieniu.

 Wiedziony ciekawością chciał zobaczyć nieznanego mężczyznę, dlatego wychylił się zza winkla. Wykonując ten ruch potknął się, rozbijając przy tym kubek z ciepłą cieczą. Narobił tym duże zamieszanie, skutecznie zwracając uwagę rozmówców. 

–Kurwa. – Przeklął własną głupotę. Nie mając planu, co zdarzało mu się dość często na przesłuchaniach, postanowił bowiem improwizować. 

Zdziwił się więc, gdy ujrzał znajomą twarz rozmawiającą z jego dziewczyną. Otóż sam Gregory Montanha zawitał w jego skromnych progach Vanilli i to szukający prywatnego pokoju. Cóż za niespodzianka. 

– Dzień dobry, panie Montanha co pana sprowadza do burdelu? – Zapytał nonszalancko właściciel obiektu.  

Gdy zobaczył zmieszanie na twarzy szatyna, uśmiechnął się szerzej i wolnym zawadiackim krokiem podszedł do oponenta. Na ten ruch starszy spiął się i wyprostował, przybierając pozycję obronną. 

– A ty? Zastanawia mnie co TY tutaj robisz. Wiem, że jesteś atencyjnym chujem, ale żeby się kurwić w Vanilli? Pieniądze z napadów nie wystarczą na twoje zachcianki?

Teraz to twarz wyższego zdobił szczeniacki uśmiech, a jasnowłosy zarumienił się soczystym różem. Poczuł, iż jego ego jest zagrożone, dlatego wybrał starą jak świat metodę obrony: atak. 

– Nic z tych rzeczy, odwiedzam moją piękną dziewczynę. A ty? Po co ci prywatny pokój na kilkanaście osób? Czyżby za mało wam płacą w tej policji, że musisz się kurwić w Vanilli? – zapytał prześmiewczo Erwin, po czym podszedł do wspomnianej kobiety, chwycił w talli i pocałował w policzek. Czekał na reakcję starszego, w międzyczasie myśląc nad kolejnym pociskiem mającym na celu upokorzenie tego wyszczekanego, jak na psa przystało, wrzodu na dupie. 

– Dla twojej wiadomości, siwy klecho. Urządzam koledze wieczór kawalerski. Przyleciał na wyspę z trzema znajomymi na jedną noc. – Powiedział zarozumiałym tonem, próbując zachować godność, na co młodszy zrobił smutną minę, co nie umknęło uwadze szatynowi. – Dziś mam inne plany, ale jeżeli chcesz popatrzeć na tańczących mężczyzn, to znam pewnego kolegę wyspecjalizowanego w tym fachu. O ile Heidi nie ma nic przeciwko twoim fantazjom. – Powiedziawszy to spojrzał z ukosa na niespecjalnie zadowoloną partnerkę kolegi, która posyłała groźne spojrzenia swojemu chłopakowi. 

–Masz rację lubię sobie popatrzeć, Heidi raczej nie będzie miał-

Nie skończył zdania przez wspomnianą kobietę, która mocno uderzyła go w żebra łokciem. 

– Okej, dość się już nagadaliśmy. Muszę wracać do pracy, a ty Erwinku też musisz już iść, prawda? – Zapytała ociekającym toksyną  głosem z najbardziej sztucznym uśmiechem jaki Erwin w swoim życiu widział. 

Siwowłosy nie rozumiał dlaczego bondynka tak bardzo denerwowała się o głupie teksty, które rzucali sobie nawzajem z Gregorym. Nie tylko to było problemem wieczna zazdrość i czepianie się o brak czasu dla partnerki. Kilka razy rozmyślał nad zerwaniem, lecz tylko zaszkodziłoby to stosunkom z Kui’em. 

Mężczyźni popatrzyli na siebie ze zgodą, iż nie mają ochoty na dalsze rozmowy z dziewczyną, dlatego niezręczną ciszę przerwał Erwin:

–Och tak, zapomniałem o tym, że muszę odebrać Carbo z lotniska na Sandy. – Powiedział z udawanym uśmiechem, po czym udał się w stronę wyjścia na zapleczu, lecz gdy tylko spostrzegł oddalające się za zakrętem sylwetki przyjaciela i swojej drugiej połówki skręcił do swojego biura, gdzie czekały na niego dokumenty do wypełnienia. 

Usiadł na niewygodnym fotelu i zabrał się znów do pracy. Wypełniając druczki myślał nad potrzebnymi przedmiotami, które musi jeszcze zdobyć do odprawienia rytuału. Sześć świec oraz kredę. Musiał również przywieźć z zakonu księgę, oraz kielich. 

Po zakończeniu pracy założył czerwoną materiałową marynarkę z śliską czarną podszewką. Udał się do tylnych drzwi budynku gdzie obok znajdował się garaż z zaparkowanym Zentorno. Wsiadł do samochodu, rutyną dla niego było przejrzenie się w lusterku i sprawdzenie, czy czerwone kreski się nie rozmyły oraz w przypadku tuszu, czy się nie skruszył.

Miał ułożony w głowie plan działania, najpierw uda się się do kościoła po księgę i kielich a następnie pojedzie do supermarketu po resztę rzeczy, które zobowiązał się przynieść na szemraną uroczystość. Oprócz martwych przedmiotów potrzebował na jeszcze żywych ofiar, których wymagał rytuał.

(Osobiście uważam, że mogło być lepiej, dosyć mało, ale muszę doszlifować Lore i wziąć się za pisanie następnej części)

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 03 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Wish me luck, honey. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz