1.

867 55 56
                                    


Nowa chata na przedmieściach okazała się dojebanym wyborem zważając na to, że w okolicy jest zupełna cisza – 0 meneli, brudnych, zapyziałych kamienic i darcia się niewyżytych dzieciaków.

Mama zawsze powtarzała, że i na mnie nadejdzie pora – zakocham się i założę szczęśliwą rodzinkę.

W tym problem, że nawet nie chciałam żadnego amatora, pomimo ciągłych gadek mojej matki na temat tego, że chłopaków to mam przecież na pstryknięcie palca. Ba, wcale tak nie było.

Nawet nigdy nie wiedziałam, jak to jest być w takiej prawdziwej długoterminowej relacji – rodzice do dzisiaj nie wiedzą, że raczej w dawnym stanie preferowałam tryb rospustnika demoralizanta.

Jedna noc i mnie nie ma.

W końcu z moich zamyśleń w kuchnii dorwał mnie dobiegający dzwonek do drzwi. Wolałam dalej gotować, jednak na moje nieszczęście ten hałas się przedłużał. Było to kurewsko okrutne jak dla mnie, zważając fakt, że dopiero co się wprowadziłam. Gdy hałas nie ustępował, w końcu ruszyłam się z kuchnii, którą zafundował mój ojciec razem z domem (czasem trzeba zagrać dobrego tatusia) I ruszyłam w stronę drzwi. Oh, nie takiego widoku się spodziewałam. Nawet nie mogłabym narzekać, przysięgam.

Przede mną stał wysoki, o czarnych bujnych włosach mężczyzna (na oko miał z 6'2 stóp) trzymając w jednej ręce papierosa, a w drugiej jakąś kopertę i gazetę. Jego bujne, gęste włosy opadały lekko po bokach, natomiast kilka kosmyków zatrzymało się na jego przepoconym czole. Natomiast jego oczy były totalnym przeciwieństwem – wręcz błękitne niczym ocean oczy taskowały mnie od dołu do góry, zatrzymując się w końcu na mojej twarzy. Jednak nie był to dosyć uprzejmy wzrok – ba, nawet powiedziałabym, że było to coś w rodzaju dosyć nudnego spoglądania ze znużonymi oczami na moją twarz. W końcu wyrzucił niedopalonego papierosa centralnie prawie na mój trawnik, przerzucając kopertę w jedną ręke, pozostawiając gazetę w lewej dłoni.

Niemiłe zagranie chłopcze.

Z zamyśleń jednak wyrwał mnie jego niski, wyraźnie zmęczony głos – jedną reką, w której trzymał dalej gazetę, potarł sobie czoło, natomiast drugą wysunął w moją stronę kopertę, siląc się na sztuczny uśmiech, który był o wiele bardziej sztuczny niż cycki Kardashianek.

Przyjęłam to z obojętnością, bo w końcu był to randomowy człowiek stojący pod moimi drzwiami. Niedokończony papieros dalej się tlił w najlepsze, a ciemnowłosy nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego krótkie „chyba do ciebie" skutecznie wybudziło mnie z transu.

- Koperta? Do mnie? – spoglądnełam krótko na jego twarz, zaraz po czym przeniosłam wzrok spowrotem na list.

- No chyba nie do mnie – parsknął suchym śmiechem, wręczając mi, kręcąc przy tym głową.

- Sara Lorenzin, wyraźnie napisane na tyle – wzięłam z jego dłoni podarunek, ponownie nawiązując z nim kontakt wzrokowy

- Twój kot narobił na moją posesję. Ciesz się, że nie zarobił kulki w łeb za wtargnięcie na cudze tereny.

- Skąd wiedziałeś, że tutaj mieszkam? I dlaczego to akurat przyszło do ciebie, a nie do mnie?

Chłopak zamyślił się, po czym wyciągnął kolejnego papierosa z paczki wystającej z jego kieszeni czarnych dresów, po czym zapalił go centralnie przy mnie.

Tępy kutas.

- Naprawdę teraz będziesz mi smrodził pod drzwiami? Z Łaski swojej, dziękuje za list, ale błagam, możesz już iść. Frix już nigdy nie narobi ci na trawnik – przewróciłam oczami, na co chłopak się lekko uśmiechnął, jednak po chwili na jego twarz znów weszła maska obojętności.

- Kurier najwidoczniej się pomylił, to tyle. Nie musisz być taka wścibska – parsknął, odwracając się na pięcie oddalając się od mojej posesji. Niestety tamtego kiepa nie podniósł, dalej leżał.

Zamachnęłam się i zamknęłam drzwi, trzaskając mocno o futrynę. Wróciłam do kuchnii, kontynuując robienie makaronu, do którego właśnie dodawałam szpinak – kątem oka spojrzałam na chłopaka, który oddalał się coraz bardziej od mojej posesji, gdy nagle z mojego telefonu rozbrzmiał głośny dzwonek. Oczywiście mój stary, jak nie kto inny... Myślałam, że zdążył już zacząć zabawiać starą rodzinkę we Włoszech.

-Tak? – odezwałam się, jednak usłyszałam tylko głośne westchnięcie.

- Córciu... - zaskomlał mój ojciec, na co przewróciłam oczami, dziękując bogu za to, że on tego nie widzi.

- Musimy porozmawiać – zaczął poważnie.

- Akurat teraz? Jak od kilku tygodni jestem w Ameryce? – zaskomlałam, na co on tylko zaśmiał się po cichu, jednak nie był to szczery śmiech – było w nim coś jeszcze.

- Dobrze wiesz, że to nie rozmowa na telefon – wysyczał złośliwym głosem, na co tylko parsknęłam suchym śmiechem.

- Zacząłeś już zabawiać swoją rodzinkę w Neapolu? – wycedziłam, czując, jak atmosfera gęstnieje (mimo że była to tylko rozmowa przez telefon)

- Skończyłaś? Teraz nie żartuję. – Zaczął smutnym tonem.

- Ja i twoja mama rozwodzimy się.


ashes in our handsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz