Solum Orbis

13 0 0
                                    


Na początek chciałabym wam przedstawić dwa ostrzeżenia, żeby mieć spokojne sumienie i duszę.

1.To jest ROMANS i chociaż pojawi się tu trochę innych wątków, to wciąż tekst mieści się w gatunku, a przynajmniej mam nadzieję.
2. Kategoria wiekowa pojawiła się nie z przypadku, chociaż myślę, że dla bezpieczeństwa. Innymi słowy, w tekście pojawią się wątki seksualne, ale nie przesadnie rozbudowane.


Miłego czytania!

***



To nigdy nie powinno się zdarzyć... nawet raz, a już na pewno nie wiele razy, nie przez ostatnie kilka miesięcy, nie przy każdej możliwej okazji.
On nie wiedział o niej nic, a ona... też niewiele mogła powiedzieć o nim. Z tą różnicą, że on nie miał w planach zniszczenia jej świata, a ona zdecydowała zrujnować jego już jutro.

James Potter, syn najsłynniejszego czarodzieja wszech czasów, obiecujący auror o wielkich ambicjach i jeszcze większym sercu - tak go widziała. Chociaż czasami tłumaczyła sobie, że skoro to z nią spędzał noce zamiast ze swoją żoną, to może wcale się nie różnił od pozostałych. Wtedy zdrada nie budziła w niej tak wielkiego poczucia winy, bo przecież on też nie pozostawał wierny. Gdzieś na dnie świadomości zakopała fakt, że owe małżeństwo już od dawna nie miało racji bytu, a zapewne skazano je na porażkę o wiele wcześniej. Margaret Potter pozwoliła na śmierć ich jedynego dziecka i James nie potrafił tego wybaczyć. Próbował, bo przecież nie zrobiła tego celowo. Tylko że istnieją ludzie idealni, a jego największą przywarą było właśnie to, że wszystkie urazy zapisywał w pamięci i nie potrafił się od nich uwolnić.

Skoro nie podarował Margaret, to jej też na pewno nie odpuści. Nie tylko go okłamała, tak naprawdę nigdy nie postawiła na szczerość. Urodzili się w innych światach, a ona nie wierzyła, żeby James kiedykolwiek pojął ten należący do niej.

Nina Dormadiew straciła rodziców jako siedmioletnia dziewczynka. Zostali zamordowani przez czarodziejów, widziała na własne oczy, jak tracą życie w blasku zielonego światła. Po wszystkim dorośli zamknęli ją w szpitalu psychiatrycznym, twierdząc, że postradała zmysły. "Nikt nie ginie od magii, to był zawał, obydwoje przedawkowali leki"... tak to sobie tłumaczyli. Potem ktoś ją odwiedził i zapomniała, że miała rodziców. Temu, kto modyfikował jej pamięć, nie wyszło zaklęcie, więc zamiast usunąć z umysłu dziewczynki jednego wydarzenia, pozbawił ją wszelkich wspomnień. Zapewne próbowałby naprawić błąd, ale akurat dostał pilne wezwanie do ministerstwa. Stwierdził, że w gruncie rzeczy wykonał robotę - mugolka nie wiedziała o istnieniu czarodziejów.

Skończyła dziewięć lat, kiedy pozwolono jej zamieszkać w Domu Dziecka. Nie skończyła jedenastu, kiedy odwiedził ją mężczyzna w czarnym płaszczu i uświadomił.

Uświadamianie było najważniejszą częścią szkolenia, które miała przejść.

Jesteś Nina Dormadiew. Twoich rodziców zamordowali czarodzieje. Później zniekształcili twój umysł i zostawili w piekle. Nie ciebie jedną spotkał taki los. Tysiące niemagicznych cierpi w podobny sposób, ale to właśnie ty zostałaś wybrana, żeby to zmienić. Żeby bronić słabszych przed tymi, którzy stosują magię.

Solum Orbis powstało niedługo po zakończeniu wojny czarodziejów w Anglii. W skład organizacji wchodzili ludzie, których zmroziły zniszczenia pozostawione przez świat Lorda Voldemorta, a mieli dość odwagi, żeby spróbować walczyć. Już od dawna badano możliwości istnienia magii, ale robiono to bardziej z ciekawości niż ze strachu. Tysiące ofiar morderczych uroków zmieniło to pozytywne nastawienie. Solum Orbis werbowało potajemnie członków, przeprowadzało eksperymenty, przygotowywało arsenał do niedającego się uniknąć starcia.

­– Mówią na nas mugole – tłumaczyła grupie młodych czarnoskóra kobieta o męskiej budowie. – Czytaliście, co dokładnie oznacza to słowo. Głupki, beztalencia, frajerzy... Czarodzieje czują się od nas lepsi, gardzą naszymi dokonaniami. Dyktowali warunki naszym premierom, odnoszą się do nas lekceważąco, ale wiecie co? To wszystko nic. To wszystko możemy zignorować.

Nina wtedy nie rozumiała, w jaki sposób objawia się pogarda dla ich świata. Później dokładnie obserwowała i nie mogła uwierzyć, że wcześniej nic nie przykuło jej uwagi. Ludzie ubrani w długie szaty kroczyli po ulicach, wyśmiewając technologie i robili to w sposób doprawdy niefrasobliwy. Jakby odwiedzili zoo i nie mogli uwierzyć, że te głupiutkie zwierzątka, tak ograniczone stworzenia jeszcze żyją. Czasami słyszała o jeszcze gorszych historiach: jak podczas jakiejś magicznej imprezy chlali na umór, by później nieustannie usuwać pamięć właścicielom campingu, a na sam koniec zabawić się ich kosztem.

W tym wszystkim naprawdę przerażał ją fakt, że oni naprawdę żyli w przekonaniu, iż działają dla dobra świata. Jakby ludzie nieużywający magii wymagali ich opieki, bo sami znajdowali się na poziomie dzieciaka, który nie narobi w pieluchę, ale tylko jeśli podstawi mu się nocnik.

– Powodem, dla którego działamy nie jest urażona duma – kontynuowała instruktorka. – Przyczyną waszego szkolenia jest bezbronność. Ludzie niemagiczni są bezbronni. My jesteśmy bezbronni. Dlaczego? – Zrobiła pauzę, żeby podejść do pierwszej ławki. – Dlaczego, Miriam? – zapytała rudą dziewczynę o chłodnym spojrzeniu.
– Bo nie mamy szans w starciu z czarami – odpowiedziała.
– Ty na pewno nie masz, Miriam. Ani żadne z was. Jeszcze.

Powodem istnienia Solum Orbis nie jest zemsta, Nino. Ani walka o utraconą pozycję. Organizacja istnieje, żeby chronić tych, których czarodzieje traktują jak nic nie warte pionki.

Przez lata szkolono ją na wojownika. Musiała zyskać idealną kondycję fizyczną, bo podstawą większości czarów stanowiło to, że zaklęcie musiało trafić w cel. Błyskawiczna reakcja ciała ratowała niejedno życie, zwłaszcza przed morderczym urokiem Avada Kedavra. Jako kolejną lekcję zaplanowano technologię. Ich urządzenia w obecności dużego natężenia magicznego wariowały. Należało więc stworzyć taki sprzęt, który pozostanie odporny. To zadanie należało do osobnego działu, ale sama nauka korzystania z wynalazków wymagała mnóstwa czasu. W międzyczasie Nina zdobywała informacje. Liczyła się każda drobnostka – czego czarodzieje nie wiedzą, na co nie zwracają uwagi. Tę broń, wynik ich ignorancji, sami włożyli niemagicznym do ręki.

Nie oznaczało to, że Nina wszystko rozumiała. Ona sama uznawała siebie za narzędzie w rękach organizacji. Nie wiedziała, jak daleko sięgała wiedza Solum Orbis aż do dzisiaj.

Została wysłana do Anglii jako szpieg. Przez dziesięć miesięcy udawała czarownicę, pracownika Ministerstwa Magii. Nie należało to do zadań łatwych, ale Nina nie była zwyczajna. Przygotowywała się przez dwa lata. Jaki wydział wybrać, żeby nie musieć używać czarów. Jak funkcjonować w obcym społeczeństwie. Jak znaleźć drogę do Departamentu Tajemnic, nie mając w sobie nawet krzty magii. Jak wykraść z tego miejsca mapę czasu i uciec, żeby nie zbudzić podejrzeń.

Trafiła do działu przestrzegania prawa kierowanego przez Hermionę Weasley. Szefowa nie zwracała na nią uwagi, bo i ona nie chciała zostać zauważona. Pracowała tak, żeby nikt nie miał do niej pretensji ani powodów do pochwał.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby do jej zadań nie dołożono bezpośredni kontakt z Biurem Aurorów.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby wyznaczonym do kontaktów z Departamentu Przestrzegania Prawa nie był James Potter.

– To oczko w głowie ministerstwa – powiedział jej jasnowłosy mężczyzna, również szpieg, ale dla odmiany czarodziej. Człowiek, który postanowił namieszać. Nie on jeden opowiedział się po stronie niemagicznych. Po prostu był pierwszym, którego Nina poznała. – Ma dobre korzenie, jego ojciec to szef aurorów, matka dziennikarka Proroka Codziennego. Nie wspominając o całym worku kuzynów i wujków, gdzie każdy zajmuje jakąś pozycję, aż do asystenta samego ministra.
– Powinnam trzymać się od niego z daleka? – zapytała, bo na ten moment tylko to ją interesowało. Gdyby ten cały Scorpius Malfoy powiedział jej "tak", dzisiaj nie czułaby się jak kawał ścierwa. Jednak on zamiast tego rzekł coś zupełnie innego.
– Pod latarnią zawsze najciemniej. Jeśli to dobrze rozegrasz, będziesz bezpieczna.

Pomyślała wtedy, że to bułka z masłem. Nie była małolatą skłonną do zakochania. Miała za sobą pocałunki na plaży, które nie wzruszyły ani trochę. Dotykała nagiego mężczyzny, przeżyła pierwszy, drugi, trzeci i kolejny seks. Skłamałaby twierdząc, że wiązała z tym niemiłe wspomnienia. Z tych przygód wyniosła sporo fizycznej przyjemności, ale emocjonalnie pozostała niewzruszona. W pewnym momencie zastanawiała się, czy w ogóle przez swoje doświadczenia nie straciła zdolności do uczuć wyższych. Potem uznała, że poświęci temu myśl, kiedy cel Solum Orbis zostanie osiągnięty. Wtedy będzie mogła szukać miłości, zakładać rodzinę i żyć w lepszym, bezpiecznym świecie.

Nie chciała wcale Jamesa w sobie rozkochiwać. Jej plany ograniczały się do nawiązania stosunków koleżeńskich. Tylko że na to nie miała szansy.

Chodził prawie cały czas naburmuszony, ze zmarszczonymi brwiami, nie odpowiadał na połowę pytań. Za nic nie potrafiła go przyrównać do opisu Malfoya, bo "oczko w głowie ministerstwa" za nic do niego nie pasowało.
– Chcesz kawy? – zapytała go wesoło, a on tylko mruknął coś w rodzaju nieuprzejmego "nie".

To był pierwszy i ostatni raz, kiedy spróbowała zyskać jego sympatię. Od tamtej pory schodziła mu z drogi, a on wcale nie tęsknił za jej obecnością.

Mieliby dużo szczęścia gdyby tak zostało.

Dwudziestego czwartego czerwca, dokładnie dwa miesiące odkąd zaczęła pracę w ministerstwie, została zaatakowana. Trzech czarodziejów wymierzyło w nią swoje różdżki, a ona stała jak sparaliżowana. Gdyby użyła zdolności solum, zdemaskowano by ją. Jednak unikanie wykorzystania własnej siły mogło doprowadzić ją do śmierci.
Mężczyzna rzucił w nią zaklęcie odrętwienia, ale odskoczyła. Wtedy została złapana w czar, którego nie znała. "Jakiś nowy wynalazek" pomyślała, kiedy z każdej strony otoczyła ją mgła. Solum Orbis posiadło ogromną wiedzę o czarodziejach... ale każdą informację otrzymywali z opóźnieniem. Wystarczającym, żeby wpaść w pułapkę.

Chciała wierzyć, że to nie koniec. Pierwszy raz widziała coś takiego. Kłęby dymu zaczęły na nią napierać, a ona nie wiedziała jak zareagować. Nic nie widziała. Instynktownie zacisnęła palce na różdżce, która w jej dłoni była kompletnie bezużyteczna. W kieszeni schowała odrobinę płynnej magii, ale tę powinna użyć tylko w ostateczności, jeśli ktoś posadziłby ją o brak odpowiednich zdolności. Poza tym i tak nie wiedziała, który urok mógłby pomóc.

Zimna para zajaśniała czerwienią. Odskoczyła w bok, a promień minął ją zaledwie o cal. Drugi trafił w lewą kostkę. Ciało Niny znieruchomiało, mogła tylko patrzeć, jak obce postacie stają nad nią, szepcząc coś do siebie. Jeden chwycił za kołnierz jej szaty i podniósł do pozycji siedzącej.
– Nie sądziłem, że będzie tak łatwo – rzucił jeden z nich.
– Bo nie będzie – powiedział ktoś, kogo nie widziała. Potem słyszała świst pędzących w powietrzu zaklęć, dwa ciała opadły na ziemię, później coś jak wystrzał z armaty. Teleportacja.

James Potter uklęknął przy niej, by zdjąć urok i pomóc wstać. Miał podwinięte rękawy białej koszuli, którą ubrudził w trakcie walki.

– Zbierajmy się stąd zanim zobaczą nas mugole – rozkazał, kiedy tylko Nina wyprostowała plecy.

Dostrzegła dwóch mężczyzn oplecionych sznurami, z twarzami wyrażającymi wściekłość. Ich różdżki trzymał auror, który ją uratował.

– Nie mogę się teleportować – powiedziała szybko, zanim zdążył zaproponować coś, z czym nie miała szans sobie poradzić. – Ze względów zdrowotnych. Mam zakaz od uzdrowicieli.

– Cholera – mruknął. Wyciągnął z kieszeni kanciaste, niewielkie pudełko, do którego następnie spakował mężczyzn... ku zaskoczeniu Niny. – Co to za spojrzenie? Działa tak samo jak zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, chociaż my nazywany ją przenośną celą dla więźniów.

– Jest tam powietrze? – zapytała, mrużąc oczy.

– Wystarczająco, żeby dotrwali do przesłuchania. Chodźmy. – Złapał ją za rękaw szaty i pociągnął w stronę pobliskiego domu. Nawet nie udawał delikatności. Gdyby nie cieszyła się dobrą koordynacją ruchową, kilka razy padłaby na ziemię i zdarła kolana.

James wprowadził ich na klatkę schodową kamienicy. Potem pociągnął aż na drugie piętro, gdzie zaklęciem otworzył jedno z mieszkań. Wepchnął tam Ninę jak zbiega, wywołując u niej niepokój. Podbiegła do najbliższego okna, żeby móc w porę uciec.

– Co ty tu właściwie robisz? – zapytał jej ostro, rozpalając ogień w kominku.

– Wracam z pracy do domu! – krzyknęła ze złością. – Lepiej powiedz, skąd ty tu przylazłeś! Śledziłeś mnie?!

– Głośniej, pewnie. Niech cię każdy usłyszy, wezwie tę śmieszną palicję i znowu będziemy musieli uciekać – syknął, a ona mimowolnie zadrżała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że auror to nie taki sobie czarodziej. James był wyszkolony w walce, podobnie jak ona... ale mógł używać magii, czego ona nie potrafiła.

– Nie próbuj mnie zwodzić! – krzyknęła jeszcze głośniej, a on przyparł ją do ściany i zakrył dłonią usta. Mógł użyć zaklęcia, ale tego nie zrobił.

– Mam patrol w tej okolicy – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. – Nietrudno znaleźć źródło magii, zwłaszcza podczas pojedynku. Teraz uspokój się i przestań wrzeszczeć – ostatnie słowa podkreślił tak dosadnie, że cała zesztywniała.

Puścił ją, ale nie cofnął. Cały czas stał blisko niej, żeby w razie czego zablokować kolejny atak, wedle niego, nieuzasadnionej paniki.

– W takim razie zgłaszam napaść na pracownika ministerstwa – wydyszała, kiedy zdołała uspokoić nerwy.

Teraz jej umysł zaczął pracować jak należy. Spojrzała na nieruchome dłonie i spróbowała wywołać ich drżenie.

– Dlaczego nie próbowałaś się bronić? – zapytał podejrzliwie, wciąż nie opuszczając jej przestrzeni osobistej.

– Zostałam zaatakowana! – krzyknęła po raz kolejny, ale tym razem specjalnie. – Jak miałam wygrać z trójką przestępców?

– Z trójką czego?

Zamarła, wiedząc, że użyła niewłaściwego słowa.

– Nie jestem aurorem, nie potrafię walczyć – wyjąkała, spuszczając wzrok. Musiała udawać nieporadną pannę, inaczej utknie w niezłym bagnie.

– Może powinnaś przejść jakiś kurs – prychnął, robiąc wreszcie krok w tył. – Pracujesz w Departamencie Przestrzegania Prawa, w sekcji związanej z Biurem Aurorów. Jak to możliwe, że nogi ci telepią jak masz użyć zwykłego zaklęcia rozpraszającego?

– Do moich obowiązków należą kwestie biurowe, nie walka z czarną magią. Skoro zagraża mi niebezpieczeństwo, twoim obowiązkiem jest mnie chronić.

– Kto by pomyślał, że taka z ciebie królewna – powiedział, a na jego twarzy pojawił się uśmiech... najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek widziała.

Od tamtej pory coś się między nimi zmieniło. Ponoć czasami jedno wydarzenie wystarczy, żeby całkowicie obrócić relację z drugą osobą. Czasami tworzy przyjaźnie, innym razem je niszczy. Nina, chociaż nie mogła tego nikomu przyznać, polubiła towarzystwo Jamesa Pottera. Przede wszystkim dlatego, że nie zadawał pytań. Niewiele też sam mówił. Widziała obrączkę na jego palcu, znała nazwisko, słyszała plotki. On sam nie opowiadał. Jednak jego obecność dawała jej uczucie spokoju, którego nie czuła właściwie nigdy. Nie miała pojęcia, z czego to wynikało. Próbowała sobie wmówić, że najzwyczajniej jej się fizycznie podobał. Naprawdę. Czasami o nim śniła i nigdy nie było to niewinne wizje.

Zaproponowała mu wypad do Dziurawego Kotła. W normalnych okolicznościach pewnie byłoby jej głupio. Zapraszanie żonatego mężczyzny gdziekolwiek nie wyglądało zbyt dobrze. Jednak skoro i tak działała na szkodę całego świata Pottera, to równie dobrze mogła wbijać szpilki w jego małżeństwo.

Tym razem nie rzucił żadnego nieuprzejmego „nie". Zamiast tego zlustrował ją spojrzeniem od stóp do głów i milczał.

Nie wiedziała, czy uważał ja za pociągającą. Nie należała do brzydkich kobiet, miała wysportowane ciało, równo zarysowane usta i piwne oczy. Kiedy znajdowała więcej czasu, układała krótkie, brązowe włosy i wtedy kręcone kosmyki opadały jej na bladą twarz, podkreślając dziewczęce rysy. Czy to ją czyniło piękniejszą od innych? Na pewno nie. Mimo to uważała, że była wystarczająco ładna, żeby go chcieć. Chcieć i nie dostać. Bo ich romans, wedle jej planów, miał istnieć tylko w wieczornych fantazjach, w pojedynczym łóżku z babską pościelą, przy zgaszonym świetle.

– To tylko koleżeński wypad, nie próbuj w tym wietrzyć podstępu – wyjaśniła.

Poszli razem na ten koleżeński wypad, potem na następny i kolejny. Nigdy nie zrobił nic, żeby wplatać ich w coś, z czego nie mogliby się wycofać. Czasami ją to drażniło, ale w gruncie rzeczy była mu za to wdzięczna.

10 sekund szczęścia [OC x James Syriusz Potter]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz