Prolog

15 2 0
                                    

Pół roku wcześniej.

- Nie zrobisz mi tego! - podniosłam głos na ojca, który właśnie chciał wyrzucić mnie z domu. Moja matka stała z boku i tylko przyglądała się całej sytuacji.

- Właśnie to robię i ty nie masz prawa głosu! - Powiedział po czym jego dłoń z głośnym plaśnięciem zderzyła się z moim policzkiem. 

Wybiegłam z domu zapłakana i cała roztrzęsiona. Trzymałam się za obolały i czerwony polik. Biegłam przed siebie w nikomu nieznanym kierunku. Zatrzymałam się w wąskiej uliczce pomiędzy blokami. Oparłam się o ścianę jednego z budynków i osunęłam się zapłakana na ziemię. 

Nagle w oddali usłyszałam strzał. Od razu wstałam i ruszyłam w tamtą stronę. I to był kurwa błąd. Szłam powoli i prawie bezszelestnie. Około pięciu metrów od siebie ujrzałam postać a obok niej leżącą na ziemi drugą postać, która najprawdopodobniej już nie żyje. Gdy podeszłam parę kroków bliżej zobaczyłam, że tajemniczą postacią jest kobieta trzymająca pistolet w dłoniach. 

Zamarłam.

Próbowałam się cofnąć, jednak z moim szczęściem potknęłam się o deskę, która leżała za mną i zdarłam sobie kostkę. Kobieta odwróciła się w moim kierunku. Zobaczyła mnie. Chciałam wstać i uciec jednak ból w kostce nie ustawał. Kobieta w szybkim tempie podeszła do mnie. Od jej pięknych jasno-szarych oczu odbiło się światło księżyca, który był dzisiaj w pełni widoczny na naszym niebie. Przykucnęła przy mnie.

- Nic ci nie jest? - schowała pistolet gdzieś za plecy i zaczęła mi się przyglądać.

- N...nie - ledwo z siebie wydusiłam. Gdy dotknęła bolącego miejsca lekko syknęłam z bólu.

- Ile masz lat słoneczko? - popatrzyła się na mnie a w jej oczach zobaczyłam... troskę?

- Szes...szesnaście - dalej nie potrafiłam opanować oddechu i szybko walącego serca. 

- To co ty tu robisz? - zapytała bardzo zdziwiona .

-Rodzice wyrzucili mnie z domu - spuściłam głowę nie mogąc powstrzymać dłużej łez. 

- C...co? - zapytała z niedowierzaniem w głosie. - Chodź trzeba ci to opatrzeć.

Kobieta wstała i pomogła również wstać mi. Wyciągnęła telefon i do kogoś zadzwoniła. Nie słuchałam o czym mówiła bo to nie moja sprawa ale obiła mi się o uszy nazwa ulicy. Czyli chyba ktoś po nas przyjedzie. I dobrze bo nie dała bym rady iść z tą kostką. Nie wiedziałam do końca dlaczego ta kobieta mi pomaga. Równie dobrze mogła by mnie zastrzelić i tam zostawić. 

Po paru minutach podjechał po nas czarny mercedes. Do sporych rozmiarów samochodu kobieta otworzyła mi tylnie drzwi a sama wsiadła na miejsce pasażera. 

- Musimy ją wziąć i jej pomóc - zwróciła się kobieta gdy kierowca ruszył.

- Wiesz, że nie możemy.

- Ale ona jest ranna i nie ma domu - krzyknęła na niego. Facet popatrzył się na mnie w lusterku. Spojrzałam mu w oczy. Były niemal czarne i pewnie każdego przerażały ale ja się nie dam. Jestem twarda. Powtarzałam sobie w głowie. Zauważyłam, że minimalnie drgnęły mu kąciki ust. Odwrócił ode mnie wzrok. Czy to znaczy, że wygrałam?

- Niech ci będzie - powiedział zrezygnowany. - Zostaje.

Under the guise of dayWhere stories live. Discover now