Poranny gwizdek na pobudkę był jak piorun. Otworzyłam gwałtownie oczy, pocierając nasadę nosa palcami. Ból głowy, który czułam po wczorajszym treningu, kiedy to oberwałam pięścią prosto w twarz, był niemożliwy do zniesienia. Kusiło mnie, by wykorzystać kontuzję jako wymówkę i pominąć zajęcia, ale powstrzymałam się.
— Stormi, chodź! —
Coral wdrapała się na moje łóżko, ściągając ze mnie kołdrę. O nie, nie, nie. — Coral Sienna Banner! — krzyknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. W moich oczach pojawiły się niebieskie przebłyski. Nagle zeszyt leżący obok mnie zamienił się w wodę i wsiąknął w materac w ułamku sekundy. No nie, jak zwykle.
— No już, wyluzuj —
Coral zaśmiała się cicho, mierząc mnie wzrokiem. Jak zwykle, nie wiedziała, kiedy zachować powagę. Ale za to ją kochałam, za jej wieczne poczucie humoru, które rozświetlało ponure życie w akademii.
— Wyluzuję, jak ty przestaniesz mnie budzić, jakby ktoś nam bombę na akademię zrzucił —
Mruknęłam, roztrzepując włosy ręką. Coral zeskoczyła z łóżka i stanęła obok mnie. Ja wzięłam ubrania leżące na materacu: prostą, szaro-skalną koszulę i spodnie dresowe. Idealne na zajęcia.
Szybko spojrzałam na plan lekcji, zawieszony na ścianie przy moim łóżku. Widząc, że z samego rana mamy dwie godziny Biologii i Genetyki, jęknęłam cicho. Profesor od tego przedmiotu był istnym diabłem. Oblewał połowę każdego rocznika, a zdanie u niego z notą wyższą niż czterdzieści procent graniczyło z cudem. Podobno jedynym, który tego dokonał, był Cassius Lee, syn dyrektora Akademii. Najgorsza szuja, jaka chodziła po ziemi. Nienawidziłam go z całego serca i zresztą nie byłam jedyna. Cass miał wąskie grono przyjaciół, a poza nim każdy go nienawidził. Dosłownie każdy.
Gdy Coral poszła do łazienki, szybko przebrałam się w ubrania. Zeszłam z łóżka, które było piętrowe, i podeszłam do lustra, spoglądając na moje oczy zapuchnięte od niewyspania. Jak zwykle wyglądałam tragicznie. Ale prawdę mówiąc, nie dziwiło mnie to już.
Gdy Coral wyszła z łazienki, wspólnie opuściłyśmy skrzydło mieszkalne. Budynek Akademii był ogromny — można by w nim pomieścić całą populację Koreatown, jednej z dzielnic Los Angeles.
Gdy dotarłyśmy do rozległej sali wykładowej, zobaczyłam tłum ludzi stojących przed nią. Znając życie, innej grupie zmienili wykładowcę i dali nam tego samego, więc będziemy mieli łączone zajęcia. Westchnęłam cicho, szybko przeszukując wzrokiem zbiorowisko w poszukiwaniu znajomych twarzy. Gdy jednak nie znalazłam nikogo znajomego, zacisnęłam zęby.
— Weź mi nic nie mów, Cass, ostatni mecz to była jakaś porażka —
Usłyszałam dziewczynę stojącą pod ścianą. Miała jasne blond włosy z morsko-niebieskimi pasemkami. Stała obok chłopaka o czarnych włosach - Cassius Lee, zwiastun nieuchronnych kłopotów.
Nagle moje rozmyślania o czarnowłosym przerwało przybycie wykładowcy, Serene'a Novakova.
— Zapraszam wszystkich do sali! —
Jego głos poniósł się echem po korytarzu. Natychmiast wykonałam jego polecenie, wchodząc do sali i zajmując miejsce jak najdalej od profesorskiego pulpitu. Coral usiadła obok mnie, stawiając na ławce butelkę soku mango z akademickiej stołówki.
— Daj łyka! —
Rzuciłam, nie czekając na odpowiedź, chwyciłam pojemnik i wypiłam kilka łyków. Wykładowca przywołał nas do porządku, uderzając książką w pulpit, a na sali zapadła głucha cisza.
— Dziękuję —
Powiedział, spoglądając na masę nastolatków zajmujących się wszystkim, tylko nie nauką. Niektórzy grali w Simsy, inni jedli spóźniony lunch, a jeszcze inni grali w kółko i krzyżyk. Gdyby ktoś wszedł teraz do sali, pomyślałby pewnie, że to normalna szkoła. Jak bardzo by się mylił.
Każdy z nas miał inną, nadnaturalną zdolność — coś, co wyróżniało nas z masy innych ludzi. Dlatego byliśmy tutaj, w Elite Development Institute, czyli EDI — najbardziej prestiżowej akademii dla osób nadprzyrodzonych na zachodniej półkuli. Trafiała tu każda osoba w wieku 10 lat, która była wpisana do Extraordinary Individuals Index, czyli rządowego rejestru osób z mocami. Jednak ja byłam wyjątkiem. Dlaczego? Ponieważ moje nazwisko nigdy nie figurowało w tym rejestrze. Musiałam ukrywać swoje zdolności, gdyż urodziłam się w rodzinie, gdzie mutacja genu Aetherium nigdy nie została ujawniona. Moi rodzice byli normalnymi ludźmi. Ale nie ja. Ja byłam inna. Wyjątkowa.
— Na dzisiejszych zajęciach dobiorę was w pary. Przeprowadzicie analizę waszego DNA za pomocą Urządzenia Profilowania Genów, którego działanie poznaliście na poprzednich zajęciach —
Oznajmił profesor, zaczynając wyczytywać listę par. Kiedy Coral została przydzielona do blondynki, która zwróciła moją uwagę na korytarzu, jęknęłam cicho, zawiedziona. No nie, ja nie chcę pracować z jakimś sztywniakiem z ostatniego rocznika. Zacisnęłam pięści pod stołem, modląc się w duchu, bym dostała jako partnera przynajmniej kogoś z mojej klasy.
Moje marzenia legły w gruzach w jednej chwili.
— Cassius Lee oraz Stormi Antoniou —
Moje serce zamarło w piersi. Nie. To jest jakiś żart. Podniosłam głowę, widząc, jak chłopak podnosi się z krzesła. Początkowo nie byłam w stanie się ruszyć, ale po kilku sekundach wstałam powoli, jakbym znajdowała się w kadzi pełnej smoły.
Nawet nie zauważyłam, kiedy Cassius pojawił się obok mnie, mierząc mnie leniwym spojrzeniem. Wzięłam głęboki wdech, podnosząc lekko głowę.
— Ty jesteś Stormi? —
Spytał, wsuwając dłonie do kieszeni. Widać było, że i jemu współpraca ze mną nie była na rękę.
— Ta... dobra, chodźmy to zrobić i będziemy mieli to z głowy —
Mruknęłam cicho, kierując się w stronę stołów, gdzie rozłożone były Urządzenia Profilowania Genów. Cassius, z widocznie niezadowoloną miną, podążył za mną. Usiedliśmy przy jednym ze stołów. Cassius sięgnął do kieszeni, wyjmując paczkę eukaliptusowych cukierków. Włożył jednego do ust, kładąc resztę paczki na stole.
— Dobra, ty pierwsza —
Brunet sięgnął po pistolet zakończony ostrą igłą, służący do wstrzykiwania neurokomunikatorów do krwiobiegu, które miały wspomóc analizę DNA. Niepewnie wyciągnęłam rękę w jego stronę. Nie ufałam mu, ale chciałam szybko zrobić zadanie i zaliczyć ćwiczenia z genetyki.
Poczułam ostry ból przeszywający całe moje przedramię. Zacisnęłam zęby, odchylając głowę do tyłu. Na ekranie komputera wyświetlił się pasek postępu, który rósł z każdą chwilą, pokazując progres w analizie mojego DNA. Po około minucie na ekranie pojawił się napis: „Poziom eksplozji. Poziom Nebulonase - 48%". Wzięłam głęboki wdech.
Nie, to niemożliwe. Poziom Nebulonase — enzymu odpowiadającego za aktywację genu Aetherium — nigdy nie przekroczył jeszcze u nikogo trzydziestu procent. Rekordzista, Kai Strathmore, był osobą skrajnie niestabilną emocjonalnie. Nebulonase doprowadziło go na skraj szaleństwa, zmuszając rząd do zamknięcia go w budynku przekształconym na Przestrzeń Null, miejsce dla najniebezpieczniejszych jednostek. Musiałam to ukryć, jeśli nie chciałam skończyć jak on — w ciemnym, zatęchłym więzieniu, zapomniana przez wszystkich.
Cassius, widząc moje wyniki, nie mógł ukryć zdziwienia. Przeniósł na mnie wzrok, a jego brwi uniosły się z zaskoczenia. — O kurde... — powiedział cicho, a ja natychmiast zauważyłam, jak się ode mnie odsuwany. On... się mnie bał. O kurde, tego się nie spodziewałam.
— Czyżby pan się bał, panie Lee? —
Zadrwiłam cicho, mierząc go rozbawionym spojrzeniem. Widziałam złość i frustrację w jego oczach, co tylko potęgowało moje zadowolenie. Teraz miałam istotny argument przetargowy — fakt, że się mnie bał. I to mogło być przydatne.

CZYTASZ
Molecules Of Destiny: The Academy Experiment || ZAWIESZONE
Science FictionStormi ma wszystko czego zapragnie. Ma kochających rodziców, młodszego braciszka. Uczęszcza do elitarnej akademii dla osób, które tak jak ona są obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami. Z pozoru jej życie jest idealne. Pewnego dnia poznaje w akademi...