Rozdział 5

14 1 0
                                    

  Dojechaliśmy do budynku, który z zewnątrz przypominał więzienie. Dreszcz mnie przeszył przez całą długość kręgosłupa na ten widok. Moje ręce drżały a chłopak to dostrzegł, delikatnie złapał jedną z moich rąk w uspokajającym geście. To właśnie to wyrwało mnie z walki, którą prowadziłam z moimi własnymi myślami. Spojrzałam na chłopaka, który uśmiechnął się delikatnie, uspokoił mnie trochę...jego uśmiech był jak milion gwiazd n niebie, piękny jak zorza, jak łąka pełna kwiatów. Udaliśmy się do środka, stanęłam w szoku gdy zobaczyłam tłumy płaczących rodziców, matki, żony, a nawet dzieci, które przeżywały żałobę... To był tak bolesny widok...wtedy uświadomiłam sobie, że nie tylko ja tak bardzo cierpię...tyle że oni okazywali to a ja nie byłam w stanie wydobyć jakiejkolwiek emocji...nie byłam w stanie upamiętnić moich bliskich, nie byłam w stanie odbyć żałoby, nie dlatego że nie chciałam...Po prostu nie umiałam. Gdy stanęliśmy w koleje zorientowałam się właśnie co zaraz się wydarzy...odkryją moje kłamstwo, zniewolą mnie lub co gorsze...wyślą mnie do matki, musiałam koniecznie coś wymyśleć. Słyszałam jak pozostali żołnierze wołali chłopaka, który wciąż trzymał moją rękę próbując mnie uspokoić. Chłopak miał na imię Zayne. Gdy kolejka zmniejszała się bardzo szybko postanowiłam zwrócić się do Zayne'a o pomoc. Nie miałam innego wyjścia. Albo mnie zrozumie alb wyda, kto nie ryzykuje ten nie pije.

Zayne..? - Zwróciłam się do chłopaka, gdy ten spojrzał na mnie postanowiłam że przyznam się do kłamstwa. Bardzo bałam się jego reakcji...bałam się, że znów zostanę z tym wszystkim kompletnie sama, znaczy na pewno zostanę jeśli mi nie pomoże.

Hm? Coś nie tak? – Spojrzał na mnie próbując z moich oczu wyczytać co się dzieje. Odciągnęłam nas z kolejki i zaczęłam trząść się ze strachu, wszystkie oczy były skierowane na nas. Kolejka się przesunęła a jakaś rodzina zajęła nasze miejsce w kolejce. Zayne uniósł brwi zdenerwowany, trochę mu się nie dziwię bo w końcu kolejka wyglądała jakby nie miała końca. Po chwili ludzie znów zajęli się swoimi problemami a wtedy wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.

J-ja...przepraszam, okłamałam cię. Nie chciałam aby to się tak potoczyło i nie chciałam wpaść w wór kłamstw...tak naprawdę mam siedemnaście lat, okłamałam cię dlatego, że...jestem sierotą, moja rodzina zginęła w domu który wystrzeliło w powietrze. Zrobiłam to bo wiesz co robią z niepełnoletnimi, a został mi jeszcze rok. Nie pozbawiaj mnie wolności, nie chcę żeby mnie gdzieś wywieźli i kontrolowali. Nawet nie wiem jakby to teraz wyglądało po wybuchu wojny. - I w tym momencie mnie olśniło.

Mój ojciec był znany wśród elity i miał tyle samo wrogów co przyjaciół. Jakby nie pomyśleć wszystko co miał on należy teraz do mnie i nie wiem jak ktoś mógłby to wykorzystać. Zayne błagam pomóż mi, wiem że proszę o dużo ale nic dobrego mnie nie czeka jeśli się nie zgodzisz...

I w tym momencie słyszałam głośne kroki. Były to kroki żołnierza

Dlaczego odeszliście z kolejki? – Zapytał mężczyzna szorstkim głosem, był wysoki i mocno napakowany. Bałabym się go o cokolwiek zapytać nawet jakbym była żołnierzem. Zayne spojrzał na mnie z błyskiem w oku zwiastujący, że ma plan. Jedyne czego byłam pewna to, że na pewno było to jakieś kłamstwo.

To jest córka komendanta Smitha. – Puścił mi dyskretnie oczko a ja wiedziałam, że muszę przybrać kolejną maskę i zacząć grać w grę gdzie kłamstwo jest kluczem do przetrwania. Przybrałam dyskretnie pozę pewnej siebie co jeszcze bardziej umocniło wiarygodność słów Zayne'a. A wzrok oschłego żołnierza nieco złagodniał. Wtedy wewnątrz poczułam jakby kamień spadł mi z serca.

Oh, naprawdę? Nieco inaczej wyobrażałem sobie Panią. Ale naprawdę jestem zaszczycony, że mogę panią poznać. – Mężczyzna podał mi dłoń a ja uścisnęłam ją okazując szacunek. Naprawdę uwierzył. Ktoś, kto z kilometra powinien wyczuć zamiary drugiej osoby naprawdę uwierzył jakiejś nastolatce w kłamstwo, to naprawdę zabawne.

W RUINACH UCZUĆOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz