Był normalny dzień w naszym gimnazjum w Nowym Yorku. Taaa... normalny? Może na początku. Dopóki pewne dwie osoby nie przybyły do naszej szkoły. A wszystko zaczęło się od niewinnej obiadowej przerwy, którą ja i moje przyjaciółki spędziłyśmy na boisku. Oczywiście ja je tam wyciągnęłam, bo same by nie przyszły. Z naszej czwórki tylko ja nie jestem modnisią jak one, ale mi to nie przeszkadza. Im też nie. Chociaż czasem dręczą mnie, żebym na przykład na imprezy założyła szpilki, a jak im odmówię (jak zawsze) we trzy ganiają mnie po całej szkole. Później wszystkie lądujemy u dyry. Od początku roku właśnie w tej sprawie byłyśmy u niej już 15 razy. Wiem, bo liczyłam. Potem mówię im, że to ich wina. Lecz nie to stało się tym razem. Ja i Vanessa, która w obcasach kopała piłkę do bramki na której stała Susan w niższych od Vanessy obcasach stała na bramce. Sophia w podobnych tylko czarnych butach na obcasie komentowała jak ja i jedna z modniś strzelamy.
-Cortez przy piłce - mówiła - Nie trafi... Porażka!
-Sophia możesz się przymknąć? - powiedziała do niej Vanessa.
-Nie. Piłkę przejmuje Croft. - zignorowała ją Sophia - Czy La Rue obroni od najlepszego sportowca w całej szkole?
-Raczej w szpilkach nie. - powiedziałam.
-Caroline strzelaj! - krzyknęła Susan.
Wzięłam rozbieg, po czym kopnęłam piłkę w sam lewy róg bramki.
-Jest. - ucieszyłam się.
-A może zagramy dwie na dwie? - spytała Susan.
-Mi pasuje. - rzekła Vanessa.
Spojrzałyśmy na Sophię.
-Nie ma mowy.
-Czemu? - spytałam.
-Ja nie gram z wami.
-Dobra. - rzekła Susan - Zagramy ja i Vanessa na Caroline.
-Nie! - postawiłam się - Czemu ja mam grać sama?
-Bo jesteś z nas najlepsza. - powiedziała Vanessa - I masz adidasy.
-Nie moja wina, że chodzicie w obcasach po szkole.
-Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? - skarciła mnie Susan.
-No dobra, ale ja zaczynam.
Susan kopnęła w moją stronę piłkę i ustawiła się na bramce. Ustawiłam się na środku przed Vanessą.
-Wiesz co. - powiedziałam jej - Może ty zdejmij te buty zanim się zabijesz.
-To nie jest głupi pomysł... - rzekła, po czym rzuciła swoje buty Sophii, która je złapała.
-Żebyś miała łatwiej masz moje adidasy. -rzekłam do niej i dałam jej buty. Założyła je i się ustawiła.
Gwizdnęłam na znak, że zaczynamy. Zwinnym susem minęłam Vanessę i pogadam w stronę Susan. Kopnęłam piłkę. Był już pierwszy gol. Po piątym golu bramkarz-Susan zaczęła się drzeć, że Vanessa nie umie grać.
-Nigdy z nią nie wygracie. - powiedziała Sophia.
-Założysz się? - odpowiedziała jej Susan.
-Bez problemu. - rzekła Sophia - Zakładamy się o nowe buty. Ta, która przegra kupuje drugiej obcasy.
-Stoi. - powiedziała Susan.
-Brawo Susan. - pogratulowała jej Vanessa.
-Wygramy. Mam plan...
Nie chciałam nic mówić. Było to zbędne.
-Mogą sprowadzić kogo chcą. Z tobą nie wygrają. - powiedziała do mnie Sophia.
-Sprowadzą kogoś? - spytałam.
-Tego nie wiem.
Vanessa wyciągnęła telefon i zaczęła coś w nim pisać.
-Gramy? - krzyknęłam do nich.
-Jasne. - rzekła Susan.
-Mam się bać? - spytałam.
-Czemu? - spytała Vanessa.
-Nieważne. Graj.
Vanessa pomknęła w moją stronę z piłką. Z łatwością jej ją odebrałam i ruszyłam do bramki, w której czekała Susan przygotowana. Gdy byłam przy bramce zatrzymałam się i bez lęku przed Vanessą ustawiłam się, by kopnąć, gdy nagle wyższy o pół głowy brat Vanessy przybiegł i zabrał mi piłkę. Byłam zdziwiona. Skąd on się tu wziął? Przez chwilę stałam bez ruchu i przyglądałam się jak chłopak stanął dwa metry ode mnie i z uśmiechem nogą pilnował piłki. Jasne, że go znałam. Mój przyjaciel od gry w nogę, gdy dziewczyny są na zakupach. I ogólnie. Ma na imię Logan Cortez. Chodzi do klasy trzeciej. Starszy brat Vanessy. Od niej jak i od nas starszy o rok. Przystojny o takich samych brązowych włosach co jego siostra. Szczupły i wysportowany.
-Co ty tutaj robisz? - spytałam.
-Pomagam. - rzekł.
-Policzymy się dziś na treningu. Obiecuję ci to.
-Nie ma sprawy. - powiedział to i kopnął piłkę w stronę Vanessy, która stała przy mojej bramce. Strzeliła do środka.
-No to ile jest? - spytał się Logan Sophii.
-Pięć do jednego. - powiedziała.
-Nadrobimy to.
-W twoich snach. - powiedziałam z uśmiechem.
Nagle dzwonek na lekcje zadzwonił.
-Co masz teraz? - spytała się brata Vanessa.
-Polski. A wy?
-Matmę. - powiedziała Susan.
-Może jeszcze chwilę po gramy? - spytałam z nadzieją, żeby nie pójść na matmę.
-Jestem za. - zgodziła się Vanessa.
-Powiem tacie jaka to jego córka jest pilna. - powiedział Logan do Vanessy.
-Nie! Będę miała szlaban!
-Ojoj. - rzekł Logan.
-Jak ja cie zaraz...
-Vanessa... - przerwałam jej - Czy możesz oddać mi buty?
Zdjęła moje buty i mi je podała. Usiadłam na boisku, żeby je zawiązać, a Sophia podała Vanessie jej obcasy. Ta je założyła. Gdy związałam buty wstałam i wszyscy ruszyliśmy w stronę budynku. Przed wejściem do szkoły zobaczyliśmy dwójkę na moje oko pełnoletnich nastolatków. Chłopak i dziewczyna z bluzkami z napisem Camp Half-blood.
-Pacz jacyś fani naszych książek. - powiedziałam do Susan, Vanessy i Sophii.
-Oni mi przypominają Perciego i Annabeth. - rzekła Susan.
-Dla ciebie każda blondynka to Annabeth Chase. - powiedziała Vanessa.
-Zgadzam się z Vanessą. - dodała Sophia.
-O co chodzi? - spytał się Logan.
-Później ci wyjaśnię. - powiedziałam.
Zamilkliśmy. Kiedy chcieliśmy wejść na schody chłopak się odezwał.
-Szukamy. Susan La Rue, Vanessy i Logana Cortez, Sophii De La Luny i Caroline Croft.
-A w jakiej sprawie? - spytał Logan.
-Musimy z nimi porozmawiać. - powiedziała dziewczyna - Znacie ich?
Wszyscy się zawahaliśmy.
-Nie. - powiedziała w końcu Vanessa - A teraz przepraszamy, ale musimy iść na lekcje.
Nastolatkowie odsunęli się, a my weszliśmy.
Gdy weszliśmy do środka spytałam się Vanessy:
-Czemu to zrobiłaś?
-Nie znamy ich. A co jak to jacyś dilerzy?
-Vanessa... to lepiej, żebyśmy wezwali policję - powiedziała Susan.
-Skąd wiecie, że są źli? - spytałam.
Zaczęłam myśleć co zrobić, żeby wrócić do tamtej dwójki i spytać czego chcą.
-Muszę iść do łazienki... idźcie na lekcje spotkamy się w klasie.
-Okej. - rzekła Susan.
-Ja mam lekcje na dole. Pa. Caroline widzimy się na treningu? - spytał się Logan.
-Tak. Pa.
Gdy upewniłam się, że poszli do klas wyszłam na zewnątrz do dwójki "dilerów" jak to ich nazwała Vanessa.
Oboje stali przed wejściem.
-Mam na imię Caroline Croft. O co chodzi?
-Jestem Percy Jackson, a to jest Annabeth Chase. - rzekł chłopak.
-Hahaha - wybuchnęłam śmiechem - A tak na poważnie?
-To jest bardzo na poważnie. - powiedziała niby Annabeth.
-Wariaci. - stwierdziłam - Na udawany obóz CHB w lipcu. Na razie jest połowa roku szkolnego.
Niby Percy westchnął.
-Caroline ty i twoje przyjaciółki i przyjaciel jesteście dziećmi bogów. - rzekła niby Annabeth.
-Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Vanessa i Logan Cortez są dziećmi Hekate, a o Sophii i Susan nam nie wiadomo.
-Dokładnie tak jak ciebie.
-Ale co ze mną? I co z moim bratem? Co z Kendallem? On też jest synem tego boga lub bogini co ja?
-O tym nam nie wiadomo. - powiedziała Annabeth.
-Nie ma czegoś takiego jak bogowie greccy! - wybuchłam w końcu - A z resztą ani mama ani tata nie żyją! Mama umarła gdy się rodziłam, a tata niedawno miał wypadek samochodowy... - po tych słowach zamilkłam, a łza smutku spłynęła mi po policzku. Zerknęłam na moje drżące ręce.
-Słuchaj... - zaczęła Annabeth i położyła mi rękę na ramieniu - Jedno z twoich rodziców żyje.
-Tata zginął niedawno. Nawet był jego pogrzeb w zeszłym tygodniu. On nie żyje...
-To nam ułatwia zadanie. - rzekł Percy - Teraz wiemy, że masz matkę - boginię.
-O Boże... - westchnęłam.
-O bogowie. - poprawiła mnie Annabeth.
-Z jakiego psychiatryka jesteście? - spytałam, po czym wyjęłam telefon - Podajcie mi do niego numer. Na pewno ktoś po was przyjedzie. Jak się nazywacie? Tak na poważnie.
Blondynka zmierzyła mnie spojrzeniem.
-Dziewczyno czy ty nie rozumiesz, że to wszystko dzieje się naprawdę?
-Przepraszam, ale muszę wrócić na lekcję. Albo lepiej do domu... Nie wiem jak wy, ale ja wierzę w jednego Boga. I nie jest nim Zeus czy inne za przeproszeniem gówno.
Nagle piorun trzasnął z całą siłą na czystym niebie w drzewo, które zaczęło się palić. Percy użył swoich mocy by je zgasić. Oczy mi się szeroko otworzyły. Czy to prawda? Czy ja właśnie rozgniewałam boga?
-Brawo. - rzekła Annabeth - Do bogów odnosi się z szacunkiem. A nie wyzywać ich od gówna.
Nagle czyste niebo zakryły ciemne chmury i rozpętała się ogromna burza. Żeby tego było mało zaczęło lać.
-Może zaprowadzę was gdzieś pod dach? I... dlaczego ty nie mokniesz?
-Bo jestem synem Posejdona.
Przewróciłam oczami i ruszyłam do wyjścia ze szkoły.Udało mi się odzyskać 1 rozdział :)
Uff... mam nadzieje, że się podobało.
I mam nadzieje, że wypoczywacie wszyscy na wakacjach ;)
~Caroline