╭──────༺♡༻──────╮
𝐒𝐂𝐄𝐍𝐀 𝐈
Było przyjemne, późnolistopadowe popołudnie.
Zośka, jak to miał w zwyczaju, został po zajęciach w domu państwa Bytnarów, a teraz siedział przed sztalugą, robiąc przerwę od malowania. Palił papierosa, zapijając go od czasu do czasu łykiem czarnej, niesłodzonej kawy.
— Kiedyś zgaszę ci tego peta na czole i nie będziesz już świecić swą piękną buźką — zagroził mu żartobliwie Jan, kiedy wkradł się do pracowni malarskiej. Stanął za Tadeuszem i położył dłonie na jego ramionach.
— A co? Jak będę brzydki, to już nie będziesz chciał mnie znać? — odchylił głowę do tyłu, by spojrzeć na stojącego za nim Bytnara.
— Wyobraź sobie, że tak. Znajdę sobie innego Tadka, który nie będzie kopcił jak lokomotywa, i który będzie wolał jak ja herbatę od kawy.
Tadeusz, wciąż odchylając głowę, uśmiechnął się leciutko i przymrużył oczy w koci sposób.
— Ah tak, czyli to taki właśnie jesteś? No nic, ważne, że w końcu cię przejrzałem... Obrażam się, wychodzę stąd jak najprędzej — wrócił do normalnej pozycji. Zanim zgasił papierosa, zaciągnął się nim po raz ostatni (smużkę dymu wypuszczając w stronę Janka) i jednym haustem opróżnił filiżankę z pozostałej w niej czarnej kawy.
— A tak na serio, to muszę się już zbierać — rzekł, idąc do przedpokoju po swój płaszcz. Janek podążył za nim. — Ale nie myśl, że się mnie tak łatwo pozbędziesz, o nie. Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? — spytał, obwijając swoją szyję długim szalem.
— Nie, raczej nie mam...
Bytnar nie przyznałby się do tego przed Zawadzkim, ale podobał mu się jego zapach który czuł, gdy ten mówił, lub był blisko niego — papierosów, kawy, i pochodząca od nich goryczka. Ten zapach był taki... Tadeuszowy.
— To świetnie, bo ja mam — puścił mu oczko. — Przyjdę tu po ciebie za cztery godziny, po dziewiętnastej. Ubierz się ciepło i przygotuj jakieś koce, może poduszki — poinstruował wyższy schylając się, by założyć buty.
— Co też szykujesz? Mam się bać? — spytał Jan, ciekawy tego, co planuje Tadeusz.
— Nie. Zobaczysz, spodoba ci się. I nic więcej ci nie powiem, zobaczysz sam — uśmiechnął się zagadkowo. — A teraz do zobaczenia! — i zniknął za drzwiami.
──────༺♡༻──────𝐒𝐂𝐄𝐍𝐀 𝐈𝐈
Tadeusz zjawił się pod drzwiami mieszkania państwa Bytnarów tak, jak zapowiadał — parę minut po godzinie dziewiętnastej. Wszedł do środka, nie rozbierając się. Ubrany był w gruby, ciemny płaszcz, a szyję miał owiniętą szalem.
Jan zastosował się do jego poleceń — także był w ciepłym płaszczu, zapiętym pod samą szyję; taszczył pod pachami dwa koce i poduchy, które podkradł z kanapy w salonie. Tadeusz przejął je od niego, by było mu lepiej iść, po czym zakomenderował, by szedł za nim.
Jakież było zdziwienie Jana gdy zobaczył, że Tadeusz prowadzi go nie w dół, do wyjścia z kamienicy, a do góry. Sądził, że Zośka zamierza pójść z nim być może do parku, albo do jakiegoś podobnego miejsca, gdzie by mogli sobie usiąść. A właśnie on prowadzi go w górę, z zawzięciem pnąc się po schodach...!
— Gdzie mnie prowadzisz, wariacie jeden? Idziemy do kogoś w odwiedziny, czy co...? — spytał, a raczej wysapał Jan, kiedy już zatrzymali się na najwyższym piętrze.
— Idziemy odwiedzić piękno — uśmiechnął się zagadkowo Tadeusz. — Piękno, które koniecznie muszę ci pokazać.
Chwycił Bytnara za dłoń i pociągnął go za sobą, ku jakimś dużym drzwiom.
— Ale co ty... — zaczął Jan, gdy Tadeusz wyjął z kieszeni klucz, który włożył do zamka. Przekręcił go, otwierając drzwi.
Poczuł na twarzy powiew rześkiego powietrza, a przed sobą ujrzał kilka schodków, na które wszedł za Tadeuszem. A gdy już je pokonał... Oniemiał.
Nad nim rozciągał się czarny przestwór nocnego nieba.
Stał właśnie na dachu...!
Wiaterek mierzwił jego włosy, i był tu tylko on, Tadeusz oraz gwiazdy i księżyc spoglądające na nich z nieba. Słyszał jedynie przytłumione odgłosy żyjącego miasta dochodzące z dołu.
— I co...? Nie zawiodłeś się? — spytał delikatnie uśmiechnięty Tadeusz, obserwując z zadowoleniem Janka, rozglądającego się z rozchylonymi ustami po bezmiarze nocy.
— Tak... jest pięknie... — szepnął z zachwytem.
— Chodź, rozłóżmy koce — zakomenderował Zawadzki. Pościelili koce i poduszki nieopodal komina i skraju dachu.
Jan, spoglądając na Tadeusza dziwował się, że taki na pozór spokojny, flegmatyczny młodzieniec może zdobyć się na coś takiego — wpaść na szalony pomysł wejścia na dach kamienicy i obserwowania gwiazd.
— Skąd ty w ogóle masz klucz? — spytał z zaciekawieniem Rudy.
— Nie ważne, skąd je mam, ani jak je zdobyłem... Ważne, że je mam — uśmiechnął się, po czym obaj usiedli obok siebie na rozłożonych kocach.
Wbili wzrok w niebo upstrzone gwiazdami. Księżyc przykrywał blady, na wpół przeźroczysty całun chmur, rozświetlany przez zimny, odległy blask. Srebrzyste ciało niebieskie odbijało tak silnie światło, że wokół niego wytworzyło się halo, niby korona ze snopów niebiańskiego blasku. Halo miało w sobie wszystkie kolory — na pozór była to mieszanina złota i srebra, lecz po dłuższej obserwacji dało się dostrzec tęczowe refleksy, jakby promienie tańczyły na kolorowych, rybich łuskach.Później gruba kurtyna chmur przykryła księżyc, jedynie słabiutkie światło wyzierało zza kosmatych szczelin. Jan odniósł wrażenie, jakby księżyc toczył walkę z potężnymi, jakby dymnymi kłębami, którą po kilku chwilach wygrał. Chmury poczęły uciekać w bok, jakby uznały panowanie ziemskiego satelity na nieboskłonie i zarządziły odwrót z pola walki. Wkrótce wiatr zupełnie je rozwiał, a niebo stało się prawie że czyste, bezchmurne.
CZYTASZ
𝐀𝐑𝐒 𝐄𝐒𝐓 𝐀𝐌𝐎𝐑. rudy x zośka short novel.
Fanfiction❝sztuka jest miłością❞ Jan Bytnar jest młodziutkim, bardzo obiecującym artystą. I to uzdolnionym do takiego stopnia, że urządza we własnym domu zajęcia malarskie, gdzie pod jego pieczą inni miłośnicy sztuki doszkalają się w swym fachu i zdobywają no...