001 - Violet

88 13 28
                                    

Violet.

W dniu, w którym Atlas Collins zagadał do mnie pierwszy raz, niebo wydawało się nieco pochmurne. Chyba podświadomie czułam w sobie niepokój, ponieważ pierwszy raz od bardzo dawna zapragnęłam zostać w ciepłym łóżku, rozkoszując się ulubioną gorącą czekoladą i jakimś smętnym filmem, na którym mogłabym sobie popłakać.

Dziwnym trafem mój ojciec miał odmienne zdanie od mojego. Zerwał się jak co dzień, kiedy słońce dopiero wschodziło na niebie i wydzierając się na całe gardło, pogonił mnie z mojego łoża.

Robert Ryde był osobą o mocnym charakterze. Delikatnie mówiąc. Nie lubił sprzeciwu, a każda próba przedstawienia mu swoich argumentów kończyła się awanturą. Starałam się schodzić mu z drogi, ale prawda była taka, że na tym świecie miałam tylko jego. Ojca, który po stracie miłości swojego życia stał się wrakiem człowieka i swoim cieniem. Chyba nienawidził mnie mocniej niż, ja sama siebie, bo przeze mnie utracił, to co kochał najbardziej. Moją mamę. Podobno byłam do niej uderzająco podobna. Może to jeden z powodów, dla których nigdy nie patrzał mi w oczy? Za bardzo przypominały mu jej błękitne tęczówki.

Miewał dobre dni, choć mogłabym je policzyć na palcach jednej dłoni. Zamawiał wtedy moją ulubioną margherite, włączał jakąś świąteczną piosenkę i udawał, że jesteśmy najszczęśliwszą rodziną na świecie. Uśmiechałam się wtedy, oblizując swoje tłuste palce z sera i starałam się wchłaniać każdą chwilę, wiedząc, że następnego ranka wszystko wróci do normalności.

Nie myślcie o Robercie, jak o najgorszym człowieku na świecie. Miałam ciepłe posiłki, czyste ubrania i nowe książki do szkoły. Nigdy mnie nie bił i ograniczał się do wyzwisk typu „przygłup", kiedy w swoim zasobie słownictwa miał o wiele więcej. Wiem, bo czasem kłócił się z klientami przez telefon, wyzywając ich od najgorszych.

Miałam kiedyś sen, że mama żyje, a tata jest cudowny. Zabierał mnie na łyżwy i tulił do snu. Tańczył z mamą w salonie z kieliszkiem czerwonego wina, a ja siedziałam na dywanie, zakrywając oczy małymi paluszkami, skrępowana ich miłością. Gdyby, to była rzeczywistość nigdy nie zakrywałabym się przed tym uczuciem. Patrzyłabym tak długo, aż moje oczy całkowicie by wyschły.

– Violet – usłyszałam krzyk i automatycznie podskoczyłam do góry. Nerwowo zerknęłam na zegarek, na swoim nadgarstku i szybciej zaczęłam szorować szczoteczką swoje zęby.

– Idę – odkrzyknęłam między wypluciem pasty. Pospiesznie zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak zawsze. Smutno i blado.

Kierując się na dół, żałowałam, że wciąż nie mam swojego samochodu. Byłabym wtedy bardziej niezależna od Roberta i spokojniejsza, że później nie będzie mi wypomniał podwózek do szkoły, chociaż, to on nalegał, żeby to robić. Mawiał, że porządne dziewczyny nie włóczą się autobusami ani rowerem, bo coś może im się przytrafić. Śmieszne, bo wydawało mi się, że wcale go nie obchodził mój los.

– Masz wszytko na dzisiaj? – zagadał, parkując auto pod moim liceum.g

– Co masz na myśli? – zdezorientowana spojrzałam na niego wielkimi jak dwa spodki oczami.

– Czy jesteś przygotowana do dzisiejszych lekcji? – zająkał się. – Wiesz. Odrobiłaś lekcje domowe i te sprawy?

Mało brakowało, żebym nie wybuchła mu głośnym śmiechem w twarz. Nigdy nie interesowały go takie sprawy, a teraz pytał, czy odrobiłam lekcje.

– Zawsze odrabiam zadania domowe, tato – skrzywił się na dźwięk ostatniego słowa. Jakby sprawiało mu ból, że nim jest.

– To dobrze. Mam dzisiaj kolacje i wrócę dopiero późną nocą. Odgrzej sobie coś w piekarniku jak chcesz – nie patrząc na mnie, przekręcił kluczyk w stacyjce.

Perfectly Imperfect Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz