Rozdział 62

485 91 11
                                    


2/3

W tym rozdziale Marcus bardzo się rozgadał ;)


****

Dziewczyna wstrzymała oddech, zupełnie nieświadoma i nieprzygotowana na takie wyznanie. Zbrodniarz wojenny? Marcus? Niemożliwe. Nie zamierzała i nie chciała w to wierzyć, bo przecież markiz Anglesey nigdy nie zrobiłby czegoś tak potwornego, by nazywać się właśnie kimś takim.

— Nie jesteś nim. Skąd ci to przyszło do głowy?

Narzeczony spojrzał na nią półprzytomnie, jakby dopiero co wybudził się ze snu, dlatego panna Woodland postanowiła szybko doprowadzić go do stanu względnej użyteczności.

Podała mu kawę, którą kamerdyner przyniósł kilka minut wcześniej.

— Musisz to wypić.

Filiżanka zadrżała niebezpiecznie, kiedy w końcu Anglesey sięgnął po nią, choć dość niechętnie. Cieszyła jednak, że postanowił posłuchać, dlatego kiedy parsknął po wypiciu chłodnej już kawy, poczuła ulgę. Najwidoczniej nie był tak pijany, jak zakładała.

— Panno Woodland, kąpiel jest już gotowa — oznajmił Olson, który wszedł do pokoju cicho jak duch. Aż drgnęła zaskoczona, ale kiwnęła głową i wróciła spojrzeniem do zapatrzonego w nią Marcusa.

— Wypij tę kawę i Olson ci pomoże z kąpielą.

Sama chciała to zrobić, ale uznała, że to byłoby już grubą przesadą, dlatego przypilnowała narzeczonego z wypiciem kawy, pomogła mu wstać z łóżka, ale o resztę zadbali służący. Nie wyszła z sypialni, więc kiedy on brał kąpiel, postanowiła w końcu przyjrzeć się miejscu, w którym spędzał czas jej przyszły mąż.

Cała sypialnia była surowa, męska z ciężkimi, ciemnymi meblami, grubym dywanem i niewielką ilością zbędnych bibelotów, które podkreślały jedynie to, że żył to młody arystokrata.

Z okna rozciągał się widok na spory ogród, z równo przyciętym trawnikiem, fontannami i zadbanymi ścieżkami, które w strugach deszczu odcinały się od otoczenia jasnymi wstęgami. Musiała kiedyś do namalować i pokazać Marcusowi, jak widzi tę posiadłość, ale najpierw musiała skończyć obraz jaki zaczęła w Castle Combe Manor.

Odwróciła się w końcu do łóżka i wstrzymała oddech.

Jej myśli powędrowały do obrazu, w którym widziała siebie i markiza w łóżku. Nago. Jak dotykał jej ciała, a ona badała każdy jego mięsień i krzywiznę. Och, to małżeństwo będzie miało plusy, najpierw jednak mieli przed sobą sporo czasu, żeby się porozumieć i lepiej poznać.

Usiadła w skotłowanej pościeli i zerknęła na poduszki, które wciąż nosiły ślady wgnieceń, więc sięgnęła po jedną i przyłożyła do niej nos. Zapach jaki w nią uderzył, sprawił, że zakręciło jej się w głowie.

Niewątpliwie służba dbała o swego pana i wymieniała mu pościel bardzo często, jednak poduszka nadal pachniała nim. To było uderzającego.

Gdzieś za plecami usłyszała szuranie i cichą rozmowę, więc szybko wstała i popatrzyła jak kamerdyner wraz z Olsonem prowadzą Marcusa. Wyglądał już zdecydowanie lepiej, miał równiejszy krok i chyba mocna kawa oraz zimna woda sprawiły, że wrócił do siebie na tyle, na ile było możliwe w jego stanie.

Markiz Anglesey położył się do łóżka, ale w żaden sposób nie skomentował jej obecności w pokoju, więc uznała, że jednak wciąż nie do końca był świadomy otoczenia. Oczywiście działało to na jej korzyść. Dlatego pomogła mu okryć się pościelą, przeczesała mu włosy placami, a potem pochyliła się musnęła jego czoło ustami.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz