Rozdział VIII - Maniery

68 8 68
                                        


jesień/zima, 1052 r.

[Rovenin]

Szare futerko wiewiórki mignęło w trawie. Wskoczyła pomiędzy czarne pnie drzew, zamiatając kawałki ciemnej kory puszystym ogonem.

Rovenin dostrzegł w lisim oku błysk zainteresowania.

– O nie, nie! – krzyknął, rzucając się na wielki łeb.

Ledwo zdążył objąć szyję zwierzęcia, bo już zrywało się do biegu. Przyciągnął bestię z całej siły do ziemi i zmusił do siadu. Lis klapnął niezdarnie na trawę, zaskoczony tym, że jego ogromna masa nie wystarczyła do pokonania oporu. A potem się zdenerwował.

Rovenin wtulił głowę w czarne futro i słuchał niezadowolonego powarkiwania.

– Ile razy będziemy to przerabiać? – zapytał w końcu. – Wiewiórki to nie szczury. Wiem, że może ci się mylić, ale tak szczerze... – odchylił głowę i rzucił lisowi poważne spojrzenie – wydaje mi się, że ty po prostu wykorzystujesz moją dobrą wolę. Przecież widać po ogonie, które są które.

Wiewiórka wyczuła dobry moment. Przecięła trawnik i zniknęła za rogiem zamku. Rovenin puścił szyję lisa.

– Siad – zawyrokował. Zwierzę zostało na swoim miejscu, ale było niepocieszone. Rovenin też.

– No już, przestań się dąsać – stwierdził, czochrając pieszczotliwie wielki łeb. – Albo może i słusznie. Trochę powagi nie zaszkodzi – ciągnął pogodnym tonem, poklepując zwierzę pomiędzy uszami. Przygładził wytarmoszone futro i podniósł się z ziemi, otrzepując zaschnięte liście z dołu własnego ubrania. – Sprzątnąłeś w tym miesiącu już ze cztery. To za dużo entuzjazmu, nawet jak na moje standardy.

Odpowiedziało mu rozkapryszone powarkiwanie.

– Wiem. Doceniam prezent – pokiwał głową – Tylko, że ja wiewiórek nie jadam. I ty chyba też.

Pomruki trwały dalej.

Rovenin dał lisowi spokój i zapatrzył się na zeschnięte liście, które poprzylepiały się do dołu szaty. Na tle czarnego materiału wyglądały interesująco. Były tak wyczyszczone z blaszek, że zostały z nich tylko skomplikowane siatki żyłek i ogonki. Rovenin podniósł jeden i przyjrzał mu się pod światło. Plan liścia. Forma pozbawiona wypełnienia.

Postanowił pokazać go potem Nandine. Może mogłaby przenieść ten wzór na rękawy. Byłby z tego ładny haft. Dość miała roboty ze zleceniami na ubrania ludzi, ale lubiła od czasu do czasu pochylić się nad czymś innym niż łatanie spodni i koszul. Zwłaszcza, że Rovenin, w przeciwieństwie do ludzi, płacił w terminie.

– Szkieletowy liść – orzekł. Podsunął go lisowi pod czarny nos. – Co myślisz?

Lis oglądał się tęsknie za niedoszłą zdobyczą. Chyba nie miał opinii. Nagle zastrzygł uszami i odwrócił łeb w stronę Rovenina. Coś go zestresowało. Zjeżył się. Nie chodziło już o wiewiórkę. To było coś innego.

Rovenin słuchał. Doszedł do wniosku, że jego uprzejme reprymendy nie przynosiły pożądanych rezultatów. Nie tak szybko, jak mógłby sobie tego życzyć. W takich upartych przypadkach przydawał się ktoś, kto potrafił uzupełniać jego żartobliwe mowy odpowiednio głośnymi przekleństwami. Ale tę konkretną sprawę, która lisa zestresowała, musiał akurat ciągnąć sam.

Złapał się pod boki. Dużo o tym myślał. Żarty żartami, ale potrafił traktować problemy śmiertelnie poważnie, kiedy przychodziła pora. Jego wewnętrzna Margo, z całą swoją powagą, była mu teraz niezbędna. Westchnął i wbił wzrok w jeżące się zwierzę.

Bogowie - Tom 3 [w trakcie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz