Rozdział 71

456 74 11
                                    

Ostatni. Dziękuję i zapraszam na krótkie posłowie. 

***

Dziewięć miesięcy później

Nic nie było tak, jak być powinno, na szczęście jednak nie musiała się już wściekać na paskudną pogodę, bo ślub odbył się i nic nie było w stanie popsuć jej humoru.

Wzruszyła się tylko na koniec, gdy zobaczyła starszą siostrę i ojca, którzy ukradkiem wycierali oczy z łez. Kilka innych dam również płakało, ale najbardziej na świecie interesował ją Marcus. Widziała jego zamglone spojrzenie, którym ją obdarzył, gdy podwinęła welon zakrywający jej twarz.

— Boże drogi, wyglądasz jak... Spełnienie moich najskrytszych marzeń.

— A ty moich — odpowiedziała i pozwoliła się pocałować, chociaż ceremonia dopiero miała się zacząć.

Markiz Anglesey nie był dobry w okazywaniu publiczne uczuć, ale nieustannie zaskakiwał ją tym, że gdzieś pomiędzy zasadami, których starał się pilnować, a próbą utrzymania swojej namiętności na wodzy, pokazywał jej, że mógł ją zaskoczyć. Dlatego, kiedy całował ją przy rodzinie, zawsze czuła się, jakby podarował jej niespodziewany, aczkolwiek wyczekiwany prezent.

Ich ślubny powóz zaprzężony w sześć lipicanów i czterech forysiów wierzchem wyruszył w końcu spod katedry w akompaniamencie wiwatów, oklasków i głośnych szlochów, które sprawiły, że ceremonia nabrała podniosłego wydźwięku.

Nie zamierzali uczestniczyć w przyjęciu, bo od razu udali się do Castle Combe, gdzie czekał ich miesiąc miodowy. Marcus nalegał na to, by wyjechać na kontynent, żeby mogła go zobaczyć, ale uznała, że najpierw chce spędzić z nim sam na sam w zaciszu rodowej posiadłości.

Śmiał się z niej, ponieważ jego ukochana markiza przez cały okres ich narzeczeństwa próbowała przekonać go, by zaszyli się gdzieś sam na sam, by oddawać namiętnościom i pragnieniom. Obydwoje byli sfrustrowani, ale jednocześnie zbyt uparci, by ulec, Chcieli nocy poślubnej, która zapadnie im w pamięć i otworzy im drogę do nowego, szczęśliwego życia.

***

Whitney siedziała przed lustrem, a młoda służąca z wypiekami na policzkach szykowała ją do nocy poślubnej. Pomogła jej zdjąć suknię, potem przygotowała dla niej pachnącą indyjskimi olejkami kąpiel, koszulę nocną i peniuar, który pewnie i tak jej się nie przyda, ale dla zachowania pozorów kazała go położyć na łóżku.

Kiedy Whitney w końcu została sama, odetchnęła i usiadła na łóżku, podziwiając jej nową, małżeńską sypialnię. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie ona jej stałym lokum, ale była zachwycona, że przez ten miesiąc będzie w niej urzędowała.

Pomieszczenie było duże, z ogromnym łożem w jej ulubionym niebieskim kolorze.

Marcus kazał przygotować w każdej posiadłości należącej do jego tytułu małżeńskie pokoje w kolorach, które ona lubiła. I była mu za to ogromnie wdzięczna, bo to była jedna z wielu rzeczy, które w nim kochała — starał się, by i ona miała udział we wszystkim, co robił. Niczego też nie chciał jej odmawiać, ale ona wiedziała, że nie musiała przekraczać granicy, bo nie zależało jej na niczym ekstrawaganckim. Ona z kolei nauczyła się od niego pokory, ale miała wrażenie, że bardzo dojrzała przez te kilka miesięcy poprzedzające ich ślub.

Koszmary co prawda ustąpiły, ale tamta sprawa z Nelsonem uzmysłowiła jej, że życie miała jedno i chociaż pragnęła gonić za marzeniami, to jednak łatwiej było to robić z kimś, kto ją wspierał i pobudzał do działania. I wcale nie musiała wojować z całym światem, bo to była męcząca i trudna walka. Czerpała teraz z tego, co oferował jej świat pełnymi garściami, mając na uwadze dobro narzeczonego, a teraz już męża.

Znajdziesz mnie o północy✓ [Blizny#2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz