~~~

62 16 2
                                    

Gdy szykowałem się do zadania ostatniego ciosu gotów już wykrzyknąć "Detroit Smash!", stało się coś, czego zupełnie nie przewidziałem. Zza rogu, jakby wyrastając z cienia, wyskoczył nieznany nam wcześniej złoczyńca. Jego oczy były zimne i pełne determinacji, a usta wykrzywił w dziwnym, złośliwym uśmiechu. Bez wahania wyciągnął rękę w moją stronę, błyskawicznie aktywując swój dar.

Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, czas jakby zwolnił. Poczułem ogromną, przytłaczającą falę energii, która zbliżała się z niesamowitą prędkością. W ułamku sekundy dostrzegłem Kacchana który rzucił się w moją stronę, jego wyraz twarzy był mieszanką furii i desperacji. Krzyknął moje imię, a jego ręka była już wyciągnięta, by mnie odepchnąć.

Jednak wszystko działo się zbyt szybko. Kacchan zdążył mnie tylko musnąć, zanim potężna moc złoczyńcy trafiła nas oboje. Poczułem, jak fala energii rozrywa powietrze wokół nas, jakbyśmy zostali uderzeni przez niewidzialny taran. Świat zaczął wirować, a moje ciało, razem z Kacchanem, zostało wyrzucone w powietrze, tracąc przy tym przytomność.

-

Stukot butów i ciche głosy wokół mnie przywróciły mnie do świadomości. Powoli otworzyłem oczy, ale oślepiające światło słońca zmusiło mnie, bym je natychmiast zamknął. Przetarłem twarz rękoma, próbując zebrać myśli. Na początku byłem pewien, że jestem w szpitalu - moje ciało było obolałe, a głowa pulsowała niemiłosiernie. Jednak gdy poczułem twardą nawierzchnię pod sobą i usłyszałem szmer rozmów obcych ludzi, zrozumiałem, że leżę na środku ulicy. Spojrzenia przechodniów paliły moją skórę, a dezorientacja ogarnęła mnie całkowicie.

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałem, była walka z Kacchanem przeciwko złoczyńcy. Przed oczami miałem obrazy z walki - ja, Kacchan, złoczyńca, jego dar... Kacchan chciał... Kacchan! W jednej chwili serce zaczęło walić jak oszalałe.

Zerwałem się na nogi, rozglądając się panicznie po okolicy, aż w końcu go zauważyłem. Leżał niedaleko, na brzegu chodnika, nieruchomy a jego blond włosy poruszały się lekko na wietrze. W ułamku sekundy rzuciłem się w jego stronę. Moje serce na moment stanęło.

- Kacchan! - wykrzyknąłem, podbiegając do niego na trzęsących się nogach. Klęknąłem przy nim, chwyciłem go za ramiona i potrząsnąłem, desperacko starając się go obudzić.

Wtedy usłyszałem jego zachrypnięty głos, cichy, ale wyraźnie zirytowany.

- Co ty do cholery robisz? - Kacchan warknął i poczułem, jak jego ręka lekko chwyta moje przedramię abym przestał nim potrząsać.

Odetchnąłem z ulgą kiedy blondyn podniósł sie do siadu, opierając rękę o moje ramie. Widząc że chłopakowi nic sie nie stało, emocje powoli zaczynały mnie opuszczać.

Otoczeni przez gapiów, przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, oboje zbyt zdezorientowani by cokolwiek zrobić. Dookoła nas tłum patrzył z zaciekawieniem, ale nikt nie kwapił się, by podejść czy zaoferować pomoc. Dlaczego inni bohaterzy nas tu zostawili? - myślałem gorączkowo. Czy złoczyńcy już zniknęli? A może sytuacja nadal nie jest pod kontrolą? Mimo wszystko, dlaczego nikt nas nie zabrał do szpitala?

Zerknąłem na Kacchana. Jego kostium bohaterski był brudny, a krew wciąż widniała na jego twarzy, lecz wydawał się bardziej wkurzony niż ranny. Oparłem się o chodnik, próbując podnieść się ponownie na nogi, ale moje ciało od razu odmówiło współpracy - byłem obolały i wyczerpany. Kacchan natychmiast to zauważył.

- Nic ci się nie stało? - zapytał twardo, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta niepokoju, którą trudno jest dostrzec. Jego wzrok, choć surowy, dokładnie badał każdy centymetr mojego ciała, jakby szukał choćby najmniejszej oznaki poważniejszych obrażeń.

Przeszłość która nas dzieliła | OneShot bakudeku Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz