Mirabel, 10 lat temu
Wrzeszczę i biegnę ile sił. Moi rodzice nie żyją. Zostali rozstrzelani na moich oczach. Płaczę. Nic nie widzę przez łzy. Potykam się. Upadam. Rozbijam łokcie, kolana i brodę. Staram się ignorować ból, jednak nie do końca mi to wychodzi. Jestem w obcym miejscu. W Ameryce. Nie znam angielskiego. Moi rodzice znali ten język doskonale, ale teraz już ich nie ma i nie pomogą mi. Wstaję i biegnę dalej, kiedy nagle za którymś zakrętem natrafiam na policję. Radiowóz stoi zaparkowany na ulicy, a opierają się o niego dwaj policjanci, popijający kawy. Jeden z nich zauważył mnie, przerażoną, zapłakaną, rozwrzeszczaną i poranioną. Podszedł do mnie i zapytał.
- Kochanie, co się stało?
- Què? - Co?
I choć moja odpowiedź wydaje się niegrzeczna, bo owszem taka jest, miałam wtedy tylko siedem lat, byłam przerażona i zapłakana, a do tego nie znałam języka.
- Hiszpanka - powiedział do swojego kolegi - Nie rozumie.
Drugi mężczyzna podszedł do mnie, wyciągając jednocześnie telefon. Włączył tłumacz i wpisał pytanie po czym odtworzył mi je.
- Jak się nazywasz? - zapytał głos tłumacza, oczywiście w moim języku.
- Mirabel Acusiv - odparłam cicho.
- Co się stało?
- Moi rodzice nie żyją.
Rozpłakałam się. Policjanci spojrzeli nerwowo po sobie, poczym znowu skierowali swoją uwagę na mnie.
- Pojedziesz z nami? Nie zrobimy ci krzywdy. Pokażesz nam gdzie są twoi rodzice - powiedział tłumacz.
Powolutku pokiwałam głową. Policjanci wsadzili mnie do radiowozu i zapięli pasy bezpieczeństwa. Ten wyższy z brodą od tłumacza usiadł za kierownicą i odpalił silnik. Nawigowałam ich (oczywiście po hiszpańsku, a oni sobie tłumaczyli), aż w końcu dotarliśmy do miejsca śmierci moich rodziców. Ich ciała nadal tu leżały na tle ogromnych plam krwi. Ten łysy, niższy nie od tłumacza wysiadł z samochodu, aby ocenić sytuację. Po upewnieniu się, że naprawdę są martwi, zaczął mówić coś szybko przez krótkofalówkę. Następnie wrócił do auta i napiętym głosem zaczął przekazywać coś swemu towarzyszowi. Nie wiedziałam co. Po niedługim czasie przyjechały dwie karetki i jeszcze więcej radiowozów. Do tej pory pamiętam swój wrzask, jak jeden z ratowników medycznych chciał mnie przebadać i zaczął mnie rozbierać (oczywiście w celach badania).
Ciała moich rodziców zostały zapakowane w czarne wory, a następnie przetransportowane do karawany. Ja natomiast, pojechałam razem z policjantami na komendę, gdzie mieli poszukać mojej rodziny.
Rozmawiałam z bardzo sympatyczną i wyrozumiałą psycholożką, która znała hiszpański. Potem przekazywała policjantom najważniejsze informacje, które udało jej się ze mnie wyciągnąć. Szukali mojej rodziny. Miałam tylko jednego dziadka, który do tego przebywał w domu starców, a na siostrę mamy nie miałam co liczyć. Bałam się, że trafię do Domu Dziecka, ale to się nie stało.
Przyleciała. Isabella była bardzo młoda, miała lekki makijaż, krótkie dżinsowe spodenki, różową koszulę z wiązaniem, białe trampki i długie kolczyki w kształcie złotych kół. Miała piękne, długie czarne włosy związane w kucyk.
- Mirabel, słoneczko, to ty? - zapytała mnie czule - Jestem twoją ciocią.
Nasza rozmowa odbywała się w towarzystwie amerykańskiej opieki społecznej.
Pokiwałam powoli głową.
- Wracamy do domu - oznajmiła radosnym tonem.
- A mama i tata? - łzy zaczęły napływać mi do oczu.
Isabella zacisnęła usta w wąską linię. Nie wiedziała co odpowiedzieć, by nie pogłębić mojej rozpaczy. Myślała, że nie wiem.
- Też - odparła z uśmiechem - A potem pójdziemy wszyscy na lody i...
- Ale przecież ich już nie ma.
Dziewczyna spojrzała na mnie wyraźnie zszokowana. Odwróciła się do kobiety z opieki społecznej.
- Wie?
Kobieta pokiwała twierdząco głową.
- Mirabel była przy tym.
- A rozmawiała chociaż z psychologiem? Jeśli w ogóle cokolwiek rozumiała...
- Na komendzie policji rozmawiała z panią psycholog, która znała hiszpański. Nie ma żadnych obrażeń, oprócz rozbitych kolan, łokci i brody. Daliśmy jej czyste ubrania, dostała jedzenie i wszystko czego tylko potrzebowała. Czy naprawdę pani uważa, że zostawiliśmy dziewczynkę bez opieki, bo nie zna języka? - kobieta była już wyraźnie podirytowana.
- Nie, skądże. Tylko się upewniam.
- Mhm. Przez chwilę brzmiało to jak oskarżenie braku opieki, ale skoro jest inaczej to w porządku.
- A co z ciałami jej rodziców?
- Nie mam pojęcia. Dowie się pani o tym na komendzie. Ja wiem tylko o obecnym stanie Mirabel, która z resztą jest pod moją opieką.
- Kiedy mogę ją stąd zabrać?
- Zaraz tylko najpierw musi pani podpisać niezbędne dokumenty.
- Oczywiście.
- No dobrze, w takim razie proszę za mną. A ty, czekaj tu - zwróciła się do mnie ledwo zrozumiale po hiszpańsku, miała bardzo słabą dykcję i akcent.
***
Po załatwieniu wszystkich niezbędnych spraw, ja i moja opiekunka prawna wróciłyśmy do Hiszpanii. Isabella wyprawiła moim rodzicom godną ceremonię pogrzebową. Zamieszkałam razem z nią w jej przepięknym, niewielkim domku nad jeziorem i prowadziłam szczęśliwe życie. Do czasu...
CZYTASZ
Buterflies can cry
Teen FictionMirabel Acusiv w wieku siedmiu lat traci rodziców. Natychmiastowo zostaje adoptowana przez dwudziestoletnią wówczas Isabellę, która podaje się za krewną dziewczynki. Mieszkają w malowniczym domku nad jeziorem i prowadzą szczęśliwe życie do kiedy Is...