Jeden

719 58 7
                                    

            Zawsze należałam do tych ludzi, którzy twierdzili, że miłość da się zwalczyć, zabić w zalążku. Dopiero teraz widzę, jak prawdziwe jest stwierdzenie, że nie powinniśmy wypowiadać się na temat spraw nam nieznanych.

Uczucia nie da się stłamsić, nie da się go pozbyć, a jeśli już podejmujemy takie starania to i tak wychodzi na to, że myślimy o owej rzeczy przez cały czas, przez który rzekomo nas to nie obchodzi. W efekcie zdajemy sobie sprawę, że zostaliśmy pokonani przez nasze własne wrażliwe „ja", które w moim przypadku, jest oplecione zbyt grubą nicią szeroko pojętej godności i egoizmu, abym przyznała, że cokolwiek mnie dotyczy czy interesuje.

Właśnie takim uczuciem był dla mnie Harry. Samo wspomnienie o nim wywiercało mi dziurę w brzuchu, a na ciele zaczynałam czuć jego dotyk, który teraz wydawał się być zbyt palący do zniesienia. W nosie czułam jego zapach, a na ustach smak jego ust. Bardzo długi czas zajęło mi zrozumienie, że jestem w nim beznadziejnie zakochana i, że nie mam na to wpływu. Między innymi dlatego zdecydowałam się poddać i nie robić z tym nic. Dałam moim uczuciom wolną rękę i szczerze mówiąc wyszło mi to na dobre, bo dopiero wtedy zaczęłam myśleć racjonalnie.

Początek tego okrutnie długiego procesu zapomnienia był głęboko generalizując – paskudny. Naprawdę, czego bym nie robiła bezustannie myślałam o Harrym, a ciągłe przywoływanie wspomnień z nim związanych było równoznaczne z podrzynaniem sobie gardła. Później rozdrapywanie ran; jeszcze bardziej dogłębne analizowanie najlepszych chwil razem spędzonych. Z czasem jednak te wszystkie szczęśliwe chwile gdzieś w mojej głowie zaczęły się zacierać i znikać z horyzontu. Nareszcie dla siebie znaczenie zaczynałam mieć ja i uwierzcie, że w tym momencie to stwierdzenie ani trochę nie było przesycone egoizmem, bo w tej całej beznadziejnej sytuacji były momenty, że przez ogólne przytłoczenie nie miałam siły ani ochoty ruszyć choćby ręką. Byłam wrakiem człowieka, w każdym sensie tego określenia.

Od tamtego czasu jednak minęło już jakieś pięć miesięcy i proszę bardzo! Już nie mdli mnie na dźwięk jego imienia i nawet mogę rozmawiać o tym co się stało. Fakt, że tego nie robię to drugorzędna sprawa. Dodatkowo, z mojej marnej pensji udało mi się uzbierać na bilet w jedną stronę do Nepalu. Hurra!

Jeszcze nie wiem, jak zamierzam tam wyżyć, ani co robić, ale wiem, że chcę tam pojechać. Zamierzam tak też uczynić, bo to jest kolejną rzeczą jakiej się nauczyłam – życie jest zbyt krótkie, aby nie robić rzeczy, które naprawdę by nas uszczęśliwiły (albo takie, które przynajmniej wydają nam się, że dadzą nam szczęście [nawet chwilowe]). Myślę, że aktualnie Nepal jest idealny. Przynajmniej pod jednym względem – jest daleko od Nowego Jorku, w którym już ani trochę nie chcę przebywać. Nie sądziłam, że aż tak może coś komuś obrzydnąć. W gruncie rzeczy nigdy nie odczułam tak głębokiego odstręczenia, poza owsianką, którą we mnie wmuszali gdy byłam mała. Aktualnie owsianka jest taką samą zmorą jak Nowy Jork. Poza tym zawsze chciałam podróżować i właśnie teraz jest na to idealny moment.

– Valerie, to jest kurwa najbardziej popierdolony i kretyński pomysł jaki od ciebie usłyszałem, a słyszałem naprawdę wiele! – Krzyczy Zayn i niemalże wyrywa swoje kruczoczarne włosy w zdenerwowaniu. To jest jego reakcja na mój pomysł wyjazdu do Nepalu. Nie będę udawać, że tego nie przewidziałam. – Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? Jezus, dziewczyno... Do reszty cię popierdoliło!

– Zayn, daj spokój. Może właśnie tego potrzebuje... ­­­– Przekonuje go Niall. Stara się złapać go za ramię, ale ten skutecznie się wyrywa.

– Nie interesuje mnie czego potrzebuje! Też jesteś kretynem, że nie widzisz debilizmu tego pomysłu?! – Przyrzekam, że on zaraz wybuchnie.

– Wiedziałam, żeby ci o tym nie mówić... – mamroczę pod nosem i chowam twarz w dłoniach, żałując, że w ogóle poruszyłam kwestię mojego wyjazdu.

– Bardzo dobrze, że mi o tym powiedziałaś! Teraz będę mógł wytłuc ci to chujstwo z głowy! – Zayn nie przestaje krzyczeć. Wiem, że nie ustanie póki nie zmienię zdania i wiem, że go nie zmienię. Zrodził więc się nam tutaj niemały problem. Dobrze, że przez te wszystkie lata nauczyłam się mieć jego matkowanie głęboko w poważaniu.

– Zayn... – zaczynam, staram się aby mój głos brzmiał jak najbardziej łagodnie. – Wiem, że to wszystko wydaje się być absurdalne i naprawdę kretyńskie, ale to ma sens. Poza tym zanim zdążę wszystko dopiąć na ostatni guzik z tym wyjazdem miną jakieś dwa miesiące, więc spokojnie – dokańczam i upijam łyk ciepłej kawy, którą wcześniej zrobił mi Niall. Chłopaki uparcie twierdzą, że nie mieszkają razem, ale mieszkanie Zayn'a zdaje się właściwie krzyczeć co innego.

– Widzisz Zayn, a chyba powinieneś wiedzieć jak wiele może się wydarzyć w ciągu dwóch miesięcy – Blondyn stwierdził, po czym spojrzał na mnie znacząco. Wiedziałam, że to była aluzja do tej całej sprawy z Harry'm, przecież to wszystko trwało zaledwie kilka marnych miesięcy. O dziwo, mój żołądek nie zrobił piętnastu przewrotów. Mówiłam, że już jest ze mną lepiej! Teraz z podniesioną głową mogę wieczorem wypić, a raczej zalać się cała, butelką wina w kieliszku oplecionym dumą.

– Nie wkurwiaj mnie... – syczy Zayn i siada na kanapie. Nerwowo kręci się chwilę w miejscu po czym znowu wstaje.

– Z chęcią porozmawiałabym z wami o tym jak kretyński jest mój pomysł, ale wzywa mnie praca, więc pozwolicie, że się zgrabnie ulotnię – komunikuję na co mulat macha obojętnie ręką, a Niall uśmiecha się pokrzepiająco i szepcze: „przejdzie mu, zobaczysz".

Zbieram wszystkie swoje manele i kiedy otwieram drzwi, aby opuścić to miejsce z niedoścignięcie gęstą atmosferą słyszę blondyna, który krzyczy z salonu:

– Wpadnij wieczorem na lampkę wina!

Wpadnę. Nawet na całą butelkę. Albo ewentualnie całe siedem.

***

Nie zabijajcie mnie. 

xoxo,
pierog

WorkawayWhere stories live. Discover now