Aiden

108 2 1
                                    

Mijał rok. Traciłem siły. Codziennie przychodziłem na jej grób i wpatrywałem się w księżyc, by móc z nią porozmawiać. Dla innych ludzi mogło wydawać się to popierdolone, ale..

Chciałem być z nią i tylko tu ją odnajdywałem. Tu mogłem okazać swoją słabość, bo tylko ona jedyna mnie rozumiała. Papierosy i inne używki tylko gorzej dobijały. Ona była moim najlepszym narkotykiem.

Chciałem umrzeć, byłem egoistą. Nie obchodziło mnie to, jak będą się z tym czuć moi bracia, mimo że kochałem Zane'a, a moja więź z Nicholasem także się poprawiła, o ile tak można to nazwać.

Razem byliśmy potęgą.

Jednak oni mięli swoje żony i dzieci, a ja zostałem sam. Może tak miało być? Esmeray Moon była moją agonią. O ironio, że poczułem uczucia do swojego wroga, ale tak właśnie było. Doceniłem to wszystko, gdy ją straciłem ; nie bez powodu tak się przecież mówi.
Wybaczyłem jej wszystko, ale nie zdążyłem się z nią pożegnać.

Nigdy nie ma odpowiedniego czasu na pożegnania...

Dlaczego to musi tak boleć? Kurwa, Esmeray dlaczego?

Mimo wszystko, na dobre i na złe Isaac bezustannie był przy mnie, ale to nie było to samo. Nic już nie było takie same..

Mój księżyc czuwał nade mną, ale to wciąż za mało. Nie radziłem już sobie. Żaden psycholog, alkohol, czy dragi nie były w stanie mi pomóc.

Może śmierć przysporzy mi ulgę?

Wciąż pamiętałem jej ostatnie słowa. A najgorsze jest to,że... widziałem,jak umierała mi na rękach. Jej nie dało się już uratować. A ja nie mogłem zapomnieć tego obrazu. Wtedy... wtedy moje serce, o ile w ogóle je miałem, rozbiło się na milion kawałków.

Ja pierdole.

Nie wierzyłem ani w niebo ani piekło, skoro jedno i drugie miałem tu na ziemi. Albo się upije do nieprzytomności, albo przedawkuje, albo kurwa się zabije i wyląduje w grobie. Tam gdzie moje miejsce. Tam, gdzie jest moja Esmeray.

Byłem w żałobie i depresji, a desperacka próba samobójstwa krzyczała w moim umyśle.

Dotknąłem nagrobka dłonią, zaciągając się papierosem, którego dym podrażnił mi nozdrza. Nie czułem nic. - Nie potrafię tak żyć, żmijo. - wyznałem cicho, biorąc głęboki wdech. - Wypełniałaś moją pustkę. Jest coraz gorzej. Wróć do mnie... Moon, kurwa.

Wiele wspomnień przelatywało mi przez głowę. Każde słowo i myśl, które jej powiedziałem.

Została tylko wspomnieniem. Nagle coś poruszyło się gwałtownie, a w cieniu stanęła jakaś postać. To była dziewczyna. Wyglądała jak żywa. Czarne, długie włosy spływały po jej ramionach, ubrana była wciąż w tą samą sukienkę, co... Nie, to niemożliwe.

Zbliżała się do nagrobka, idąc lekkim krokiem. Słyszałem jej głos.

- Aiden?

- Kurwa. - przetarłem skronie, gasząc papierosa butem. Jebana halucynacja. - Esmeray?

______________________________

Hej, piszę to tak po prostu, bo nie potrafię pogodzić się z zakończeniem....

Zasługują na więcej

Pamiętajcie to tylko fikcja, może wam się spodoba, ja czuję się spełniona pisząc to

Miłej zabawy

White Agony - Another Universe 🌙✨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz