Prolog

29 1 0
                                    


Prolog

Zawsze wiedziałam, że to miejsce jest inne. Od chwili, gdy stawiałam tu pierwsze kroki, coś w powietrzu sprawiało, że moja skóra reagowała, jakby próbowała uchronić mnie przed czymś, czego mój umysł jeszcze nie rozumiał. Wszyscy, którzy tu żyli, nosili w sobie to samo ciche poczucie, że świat nie kończy się na tym, co widzimy. Było coś więcej. Coś, co żyło obok nas, w cieniach i szeptach wiatru.

Nasza kraina... była niczym zaklęcie. Zaklęcie, które nigdy nie zostało do końca wypowiedziane. Mieszkałam w miejscu, gdzie granica między dniem a nocą była cienka, niemal niewidoczna, a lasy, które otaczały nasze wioski, żyły własnym życiem. Niektórzy mówili, że drzewa w tych lasach widziały rzeczy, których my, śmiertelnicy, nie mogliśmy zrozumieć. Zawsze słyszałam te opowieści, od kiedy byłam dzieckiem. Opowiadano je przy ogniskach, w półmroku, gdy twarze nabierały dziwacznych kształtów w blasku płomieni.

Byli tacy, którzy nie odważyliby się wejść do lasu po zmroku. Zresztą, nawet w ciągu dnia miał w sobie coś, co odpychało. Jakby wszystko w nim szeptało. Czasami, kiedy stawiałam kroki na jego ścieżkach, miałam wrażenie, że ziemia pod moimi stopami była żywa, oddychała powoli, jak uśpione zwierzę, gotowe się obudzić. Drzewa rosły tak gęsto, że niebo zdawało się być oddalone o całe mile, a każdy promień słońca, który próbował się przebić, był jak zagubiony podróżnik, zagłębiający się w miejsce, z którego nie ma powrotu.

Ludzie tutaj nie opowiadali o tych rzeczach na głos. Wszyscy wiedzieli, że istnieją, ale nikt nie chciał nadawać im imion. „Nie przywołuj tego, czego nie rozumiesz" - tak mawiała moja babcia. I ja też starałam się trzymać tej zasady. Ale z biegiem lat, gdy zaczęłam dostrzegać więcej... więcej niż tylko cienie na obrzeżach mojego wzroku, zrozumiałam, że niektóre rzeczy prędzej czy później trzeba nazwać. Bo jeśli nie my nadamy im imię, one zrobią to za nas.

Często spoglądałam na zamek, który górował nad naszą krainą. Jego ruiny stały na wzgórzu, niemalże jak strażnik, martwy, ale wciąż czujny. Dla niektórych był tylko symbolem upadłej historii, dawno zapomnianym echem czasów, które przeminęły. Ale dla mnie... zawsze zdawał się tętnić własnym życiem. To było dziwne uczucie - jakby mury, choć dawno zrujnowane, wciąż żyły, pulsowały. Tak jakby coś w nich czekało, ukryte głęboko w cieniach.

Zamek widział rzeczy, których ja bałam się zobaczyć. Czułam to. Za każdym razem, gdy podchodziłam bliżej, jego mury zdawały się być cięższe, bardziej przytłaczające. Kiedyś, jako dziecko, myślałam, że ten ciężar to tylko moje wyobrażenia. Ale im więcej lat mijało, tym bardziej zrozumiałam, że to nie tylko moje przeczucia. To miejsce... miało swoje sekrety.

I mimo że wszyscy mówili, by trzymać się z daleka, coś we mnie wołało, by podejść bliżej. Każdy krok w stronę zamku, każda chwila spędzona na obserwowaniu jego sylwetki na tle ciemniejącego nieba, sprawiała, że czułam dziwne, niepokojące przyciąganie. To miejsce... czekało na mnie. Wiedziało, że pewnego dnia przekroczę jego próg, bez względu na to, co by mnie tam czekało.

Niektórzy mówili, że te mury są przeklęte. Inni wierzyli, że zamek skrywa coś, czego lepiej nie budzić. A ja... nie wiedziałam, co myśleć.

Miasteczko HalloweenWhere stories live. Discover now