Rozdział 1

10 0 0
                                    


Rozdział 1

- Czy możesz pójść do boru? - spytała babka, gdy chowałam talerze do szafki. Jej głos, choć spokojny, brzmiał dziwnie niepokojąco.

Zatrzymałam się, odwracając do niej.

- Po co tym razem? - zapytałam, czując, jak moje serce przyspieszało na samą myśl o lesie.

Bor, który otaczał naszą małą mieścinę, od zawsze budził we mnie niepokój. Ludzie rzadko tam wchodzili, a jeśli już, robili to z niechęcią i strachem. Dziwne opowieści o tym miejscu krążyły wśród mieszkańców, szeptane od pokoleń. Ale najbardziej zaczęły mnie niepokoić po tajemniczym zniknięciu mojej matki.

Elizabeth, bo tak miała na imię, wyszła pewnego ranka, jak zawsze, z koszem przewieszonym przez ramię. Mówiła, że idzie po kilka grzybów potrzebnych do rytuału, ale nigdy nie wróciła. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat, ale ten dzień wyrył się w mojej pamięci na zawsze. Od tamtej pory Bor nie był już tylko lasem, a czymś, co czaiło się na obrzeżach naszego życia, wiecznie obecne, choć nienazwane.

- Potrzebuję kory z dębu - powiedziała, nie patrząc na mnie, w ogóle nie dostrzegała mojego oporu. - Na lekarstwo dla starego Marka. Nic innego mu już nie pomoże.

Kora dębu. Wiedziałam, że chodzi o jeden konkretny dąb, który rósł głęboko w borze, niedaleko ruin zamku. Miejsce, o którym opowiadano, że jest przeklęte. Ludzie mówili, że zamek skrywa coś, czego lepiej nie budzić, i choć byłam nauczona, by nie wierzyć we wszystkie te stare historie, coś we mnie zawsze ostrzegało przed tym miejscem. Może to przez moją matkę... Może to dlatego, że nigdy jej nie odnaleziono.

- Czy nie może ktoś inny...? - zaczęłam, ale przerwała mi ruchem ręki.

- Nikt inny nie ma tyle odwagi co ty. - Jej słowa były zarówno pochwałą, jak i ciężarem. - Poza tym, jesteś córką Elizabeth. Wiesz, jak poradzić sobie z tym, co może na ciebie czekać.

Te słowa zawisły w powietrzu jak zatrute strzały, które trafiły dokładnie tam, gdzie powinny. Córką Elizabeth. Córką tej, która zniknęła w borze i nigdy nie wróciła.

- Jeśli nie wróciła, to dlaczego miałabym wrócić ja? - zapytałam cicho, bardziej do siebie niż do babki.

Jej twarz stężała, a oczy, zwykle tak ciepłe, teraz były zimne jak kamień.

- Twoja matka zbliżyła się zbyt blisko zamku. Ty wiesz, gdzie są granice. Ty nie popełnisz jej błędu.

Westchnęłam, czując, jak każda część mnie buntuje się przeciwko tej wyprawie. Ale wiedziałam, że nie ma odwrotu. Babka miała rację. Jeśli ja nie pójdę, to kto?

- Dobrze - powiedziałam, owijając ciasno wełniany szal wokół szyi. - Ale wrócę, zanim słońce zajdzie.

Babka skinęła głową, patrząc, jak się przygotowuję. Wiedziała, że to nie tylko wyprawa po korę. Wiedziała, że każde moje wyjście do boru było jak stąpanie po cienkim lodzie. Coś w lesie czekało, coś, co widziałam kątem oka, a czego nigdy nie mogłam uchwycić.

Zanim wyszłam, położyła mi rękę na ramieniu.

- Pamiętaj, żeby nie odwracać się, jeśli usłyszysz szept.

- Wiem, babciu... - Uśmiechnęłam się do niej blado, choć w środku czułam, jak ściska mnie niepokój. Jej spojrzenie było pełne troski, ale też czegoś więcej, czegoś, co sprawiało, że czułam, jakby babcia wiedziała więcej, niż chciała powiedzieć. Odkąd pamiętam, zawsze miała takie spojrzenie, kiedy mówiła o Borze.

Miasteczko HalloweenWhere stories live. Discover now