Niebo było szare. Nie miało to jednak nic wspólnego z brakiem koloru, lecz przypominało wyblakły błękit, niemal wypłowiałą esencję mijającego lata. Drzewa – niegdyś młode, frywolne dziewice – w ciągu jednego miesiąca przywdziały nijaką, wdowią suknię, bury i szary odcień, przypominający błoto. Lodowaty wiatr przeszywał szronem do szpiku kości, przedzierając się przez gruby materiał płaszcza. Smoliście czarne kruki siedziały na gałęziach, wbijając w przechodniów zimne ptasie spojrzenia – jak harpie. Brudny chodnik, wydeptany przez tysiące, nie – setki tysięcy tych samych par butów, sunących dzień w dzień jak skazańcy do swoich miejsc pracy, pokryty był zgniłymi liśćmi i kałużami. Wszystko wokół mnie było szare, bezpłciowe i tak paskudnie... piękne.
Sunąłem między bezkształtną masą – wami, ludźmi perfidnie określonymi wizerunkiem. I mnie także określono, choć rękami i nogami wyrywałem się, byleby nie zostać nazwanym. Nieważne, czy z przekąsem, czy na poważnie – nie nazywajcie mnie! Według was wszystko, co istnieje, musi mieć nazwę, cel i wygląd, inaczej uznacie to za abstrakcyjne, niepojęte dla waszych ograniczonych umysłów. A co z bezforemnymi, nieistniejącymi bytami, sunącymi między wami, przybierając wasze szaty? Im także nadacie jakże nieadekwatną i prostolinijną nazwę, jak robicie to ze mną? Porzućcie swoją nieodpartą chęć klasyfikowania, bowiem nie błąkam się bez formy, bez celu i bez twarzy, byście nadali mi imię tylko dlatego, że musicie określić coś słowem!
A mimo to każdy mijany przeze mnie, ukształtowany przez innych byt, zdawał się krzyczeć w moją stronę nazwy tak absurdalne, że aż sam zapomniałem, kim naprawdę jestem. Grube, obrzydliwe babsko, od stóp do głów obrzucające mnie spojrzeniem chytrych, plotkarskich oczu, wykrzywiało swe rozlewające się fałdy tłuszczu – niegdyś będące twarzą. Zaatakowała mnie swoimi odpychającymi myślami, które bezgłośnie wrzeszczały w moją stronę obelgi. "Brzydkiś!" A ja, w swej złośliwości, z trudem powstrzymałem język, by nie wykrzyczeć, że piękno to rzecz subiektywna, natomiast na bezczelną duszę tej kobiety nie skusiłby się nawet sam Belzebub. Zamilkła dopiero, gdy jej spojrzenia – obelgi nie spotkały się z żadną reakcją czy złością z mojej strony.
Wówczas z pustki wypełniającej zimne powietrze wokół mnie wyłonił się pewien jegomość. Ani młody, ani stary, ani brzydki, ani przystojny – pospolity człowiek, obrzydliwie konwencjonalny. Pełen pogardy patrzyłem na niego, a on na mnie, i z każdym spojrzeniem stawałem się coraz bardziej do niego podobny. Było to podobieństwo perfidne i niepożądane, bowiem w banalności tego człowieka tkwiło coś odpychającego.
— Pan Artysta — zwrócił się do mnie, wykrzywiając usta w plugawym, prostackim uśmiechu.
Gdy zignorowałem jego słowa, powtórzył je głośniej, tym razem z akcentem na sylabach, jakby chciał szydzić nie tylko ze znaczenia tego słowa, ale i z mojej nieformalnie przyznanej profesji.
— Pan ar-ty-sta, co pan tu robi? Nie powinien być pan teraz przy swoim biurku i pisać jakże wzniosłe poe-ma-ty?
Słowo "poe-ma-ty" wycedził z manierą, która zdawała się jednocześnie umniejszać zarówno moim wierszom, jak i mojej osobie. Nie sprawiało mu to radości, ale odnosiłem wrażenie, że wewnątrz śmieje się do rozpuku.
— Ależ niech pan mnie nie ignoruje, panie ar-ty-sto! Ja tylko przyszedłem spytać, jak idą pana po-e-zje i wszelka li-te-ra-tu-ra. O czym był pana ostatni wieeeersz? — przeciągał sylaby, a całość cedził cynicznym tonem, pełnym złudnego poczucia wyższości.
Nie zamierzałem mu odpowiadać, zwłaszcza że człowiek ten zdawał się być zarówno wszystkim, co mnie otaczało, jak i nie istnieć, więc gdybym się odezwał, bezkształtna masa nadałaby mi nazwę "wariat", myśląc, że mówię sam do siebie. Jegomość mówił dalej, ale jego monotonny, ironiczny ton zlewał się w jeden beztreściowy bełkot.
CZYTASZ
Ar-ty-sta
Short Story"Sunąłem między bezkształtną masą - wami, ludźmi perfidnie określonymi wizerunkiem. " "Ar-ty-sta" to surrealistyczne opowiadanie o walce z narzuconymi tożsamościami, sztuce i dążeniu do nieświadomości. Bohater, artysta buntujący się przeciwko światu...