Rozdział 2

29 12 32
                                        

Stałam pośrodku gabinetu prywatnego detektywa i z niedowierzaniem wpatrywałam się dziewczynę, która właśnie stwierdziła, że jest Justinem Casem. To chyba był jakiś żart. Ona nie mogła nim być. Była za młoda. Zbyt niedoświadczona. Zbyt... cóż, była młodą kobietą, a nie enigmatycznym tropicielem zagadek.

Pokazała mi puste krzesło stojące naprzeciwko dużego, nieco zagraconego biurka z ciemnego drewna. Sama zasiadła w fotelu, który lekko zaskrzypiał pod jej ciężarem. Oparła łokcie na blacie, splotła ręce pod brodą, oparła na nich głowę i obdarzyła mnie przenikliwym spojrzeniem jastrzębich oczu.

Niepewnie usiadłam na samym skraju krzesła. Splotłam dłonie na podołku, z nerwów odrobinę wykręcając palce.

— Myślałam, że Justin Case to facet — wyrwało mi się.

Momentalnie cała się zaczerwieniłam. Dlaczego powiedziałam to na głos?! Miałam ochotę pacnąć się w czoło. Nigdy nie potrafiłam w porę ugryźć się w język.

— Wszyscy tak myślą — wyjaśniła spokojnie dziewczyna. — O to chodzi. Mamy czasy, jakie mamy. Bycie kobietą nie sprzyja prowadzeniu takich interesów.

Miało to sens. Mimo to i tak byłam w ciężkim szoku.

— Ale dlaczego Justin Case? — Nie dawałam za wygraną.

Brunetka wzięła kartkę pożółkłego papieru z recyklingu i napisała na niej pięknym, kaligraficznym charakterem pisma: Just in case. Podsunęła mi kartkę.

Just in case. W razie czego, w razie potrzeby. To hasło idealnie koresponduje z moim zawodem, w końcu jestem osobą, do której ludzie przychodzą, gdy coś się wydarzy i czegoś potrzebują. Justin kojarzy się też z justice, czyli znowu dobrze. A case to też sprawa czy przypadek.

Skinęłam głową. Powoli pojmowałam jej sposób myślenia.

A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

— No i możesz zwracać się do mnie po prostu per Justin. — Wzięła głębszy oddech i przeszła do sedna: — W jakiej sprawie przychodzisz do mnie, panno Rybak?

Początkowe zaciekawienie nową sytuacją i logicznymi wyjaśnieniami na moment przyćmiło moje myśli i pozwoliło zapomnieć o zmartwieniach, z którymi przyszłam do prywatnej detektyw. Teraz znowu dotarło do mnie, dlaczego tu jestem. Czułam, jak krew odpływa mi z palców, a żołądek zmienia się w bryłę lodu. Odchrząknęłam, nim powiedziałam:

— Moja matka zaginęła.

Spodziewałam się, że po tym wyznaniu Case zaleje mnie potokiem pytań. Tymczasem prywatna detektyw milczała, wyraźnie czekając na ciąg dalszy. Nieco skrępowana zaczęłam mówić:

— Malwina Rybak, ma czterdzieści osiem lat. Blondynka, niebieskie oczy, karnacja ani jasna, ani ciemna, taka pośrednia. Metr sześćdziesiąt sześć. Brak znaków szczególnych ani tatuaży. Pracowała w małym, rodzinnym sklepie na Ruczaju. Nie miała wrogów — dorzuciłam jeszcze, choć nie miałam pojęcia, po co.

Mama i wrogowie? Wolne żarty. To była cudowna, otwarta kobieta, która nie skrzywdziłaby muchy. Wszyscy ją uwielbiali.

Dlaczego użyłam czasu przeszłego?

Znów byłam bliska wybuchu płaczu. Wbiłam paznokcie we wnętrza dłoni, by ból przyćmił inne odczucia.

— Malwina? — mruknęła Case, zapisując coś w notesie. — Nigdy nie poznałam nikogo o tym imieniu.

Włączyła komputer, który do tej pory musiał pozostawać w stanie uśpienia. Dziewczyna zaczęła pisać, szybko i mocno stukając w klawisze płaskiej klawiatury.

Just in Case [czasowo zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz