Pewnego cieplutkiego dnia spacerowałam po wiejskich łąkach Erany- małej wioski w której mieszkałam. Biegałam po pięknych, wysokich trawach, słuchając dźwięków natury. Powiał wiatr. Cykały koniki polne. Rośliny szeleściły swoimi złocistymi kłosami, a ja posuwałam się dalej i dalej. To wszystko stanowiło muzykę. Muzykę mojej duszy. Słońce zaczęło powoli zachodzić.
I wtedy go ujrzałam. Duży, kolorowy motyl przeleciał koło. Zatrzymałam się, żeby lepiej go ujrzeć. W pewnym momencie usiadł mi nawet na ręce. Rozłożył swoje skrzydełka koloru wiosny. Żadne inne określenie lepiej by ich nie opisało. Wydawały się też bardzo delikatne i kruche. Jakby jeden silniejszy podmuch wiatru mógł je swobodnie urwać. W życiu nie widziałam nic piękniejszego.
Podziwiałam to małe stworzonko, jakby było najlepszą sztuką. Takie malutkie, takie wrażliwe, a jednak wspaniałe. Jego krótki żywot był pewnie ceną za taki wygląd.
Gdy tak go obserwowałam on zdążył odlecieć. Posmutniałam. Chciałabym mieć już na zawsze tego motylka, żeby codziennie podziwiać jego piękno.
Znowu zaczęłam biec. Musiałam dogonić nieziemską istotkę.
Podąrzałam dalej, ale go nie widziałam. Przyspieszyłam. Po chwili zauważyłam, iż cały ten czas owad leciał przedemną, lecz wtapiał się w wiosenny krajobraz.
Nie myślałam, gdzie mnie nogi niosą. Chciałam tylko znów potrzymać go na ręce, tak jak na łące. Podziwiać jego piękno w całej okazałości.
W pewnym momencie wbiegłam do lasu. Był mi całkiem obcy. Nigdy nie zapuściłam się tak daleko. Wśród drzew poczułam jednak wewnętrzny spokój. Cisza głaskała moje uszy. Światło zachodzącego słońca zatrzymywały rozpięte gałęzie, bujnie pokryte jasnozielonkawymi liśćmi.
Nie zważając dłużej na otoczenie biegłam dalej za motylkiem. Po chwili delikatną, trochę mokrą trawę pod moimi stopami zastąpiła żwirowa ścieżka. Tam na jej końcu znajduje się pewnie jakaś wioska. Piękny owad prowadził dalej wzdłuż niej.
Przyspieszyłam jeszcze bardziej tempa, jednocześnie próbując zapamiętać drogę, którą tu przybyłam. Nagle znalazłam się blisko mojego celu. Myślałam, że zdołam złapać motyla, ale wbiegłam na coś i upadłam:
- Uważaj jak chodzisz, dziecko- usłyszałam czyjś zdenerwowany głos.
Podniosłam się z ziemi. Bolało mnie kolano. Mimo to nie pokazałam, iż odniosłam jakieś obrażenia i próbowałam utrzymać uśmiech na twarzy. Otrzepałam niebieską sukienkę w kratkę z pyłu:
- Przepraszam, proszę pani. Potrącenie nie było zamierzone. Goniłam motylka i...... a w sumie pani to pewnie nie obchodzi- powiedziałam cicho.
- Masz rację. Mało mnie interesują twoje wyjaśnienia. Na przyszłość taka rada- patrz przed siebie- wysyczała.
Przyjrzałam się dokładnie nieznajomej brunetce,którą prawie potrąciłam. Stała przedemną młoda dziewczyna na oko dwadzieścia parę lat. Miała czarne oczy i niezwykle bladą cerę. Wyglądała trochę złowieszczo. Raczej nie była pozytywnie nastawiona do ludzi.
Wtem przypomniałam sobie, po co tu przybiegłam. Mój motyl. Zniknął! Już odleciał. Przez to, że wpadłam na tą panią, nie goniłam za owadem. Posmutniałam. Czemu go zgubiłam? A był taki ważny.
Zdałam sobie sprawę z tego, iż nie dość że nie mam pięknej istotki to jeszcze się zgubiłam pośród gęstwiny nieznanych drzew. Brak mi wiedzy jak wrócić do domu. A może...:
- Jak pani na imię?- zapytałam żeby podtrzymać rozmowę.
- Balladyna. Nie mam teraz czasu na pogaduchy. Do niewidzenia- odpowiedziała nadal zezłoszczona.
Nieznajoma zaczęła się oddalać. To była moja ostatnia szansa:
- Proszę poczekaj, Balladyno. Zabłądziłam. Goniłam motyla, aż wbiegłam w ciebie. Daleko jestem od domu. Nie wiem jak wrócić. Ten las to dla mnie nieznajomy zakątek. Proszę pomóż mi.
- Nie mam czasu. Wróć sobie sama- odparła.
- Jesteś jedyną osobą, która może mnie stąd wyprowadzić. Nie ma tu nikogo innego. Proszę- błagałam ją.
- Wiesz co? Spełnię twoje życzenie, bo będziesz mi truć nad uchem do końca dnia. Powiedz, skąd pochodzisz?- zapytała, a ja się ucieszyłam.
- Z Erany. To wioska za tym lasem i łąką- odpowiedziałam rozpromieniona.
- Wiem, gdzie on jest. Nie musisz mówić. Chodzi za mną.
Skierowałyśmy się w przeciwną stronę niż dotąd szłyśmy. Dopiero teraz zauważyłam, iż Balladyna trzyma garnek po brzegi wypełniony malinami. To dziwne:
- Po co ci te owoce? Co robiłaś w tym lesie?- pytałam zaciekawiona.
- Nie twoja sprawa. Uszanuj, że zgodziłam się ci pomóc i przestań zadawać mi pytania- odrzekła niemiło.
CZYTASZ
Schmetterling, czyli motyla wina
RandomJak wiele złego może przynieść jeden mały, bezbronny motylek? Bardzo dużo jak się okazuje. A ona ma się o tym przekonać. Przez niewinna zabawę do strasznej katastrofy. ...