1✍︎

2 0 0
                                    

Czerwiec 1989

Zbliżał się koniec lekcji w podstawówce w Derry. Dzwonek, który lada chwila miał zadzwonić, nie był zwyczajny. To ten dzwonek na który wszyscy uczniowie czekają zacięcie przez całe 10 miesięcy nauki. Po tym dzwonku miały nastać upragnione wakacje.

Dla Rachel oznaczało to przesiadywanie całe dnie w domu. Bo przecież co miała robić? Nie miała przyjaciółek. Richie, Stan, i cały gang w każde wakacje wychodził na dwór, na dosłownie cały dzień! Co mam na myśli? To, że Richie'go nie było w domu od godziny 8.00 rano do godziny 8.00 wieczorem!

Zadzwonił dzwonek. Blondynka wyszła z klasy i zmierzała w stronę grupki chłopców.
Gdy podeszła do nich, oparła głowę o ramię brata, a lewą rękę położyła na ramieniu Billa Denbrough'a.

-Znowu ty lalunio? - Zapytał, choć wiedział Richie. - Możesz sobie iść, nie rozmawiamy o rzeczach dla ciebie.
-Wszystko jest dla mnie, braciszku - Brązowooka Wyszczerzyła się do niego i przekierowała wzrok na Billa. - Hej, o czym gadamy Bill?
-O-O umm… - Spojrzał na Richie'go, a ten wyciągnął kciuka i przejechał sobie nim po tętnicy. - N-N-Nie wiem, p-podobno S-S-Stan ma zostać m-mężczyzną…g-gdzieś t-t-tam… - Skończył, Rachel przeniosła wzrok na Stanley'a.
-Wow, Stan the Man.
-Dobre, jak zawsze Rachel. - Zaśmiał się i uśmiechnął się ciepło do blondynki.
W zielonych oczach Billa dało się dostrzec nutkę zazdrości. On również chciał żeby Rachel tak do niego powiedziała.

Zanim Bill zdążył się dobrze namyślieć na horyzoncie pojawiła się ekipa Henry'iego Bowers'a. Wszyscy automatycznie spojrzeli w tamtym kierunku.
-Już, idziemy, nie patrzymy tam.- powiedziała Rach i lekko popchnęła chłopaków do przodu.
Sama jednak spojrzała w kierunku Bowers'a. Jego uśmiech był obrzydliwy. Blondynka rozejrzała się i kilka sekund później pokazałam jego grupce środkowy palec.
Ku zmartwieniu brązowookiej, jeden z kolegów Henry'iego to zauważył. Dziewczyna przepchnęła się między chłopakami i przyspieszyła tempa. Wiedziała, że żaden z nich jej tego nie odpuści.

-Co do cholery, Rachel? - Zapytał zdziwiony Richie. - Rozumiem, że chcesz już siedzieć w domu i wzdychać do tych swoich czasopism, ale, hej! My tu mamy pierwszeństwo! Słyszysz mnie?!

Jednak Rachel już nie słyszała tylko biegiem pędziła do wyjścia z budynku.
Obejrzała się za siebie by zobaczyć jak ma się jej sytuacja. Jednym słowem. Ch*jowo. Nie miała już gdzie uciekać, więc gdy tylko wybiegła z budynku, przeturlała się na jego boczną ścianę.
Kilka sekund po niej, przed szkole wybiegł wściekły Henry, wraz z kolegami.
-Gdzie się ukrywasz mała Tozier - powiedział szeptem, który jednak Blondynka usłyszała, ponieważ stała dwa metry od niego. Blondyn rozejrzał się i w końcu ją dostrzegł. - Tu jesteś.
Bowers szedł powoli w jej stronę.
-Rachel! Jesteś tu ty idiotko?!-Był to głos jej brata.
-Je…-Już chciała powiedzieć "Jestem tu Richie chodź i patrz jak bije się z Bowers'em", jednak starszy chłopak położył jej rękę na ustach.
-Twój braciszek nie zdąży przyjść
przed…-Skulił się i upadł na ziemię. Brązowooka odskoczyła od ściany jak poparzona.
-Przed czym nie zdąże? Chętnie się dowiem, a po tym znowu dam ci w jaja.-To był Richie.Podbiegła do niego i przytuliła się.- Spokojnie, wiem, że jestem bohaterem, ale nie aż takim żebyś musiała mnie przytulać…albo nie, proszę bardzo, dziękuj mi, w końcu cię uratowałem.
-Dzięki, ale na luzie bym sobie z nim poradziła, po prostu teraz dawałam mu fory żeby się trochę dowartościował.- Rachel spojrzała z obrzydzeniem na Bowers'a i się zaśmiała, po czym dołączyli do niej "frajerzy".

                                    —

Blondynka siedziała w pokoju dzielonym z bratem i wpatrywała się w kalendarz. Zbliżał jej się okres. Zaznaczony czerwonym serduszkiem (bo tak Rachel zaznaczała ten dzień, głównie po to by Richie się nie domyślił, ale też dlatego, że to ładnie wyglądało) 27 czerwca zbliżał się nieubłaganie. Zdecydowała, że właśnie dziś wybierze się do sklepu po zapas podpasek, bo tego właśnie używała. Spakowała swój ulubiony skórzany portfel i wyjęła z torby nie potrzebne rzeczy które tylko zajmowały w niej miejsce. Cała Rozpromieniona ruszyła w stronę schodów, a później drzwi. Idąc do apteki przez rozmaite ulice, rozmyślała. Jak to jest mieć przyjaciół? Jak to jest wychodzić codziennie na 12 godzin i nie martwić się konsekwencjami? Jak to jest się komuś naprawdę wygadać?…To ją najbardziej smuciło.Pojedyncza łza spłynęła po jej poliku, jednak gdy ją poczuła, otrząsnęła się i poszła dalej. Po niedługiej wędrówce spostrzegła, że stoi pod wejściem do apteki. Wciąż była smutna. Weszła do apteki, a jej torba lekko zsunęła się z jej ramienia.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 20 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TO Ich nie pokonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz