Drobne ciało kobiety opadło na ziemię. Kurz i piasek podniosły się do góry, tworząc mgielną poświatę.
Zza kurtyny piasku wyłoniła się kolejna postać. Mężczyna, dobrze zbudowany blondyn o długich włosach i gęstej brodzie, ubrany był niczym wikiński wojownik. Jego złociste włosy przyozdabiały małe watkoczyki i koraliki, które jednak nie odbierały mu ani trochę męskości.
Mężczyzna ukląkł przy drobnej sylwedce kobiety. Jej ciemne długie włosy rozłozyły się w nieładzie w okół jej bladej twarzt. Gdy wyczuła czyjąś obecność uchyliła delikatnie powieki.
"Fargen..." wyszpetała między suchymi ustami, które mimo, że pełne i różowe, wydwały się zatrzymywać w sobie ciężkie oddechy.
Mężczyzna ujął jej ciało, by choć trochę unieść jej słabe ciało z piażczystej twardej ziemi.
"Manta.." odparł jej. Wierzchem swojej drugiej, sporej, opalonej dłoni pogładził jej delikatne policzki. "Kochana moja.." rzekł, opuszczając gardę. Jego groźnie wyglądająca twarz rozczuliła się. Jego jasne oczy przymknęły się. Pojawił się w nich żal.
Na twarzczce kobiety pojawił się delikatny uśmiech, jej zmęczona, opadająca z sił postać nabrała delikatnej poświaty, jakby była jaką leśna nimfą.
"Który to już raz?" wyszeptała cicho, jej coraz mniej przytomne szare oczy rozejrzały się po piaszczystej budowli, na której się znajdowali, światło słoneczne oświetliło ich, wyłaniając się za piaskowego kamienia, wiatr zebrał się.
Tak jakby nawet sama Matka Natura starała się uchwycić swoimi sposobami ten moment. Fargen przeklął w myślach, czując jak ciało kobiety stygnie z każdym momentem.
"Zbyt wiele razy musiałem oglądać ten moment" odrzekł blondwłosy, jego mocne ramiona mocniej objęły kobietę. "A jednak za każdym razem, boli mnie tak samo"
Manta wyciągnęła słabą dłoń i pogładziła Fargena po policzku. Mężczyzna wtulił twarz w jej ręke.
"Jeszczę się spotkamy, tak?" Fargen pokiwał głową na pytanie kobiety. Oczywiście, że tak. Ta historia zawsze kończy i zaczyna się tak samo. Kołowrót, którego przez samego siebie i swoją samolubność Fargen nie będzie w stanie nigdy zatrzymać. Klątwa, która będzie trwała już wiecznie.
"Kocham cię.." wyszeptała kobieta i przymknęła oczy. Mężczyzna uśmiechał się smutno, patrząc jak jasna twarz Manty zostaje oświetlona przez słońce.
Jej ciało w jednej chwili ociężało, głowa odchyliła a usta rozchyliły się. Była martwa. Fargen westchnął bardzo ciężko i podniósł jej ciało. W okół jego postaci pojawiła się grupa wojowniczo ubranych mężczyzn.
"Spóźniliście się" rzekł blondyn nie odwracając się za siebie. Człowiek o ciemnej karnacji i zgolonych na krótko włosach zdjął maskę z twarzy, przez jego twardo wyglądająca twarz przejedżała blizna, był ślepy na jedno oko.
"Nie chcieliśmy wchodzić w drogę" odparł mężczyzna, podszedł otrożnie do Fargena i spojrzał na martwe ciało kobiety "Już po wszystkim?" Mężczyzna westchnął i pokiwł głową, nie odrywając wzroku od ciała ukochanej.
"To już 200 lat, Travis." Wyszeptał monotonnie Fargen. "Dziś mija dokładnie 200 lat od początku tej przeklętej klątwy."
Travis pokiwał głową ze zrozumieniem i jeszcze raz rzucił okiem na martwe ciało Manty. Przerzucił ciężar z nogi na nogę i wsunał kciuki za pasek od spodni.
Blondyn wciąż wpatrywał się nieprzytomnie w twarz ukochanej, jakby miało to wrócić jej życie. Kątem oka dostrzegał piątkę mężczyzn między sobą, rozglądających się po piaszczystej budowli. Chociaż tak wlaściwie nie było na co patrzeć. Suche, kruche płyty paskowe, słońce przypiekający im głowy a w okół bezkresna sucha pustynia. Wydawało się, że rozglądają się za czymś, co zniknęło w cieniu na dobre.
YOU ARE READING
𝐖𝐇𝐄𝐍𝐄𝐕𝐄𝐑, 𝐖𝐇𝐄𝐑𝐄𝐕𝐄𝐑
AdventureW ruchliwej dzielnicy Nowego Yorku, mieszkał Manta, zwykły 30 latek, o stałej pracy i dość ordynarnym życiu. Jego świat zostaję zburzony, gdy spotyka na swej drodze grupę wojowników z innego świata. Chociaż z początku twierdzi, że nie ma z nimi nic...